piątek, 26 grudnia 2014

Miniaturka VII ''Szansa'' cz.II

Witajcie.
W sumie to nie jestem nawet w stanie przepraszać Was za to, co robię z tym blogiem i opowiadaniem, które kocham całym sercem. Nie wiem czy uwierzycie, ale ja naprawdę nie mam czasu. Wracam ze szkoły o 16, bawię się troszkę z siostrą i siadam do lekcji, by później się uczyć do 3 w nocy. Padam ze zmęczenia na łóżko i momentalnie zasypiam, by wstać znowu o 7, a kiedy nadchodzi weekend, odsypiam i spędzam czas z siostrą i bratem, ogólnie z rodziną, bądź spotykam się z przyjaciółmi.
Teraz nadeszły święta. Chciałam napisać typowo świąteczną miniaturkę, ale nie chciałam zaczynać kolejnej nie mając skończonej poprzedniej, tak więc siedziałam w nocy i przed chwilą ją skończyłam. Dodaję natychmiastowo. Mam nadzieję, że chociaż ona sprawi Wam radość i chociaż trochę wynagrodzi moje zaniedbanie.

Nie zanudzając. Są święta, a właściwie to ich ostatnie godziny. Mam nadzieję tylko, że dostaliście wymarzone prezenty, najedliście się do syta na kolacji wigilijnej i spędziliście je w ciepłej domowej atmosferze. Teraz życzę Wam, aby nadchodzący nowy rok był najwspanialszy i najlepszy od tych poprzednich i niósł ze sobą wiele zmian, tych na lepsze oczywiście. Udanego sylwestra, aby trwał do białego rana i dużo, dużo śniegu, by dosypało nas jeszcze jak żadnego roku, no chyba, że go nie lubicie.

Cóż, nie pozostaje mi nic innego jak życzyć Wam miłej lektury i...
w sumie to cierpliwego czekania na rozdział, bo dodam go w końcu, w wolnej chwili. 

Pozdrawiam i ściskam,
Lacarnum Inflamare




Moje łóżko stoi idealnie przed oknem. Poprosiłem Hermionę, by je uchyliła i teraz spokojnie mogę spoglądać na gwieździstą noc, a letni wietrzyk targa moje blond włosy. Analizuję każdy moment z mojego życia, nowego życia, które zacząłem dokładnie cztery dni temu.
Dzięki rozmowie z Blaisem, która trwała bardzo długo, poznałem siebie. To kim byłem wcześniej i kim jestem teraz. Opowiedział mi o moich przygodach. O moim dzieciństwie, kiedy razem robiliśmy kawały jego matce, która zmarła rok temu. O naszych planach na przyszłość, by zostać kawalerami do końca życia, ale nigdy nie być samotnym, które jak widać nie wyszły gdyż Diabeł jest żonaty już od czterech lat. O ośmiu latach za murami Hogwartu, o naszej nienawiści do Gryfonów i wielkiej miłości do ognistych Gryfonek, które tak mieliśmy w zwyczaju nazywać. O Voldemorcie, służbie w jego szeregach i zadaniach powierzonych właśnie mi. O moich rodzicach, którzy zostali skazani na pocałunek dementora i o wszystkim tym o czym nie miałem pojęcia.
Przywrócił moje utracone wspomnienia, wiarę w siebie i nadzieję, że dam radę rozpocząć życie na nowo. Zrozumiałem już czemu on podawał się za mojego najlepszego przyjaciela. On nim był. Rozumieliśmy się bez słów. Śmialiśmy się z tych samych rzeczy. Znaliśmy się jak nikt inny, mimo, że na początku wcale go nie pamietałem. Tak wiele się zmieniło...
Na niebie widzę spadającą gwiazdę. Szybko zamykam oczy i myślę życzenie. Jedyne o czym marzę... Hermiona. Tak, chcę, żeby była moja.


***


Ile to już dni? Siedem? Naprawdę? Wydaje się, że minęły długie lata, odkąd wybudziłem się ze śpiączki. Nic się nie zmieniło. Nadal leżę na miękkim łóżku i podziwiam biały sufit mojej sali. Nie mogę wstawać z łóżka, nie mogę jeść normalnych posiłków, tylko jakieś papki, które smakują okropnie. Czuję się tak jakbym był małym dzieckiem, a Hermiona moją matką, która się mną opiekuje najlepiej jak potrafił, choć i tak dalej pozostaje zimna i obojętna w stosunku do mnie.
Kiedy jestem z nią sam na sam staram się nawiązać nić porozumienia, zacząć normalną rozmowę, ale ona szybko mnie zbywa. Nie jest gotów na zmiany i doskonale ją rozumiałem. Ja sam doświadczyłem ich za dużo i nadal nie wiem co czuję do Granger. To co czułem przed wypadkiem... to przecież było kiedyś. Teraz to co innego. Inne życie, inna osobowość. Skąd mogłem wiedzieć czy nadal ją kocham?
- Panie Malfoy... - z rozmyślań wyrywa mnie jej głos. Spoglądam leniwie na drzwi i uśmiecham się delikatnie, jak zwykle, a ona i tak za każdym razem, nie odwzajemnia mojego uśmiechu. Siada na skrawku mojego łóżka i przeszywa swoim zimnym spojrzeniem. - Jak się pan czuje?
- Dość głupie pytanie. Jak mogę się czuć? Leże tutaj, przykuty do łóżka, odcięty od świata, rzeczywistości. Jeszcze trochę, a zgłupieje! - wypowiadam te słowa zgodnie z prawdą. Mam już dość. Chcę jedynie wyjść z tego zimnego miejsca i zaszyć się w najciemniejszym kącie w moim domu... Swoją drogą z tego co opowiadał mi Blaise, moje mieszkanko mieści się na obrzeżach Londynu. Nie jest wielkie jak Malfoy Manor w którym się urodziłem i które sprzedałem zaraz po zakończeniu wojny, ze względu na złe wspomnienia. W moim nowym domu panują ciepłe kolory, choć sypialnia jest srebrno-zielona, ze względu na to do jakiego domu zostałem przydzielony. Kuchnia jest mała, przytulna, a zawsze rano unosi się w niej zapach aromatycznej kawy. Łazienka w czarno-białej tonacji. W jadalni stoi wielki stół, jakby czekając tylko na gości, natomiast salon jest nowoczesnym i bardzo przestronnym pomieszczeniem...
- Mam dla pana bardzo dobrą wiadomość. - przerywa moje rozmyślanie, a ja zaciekawiony spoglądam w jej czekoladowych tęczówkach. Otwiera usta, by coś powiedzieć, ale szybko je zamyka. Jej oczy płoną żarem, ogniem, biją gorącem, którego nie potrafię zrozumieć.
- Co jest? - pytam prawie szeptem. Unoszę dłoń, by dotknąć jej własnej, ale gwałtownie wstaje i łypie na mnie spode łba. Co dziwne, nie widzę w jej oczach tego żalu, który stara się przede mną ukryć. Błyszczy w nich zawziętość i coś co nie potrafię określić.
Nie wiem co zamierza zrobić, więc czekam na jakąkolwiek jej reakcję i na jakikolwiek ruch.  Chwilę później z westchnieniem opada ponownie na swoje wcześniejsze miejsce.
- Przepraszam... po prostu coś sobie przypomniałam - odzywa się zawstydzona, a przecież nie ma się czego wstydzić. Uśmiecham się ironicznie. Czuje w sobie siłę i chęć do dalszego działania.
- Co? - pytam, przysuwając swoje ciało bliżej niej. Chcę zobaczyć jej reakcję, jak będę na nią działać, ale ona nie zwraca na mnie najmniejszej uwagi, zagryza tylko nerwowo wargę i patrzy tępym wzrokiem na ścianę.
- Wydaje mi się, że pana wypadek wcale nie był przypadkiem... - zaczyna, a ja słysząc jej słowa, podnoszę się gwałtownie, tak, że aż zapiera mi dech. Wiele myślałem o tym co się wydarzyło, o straconych celach, wartościach i wgłębi duszy już szykuję zemstę na człowieka, który zniszczył mój świat - ale nie ważne. Nic nie wiem, a to są tylko moje nic nie znaczące domysły.
- Nie rozumiem - odpowiadam, choć doskonale wiem co do mnie mówi. Hermiona przewraca oczami i przerzuca swoje kasztanowe loki na lewe ramię, wzdychając nerwowo. Przypatruje mi się uważnie i z nerwów zagryza dolną wargę.
- Tego dnia, kiedy pan miał wypadek - zaczyna, ale ja gwałtownie jej przerywam.
- Oh, darujmy sobie w końcu te formalności Hermiono. Ja jestem Draco. Draco Malfoy, ale nie żaden pan. Jesteśmy w tym samym w wieku i nie widzę powodów, byśmy mieli zwracać się do siebie na per pani czy też pan. - wdech, wydech. - Czemu mi się tak przyglądasz Hermiono? - pytam zaskoczony jej dziwnym spojrzeniem.
- Nigdy nie mówiłeś do mnie po imieniu, Malfoy. Zawsze byłam dla Ciebie Granger. - wyrzuca swoje żale, a jej oczy gwałtownie ciemnieje. Zapewne teraz przypomina sobie wszystkie te złe wspomnienia, które dotyczą mnie, a o których pragnie zapomnieć.
- Wiele się zmieniło i ja też się zmieniłem. Nie rozumiem, dlaczego miałbym zwracać się do Ciebie po nazwisku, ale nie ważne. Dokończ to co zaczęłaś - ponaglam ją.
- W takim razie Draco - zaakcentowała moje imię, a moje serce zabiło dwa razy mocniej. - Tego dnia kiedy miałeś wypadek, byłam w okolicy tego miejsca, kiedy to się wszystko stało. Rozmawiałam w małej kawiarence z moim, jeszcze wtedy narzeczonym - moje serce zwolniło swój bieg. - Kłóciliśmy się, co tu dużo mówić, aż w końcu Wiktor zdenerwowany wyszedł trzaskając drzwiami.
- O co się kłóciliście? -pytam zaintrygowany.
- O Ciebie. - odpowiada z obojętnością. O Merlinie!
- Co?
- Tego dnia mieliśmy zjeść służbową kolację, to znaczy Ty i ja. Jako, że pracujesz w biurze aurorów jako jeden z najlepszych, a ja według ministra jestem jedną z najlepszych uzdrowicielek. Mieliśmy omówić sprawy o których doinformować miał nas sam Kingsley, który zresztą sam zaaranżował to spotkanie, ale Wiktor był strasznie zazdrosny. Nie pozwalał mi nawet porozmawiać z innym mężczyzną, gdyż w każdym widział mojego potencjalnego kochanka. Zanim wyszedł powiedział, że nasze spotkanie nie dojdzie do skutku, godzinę później był Twój wypadek. Sądzę, że Wiktor dopiął swego. - kończy ze zbolałą miną, a ja nie wiem czy bardziej przejmuje się tym, że ktoś z premedytacją doprowadził mnie do takiego stanu, czy to, że ona ma narzeczonego.
- Czy to znaczy, że niedługo wychodzisz za mąż? - pytam, wstrzymując oddech, a Granger podnosi się ze swojego miejsca, poprawia lekarski fartuch i odwraca z zamiarem odejścia. Przyglądam się jej badawczo, a kiedy naciska klamkę, słyszę jej delikatny szept:
- Nie Malfoy, od wczoraj jestem wolnym człowiekiem. - i wychodzi, a ja nie mogę uwierzyć w swoje szczęście.


***


Dni mijają. Lecą, a ja czuję jakby jednocześnie się cofały. Dłuży mi się każdy dzień, każda godzina i minuta. Chciałbym już stąd wyjść i nigdy nie wracać, ale nie mogę. Obrażenia są zbyt silne i nadal się goją.
- Posłuchaj. - zaczynam, kiedy Hermiona po raz kolejny tego dnia, zajrzała do mojego pokoju, nie zamieniając, ani słowa, a ciągle sprawdzając coś przy aparaturze, podając leki czy wykonując wszystkie te czynności, które dla mnie były zupełnie niepotrzebne. - Chciałbym Cię przeprosić - ze zdenerwowania, zaciskam pięści, aż pobielały mi knykcie.
- Za co? - pyta, marszcząc brwi i nadal zawzięcie notując coś w swoim notatniku.
- No wiesz... może i nie pamiętam co działo się w Hogwarcie, ale z opowieści Blaise, wynika, że bardzo i to nie raz Cię skrzywdziłem swoim okropnym zachowaniem i naprawdę szczerze tego żałuję. Hermiono czy zechciałabyś dać mi drugą szansę? Drugą szansę zupełnie innemu człowiekowi? - Granger patrzy się na mnie ze zdziwieniem, a ja nie mogę odgadnąć jaką szykuje mi odpowiedź.
- Nie. Takich rzeczy się nie wybacza - mruży oczy i szybkim krokiem idzie do drzwi. Nie takiej odpowiedzi się spodziewałem. W mgnieniu oka, podnoszę się do pozycji siedzącej. Boli mnie wszystko, naprawdę, a mimo to z gipsem na nodze i ręce, uprzednio odrywając kroplówkę od dłoni ruszam w jej stronę. Ledwo idę. Jeden krok, drugi...
- Granger... - szepczę, jakoby miałaby być to moja ostatnia deska ratunku, a ona odwraca się roztargniona.
- Na Godryka Malfoy! Co Ty robisz! - warczy szybko do mnie podchodząc i z powrotem próbując zaciągnąć w stronę łóżka, ale ja stoję nieugięty. Stoję i czekam, aż powie to jedno, jedyne słowo. - No Malfoy! Rusz się! - mam coraz mniej sił, dopiero teraz rozumiem jak bardzo jestem słaby, zaczyna mi ciemnieć przed oczami, dlatego podpieram się o ścianę, ale ciągle się w nią intensywnie wpatruję. Jest niższa ode mnie i śmiesznie zadziera głowę, by spojrzeć mi w oczy.
- Po prostu mi wybacz, a obiecuję, że nigdy Cię nie zawiodę - szepczę, z ledwością dotykając jej zarumienionego policzka.
- Malfoy... - zaczyna nerwowo i smętnie, a jej oczy znowu są pełne żalu.
- Po prostu to powiedz Granger... - błagalnie, patrzę w jej oczy.
- Wybaczam.


***


- Jaka jest Hermiona? - pyta mnie Blaise, zajadając się powoli czekoladowymi żabami, wraz z Chrisem, swoim synem. Swoja drogą bardzo polubiłem tego malca. Z wyglądu przypomina Blaise. Jego cera jest śniada, włosy czarne, poskręcane w gęste loki oraz ciemne oczy jak małe węgielki. Charakter zdecydowanie odziedziczył zarówno po Ginny jak i Diable, co wywołało istną mieszankę wybuchową. Chrisa jest zawsze wszędzie pełno. Gdzie się nie pojawia, wywołuje radość na ustach wszystkich i nigdy nie pozwala smucić się swoim rodzicom. Lubi prawić żarty innym i przedrzeźniać rówieśników, którzy mimo to i tak go uwielbiają.
- Wspaniała - odpowiadam, chcąc w ten sposób dać mu do zrozumienia, że temat jest zakończony. Nie lubię mówić o swoich uczuciach, a czuję, że właśnie ta rozmowa zeszłaby na ten tor. Mimo wszystko, nie będę kłamać, gdyż Hermiona jest wspaniała. Uwielbiam jej czekoladowe oczy, gęste, kręcone włosy, które swoją drogą zbyt często spina. Kocham jej delikatne ruchy, które są wyćwiczone do idealności. Kocham patrzeć jak w zamyśleniu zagryza koniec długopisu, albo gdy zakręca pojedyncze pasma włosów na swoich długich i chudych palcach. Jej charakter pozostawia wiele do życzenia. Czasami jest zimna i obojętna, niemal do perfekcji, a nieraz potrafi być wybuchowa, nie potrafiąc powstrzymać swoich emocji na wodzy. Uwielbiam patrzeć na nią całą. Uwielbiam snuć wizję na temat swojej przyszłości, gdzie i ona się w niej pojawia i chyba Blaise miał rację, ja ją naprawdę...
- Stary wysiliłbyś się bardziej, to już Chris lepiej opowie mi, jaka jest Mia, ta z którą chodzi do przedszkola, no i która wpadła mu w oko - mruga zawzięcie, uśmiechając się szeroko.
- Ej! Wcale nie! Mia wcale mi się nie podoba - zaperza się mały brunet, wskakując ojcu na kolana. - Dziewczynki są głupie, nie chcą się bawić samochodami i płaczą, kiedy pokazuje im Bube! Dziwne, prawda wujku? Przecież Buba jest bardzo sympatyczny i przyjazny - śmieje się głośno, wymachując rączkami.
- Chris, jeśli wziąłeś swojego szczura do przedszkola i straszyłeś nim dzieci to masz bardzo duży problem - odpowiada poważnie Zabini, ale wiem, że i tak swojemu kochanemu synkowi daruje wszystko.
- Ojej ja to naprawdę powiedziałem? O nie tata, żartowałem - uśmiecha się uroczo.
- Chris, będę musiał powiedzieć o tym Twojej matce - powaga z jaką to ujął, z powodowała, że i ja się nabieram.
- Nie! Tata proszę nie! - Chris piszczy nerwowo i wykonuje niespokojne ruchy. - Nie mów!
Blaise śmieje się tylko głośno i bierze małego na ręce, wstając z krzesła. Okręca go wokół własnej osi, podnosząc do góry, a mały udaje, że jest samolotem.
- Kocham Cię tata - szepcze Chris, wtulając się w ramiona ojca.
- Ja Ciebie tez synku - odpowiada.
Również chciałbym mieć kiedyś syna, a najlepiej dwóch synów i córeczkę, najmłodszą, która mógłbym rozpieszczać. Naprawdę chciałbym, żeby tak było, ale czy każde marzenie ma szansę się spełnić?
- O, cześć Blaise, cześć Chris - woła wesoło Hermiona wchodząc do sali, a mały brunet rzuca się biegiem w jej stronę. Granger porywa go w ramiona i ściska mocno. Podchodzi do Diabła i całuje go w policzek, stawiając Chrisa z powrotem na podłodze. - Niestety będę musiała Was wyprosić. Muszę wykonać podstawowe badania w których nie możecie uczestniczyć.
- Dobrze, w takim razie trzymaj się Smoku. Chodź Chris, idziemy po drodze wstąpimy na pączki.. swoją drogą mamie kupimy chyba potrójną porcje, co? - śmieje się gardłowo i bierze syna za rękę. - Do zobaczenia Hermiona - i wychodzą, zostawiając nas samych.
- Jutro zdejmiemy Ci gips z ręki, dzięki eliksirowi, ręka zrosła się zgodnie z planem i dużo szybciej. No, ale dobrze. Prosiłabym, żebyś zdjął bluzkę, muszę Cię osłuchać. - uśmiecha się, naprawdę! Zgodnie z jej prośbą próbuje zdjąć bluzkę, ale uniemożliwia mi to gips. Spoglądam na nią bezradnie, a ona z westchnieniem podchodzi do mnie i zabiera się do zdejmowania ubioru.
Czuję się skrępowany. No dobra, nie ukrywajmy, może nawet trochę bardzo. To irytujące. To okropne. Nie ja powinienem się wstydzić, swoją drogą, o zgrozo, jak to w ogóle brzmi, tylko Hermiona, w końcu to nie ja ją rozbieram, a ona mnie. Tymczasem, ona robi to szybko i precyzyjnie i w pewnym momencie mam ochotę pacnąć się dłonią, przecież ona jest uzdrowicielem i robi to zawodowo. Złośliwy grymas przechodzi przez moje usta i przyglądam się jej twarzy, kiedy przykłada słuchawki do mojej klatki piersiowej i w skupieniu przygryza wargę, spoglądam w dół, jak jej piersi unoszą się i opadają w miarowym oddechu. Czy tylko mi tak tu gorąco?
- Oddychaj głęboko- szepcze, a ja przewracam oczami.
- Akurat, ciekawe jak, skoro siedzisz przede mną - myślę rozdrażniony, ale nie wypowiadam tych słów na głos i tak jak każe wciągam głęboko powietrze. W tym czasie Hermiona przechodzi i siada za mną, by tym razem osłuchać plecy.
- No cóż, wydaje mi się, że już znacznie z Tobą lepiej Malfoy - uśmiecha się, zdejmując słuchawki. - Wydaje mi się, że nie będziesz musiał naprawdę tak długo tutaj z nami siedzieć. Szczerze powiedziawszy, trochę postraszyłam Cię z tymi trzema miesiącami - uśmiecha się złośliwie. Cholera, pierwszy raz widzę, żeby obdarzyła kogokolwiek takim uśmiechem, mimo wszystko odpowiadam jej tym samym. - Wystarczy miesiąc, może trochę więcej albo i mniej. Nie sądziłam, że masz taki mocny organizm, naprawdę. Po takim wypadku, ludzie po prostu nigdy już się nie budzą, a Ty nie dość, że przeżyłeś to jeszcze bardzo szybko dochodzisz do zdrowia. To chyba mój pierwszy taki przypadek. - kręci głową w zdumieniu, a ja przyglądam się jej spod przymrużonych powiek. Bierze do rąk moja kartę i zapisuje jakieś notatki, później odwraca się z zamiarem odejścia. Kroczy jak zwykle z gracją, a stukot jej obcasów odbija się echem od ścian mojej sali.
- Hermiona - mówię desperacko, próbując w ten sposób ją zatrzymać. Odwraca się i patrzy na mnie pytająco. - Dziękuję... - uśmiecha się delikatnie.
- Nie ma za co, przecież wiesz, że to mój obowiązek - odpowiada i z powrotem odwraca się, naciska klamkę i tym razem odchodzi.
- Dziękuję, że jesteś - mówię, tym razem w przestrzeń.


***


- Panie Malfoy, proszę się uspokoić! - karci mnie, młodziutka czarnowłosa stażystka, próbując w między czasie zmierzyć mi ciśnienie.
- Ależ Sofio - uśmiecham się do niej czarująco. - Przecież wiesz, że tego nie znoszę. - puszczam jej oczko i widzę jak się rumieni. Merlinie, może na serio mi daruje. Nie lubię kiedy rzucają na mnie to zaklęcie i przez chwile moje ciało drętwieje, nawet jeśli trwa to dosłownie parę sekund.
- Panie Malfoy, toczymy tę samą grę za każdym razem gdy mam panu zmierzyć ciśnienie i proszę nie robić do mnie tych słodkich oczek, gdyż na mnie to nie działa. - tak, jasne, a ten rumieniec to towarzyszy jej cały dzień. Wzdycham, no cóż i tym razem muszę się poddać, ale o wiele bardziej wolałbym, by zrobiła to Hermiona, swoją drogą nie zaglądała do mnie dzisiaj, a minęła już godzina dziesiąta, może coś się stało? Gwałtownie potrząsam głową. Nie, na pewno nie. Wzdycham ponownie i moje ciało jak na komendę drętwieje, a już za chwilę wszystko wraca do normy.
- Gotowe. - Sofia, uśmiecha się zadowolona i patrzy na mnie z błyskiem w zielonych oczach. - Naprawdę było tak strasznie? - pyta uśmiechając się z politowaniem.
- Tak - burczę i odwracam głowę w drugą stronę. Mało mnie teraz obchodzi, że wyglądam jak rozkapryszony dzieciak.
- Wy faceci to gorzej niż dzieci - słyszę jej śmiech, a później trzask drzwi. No, w końcu poszła, już myślałem, że nigdy to nie nastąpi.
Rozkładam się wygodnie na łóżku, zakładając rękę za głowę i przymykam oczy. Cholernie mi się nudzi. Nie mam co robić, ani z kim rozmawiać. Mogli, by mi kogoś przydzielić do sali. Może być i to nawet jakiś najmniej inteligentny czarodziej jaki stąpał po świecie, byle bym miał się do kogo odezwać. Wzdycham nerwowo. Niedługo tu oszaleję. Całkiem sam, odwiedzany jedynie przez Blaise i Hermionę, która jest moją uzdrowicielką. No i nie licząc tych wszystkich pielęgniarek, które jestem pewny, że na mój widok dostają palpitacji serca. Cóż, jestem boski i doskonale zdaję sobie z tego sprawę.
W sumie to jedynie co mogę to rozmyślać. Nad życiem, teraźniejszym i tamtym przeszłym, dotychczasowym. Jak dużo od tej pory się zmieni? Czy nadal będę taki sam jak kiedyś? Czy idee, którymi kierowałem się od najmłodszych lat, zginęły razem z moim dawnym ja? Bardzo zastanawia mnie, gdzie podziali się Ci wszyscy czarodzieje, którzy według Blaise, uchodzili za moich przyjaciół. Pansy, Terrence, Astoria, Dafne, Adrian... Ci wszyscy o których mówił. Nie odwiedzili mnie, ani razu. Zapewne udawali tylko moich przyjaciół, w końcu mam pieniądze i urodę oraz jakiś wysoki status społeczny, ale tak to już jest moi drodzy. Kiedy wszystko układa się tak jak chcemy i nic nie staje nam na przeszkodzie byśmy byli szczęśliwi, każdy przy Tobie jest i martwi się zupełnie sztucznie i niepotrzebnie, a kiedy coś się dzieje i Twoje życie zmienia się diametralnie, nie zostaje przy Tobie nikt, kto choćby zapytał czy podać Ci szklankę wody, oprócz tych dla których jesteś najważniejszy. W życiu bowiem chodzi o to, że każdy martwi się o siebie i o te najbardziej błahe rzeczy, zajmując się nimi jednocześnie. Nie ma nikogo kto zajmie się tymi ważnymi i tymi najpotrzebniejszymi sprawami, a kiedy przychodzi co do czego bilans zawsze jest ujemny. Ot co. Takie bowiem jest życie.
Nie zauważam nawet jak do mojej sali ktoś wchodzi, dopiero delikatny ciężar na łóżku wyrywa mnie z rozmyślań. Patrzę nieprzytomnie na dziewczynę, która wpatruje a się ze mnie smutnym, zmęczonym wzrokiem. Ma podkrążone oczy i spierzchnięte wargi. Włosy potargane i nie do końca zapięty lekarski fartuch.
- Co się stało? - pytam, przyglądając jej się ze zmartwieniem. Ewidentnie coś się stało i niewidzialny ból rozrywa moje serce, na widok jej cierpienia.
- Właśnie zmarł mi pacjent, przywieźli go dzisiaj rano, dlatego nie byłam u Ciebie na dyżurze. Potrąciła go ciężarówka... Zupełnie jak Ciebie. Tyle, że obrażenia były mniejsze. Cieszyłam się, bo skoro Ty... z tymi wszystkimi obrażeniami doszedłeś do siebie... Myślałam, że i on wyzdrowieje. Jego rodzina zjawiła się dosłownie chwile później jak przywieźli go do Munga, ktoś musiał ich powiadomić. Jego żona jest w ciąży... to ich drugie dziecko. Tak strasznie płakała i błagała mnie, bym go uratowała, a je zapewniłam ją, że tak będzie. Zawieźliśmy go na blok operacyjny i wydawało mi się, że wszystko pójdzie zgodnie z planem i, że on przeżyje. Nie wiem co się stało, wszystko szło zgodnie z planem, aż jego serce po prostu przestało bić. Próbowałam go ratować. Magią i mugolskimi sposobami... Na nic się to zdało. Umarł, a ja przecież obiecałam jego żonie, że nic mu nie będzie. Przecież musiało być dobrze, w końcu miał żonę... i dzieci. Tymczasem musiałam wyjść na korytarz i powiedzieć jej, że jego już nie ma, a ona tak strasznie płakała... - słucham jej uważnie i widzę jak łzy toczą się powoli po jej różanych policzkach. Podnoszę się do pozycji siedzącej i dotykam dłonią jej ręki dodając otuchy. Splata swoje palce z moimi, a drugą ręką ociera łzy i patrzy w moje oczy.
- Właśnie, kiedy to się stało zrozumiałam jak niewiele brakowało byś skończył tak jak tamten mężczyzna, ale nie tylko to do mnie dotarło. Patrząc na łzy tamtej kobiety i przypominając sobie widok Ciebie, kiedy Cię tu przewieźli poczułam coś niezrozumiałego. - przerywa na chwilę i wciąga powietrze. - Malfoy... obiecałam sobie, że będę Cię nienawidzić albo po prostu o Tobie zapomnę. Bardzo mnie skrzywdziłeś, sprawiłeś, że przepłakałam wiele nocy po tym co się między nami wydarzyło, ale kiedy Cię tu przywieźli, całego zakrwawionego coś mną ruszyło, a kiedy zobaczyłam to małżeństwo, zrozumiałam, że gdybyś i Ty umarł, ja umarłabym razem z Tobą. Merlinie, tak mi ciężko. Wiem, że tego nie pamiętasz, ale ja pamiętam każdy szczegół i tak bardzo pragnę o tym zapomnieć, a jednak nie potrafię... - o czym ona mówi do cholery, nie mogę zrozumieć. Jest taka rozkojarzona i roztrzęsiona. - Nie chcę tego czuć co czuję, ale kocham Cię Malfoy. Kochałam Cię każdego dnia i każdej nocy i będę kochać dalej, ale tak mi ciężko, dlaczego musiałeś mnie tak skrzywdzić, dlaczego musiałeś wybrać ją, a nie mnie? - tym razem rozpłakała się już na dobre, przytulając policzek do mojej dłoni i składając na niej pocałunki. Ona mnie kocha. Kocha mnie! Moje serce bije niemiłosiernie szybko, aż sprawia mi ból, podnoszę jej głowę do góry i uśmiecham się najcieplej, najłagodniej, robiąc coś co wiem, że jest złe i zakazane. Ocieram jej łzy, a później moje wargi opadają na jej, łącząc się w desperackim pocałunku, pełnym miłości i tęsknoty, przepełnionym wszystkimi uczuciami jakie do tej pory nam towarzyszyły i wtedy to się dzieje. Ogromny ból spada na mnie jak grom z jasnego nieba. Odsuwam się od Hermiony, a moją czaszka pulsuje, wyginam się w łuk, nie mogąc złapać oddechu. Co się dzieje... i nagle wszystko wraca. Wspomnienia przewijają mi się przed oczami jakbym był na jakimś filmie. Widzę wszystko. To co chcę i to czego nie chcę pamiętać. To jak ojciec mnie bije i to drugie dobre wspomnienie, kiedy idę do Hogwartu i zaprzyjaźniam się z Blaisem. Później jest coraz lepiej i gorzej zarazem. Pierwsze rozgrywki quidditcha jako szukający, kłótnie z Potterem, Weasleyem i Hermioną... Jej widok kiedy schodzi po schodach w dniu balu. Później zadanie do wykonania dla Czarnego Pana, wojna i powrót na dokończenie nauki w Hogwarcie. I tu jest pięknie. Widzę jak powoli poznajemy się z Hermioną, mając wspólne dormitorium, jak ona powoli się do mnie przekonuje. Widzę nasz pierwszy pocałunek i pierwsze wyznania miłości. Obrazy migają w mojej głowie i wydawałoby się pięknie, kiedy nagle pojawia się ten jeden, jedyny moment, gdzie wszystko spieprzyłem. Dlaczego wtedy nie odepchnąłem tej dziewczyny, kiedy niemalże rzuciła się na mnie i pocałowała? Dlaczego stanąłem jak wryty, nie zdolny do żadnego ruchu, pozwalając, by zgniotła moje wargi w łapczywym pocałunku i dlaczego to wszystko musiała widzieć Hermiona, dla której oczywiste było to, że ją zdradziłem. Cholera, wszystko spieprzyłem, a było tak pięknie.
Otwieram oczy, kiedy ból mija. Patrzę w jej oczy...
- Oh Miona... - szepczę, zgarniając ją w objęcia. - Daj nam druga szansę.


***


No i jak myślicie dała? Dała. A zdziwicie kiedy Wam powiem, że po wyjściu ze szpitala zostaliśmy oficjalnie parą? Tak, ja też sądzę, że nie. Wszyscy patrzyli na nas oczywiście krzywym spojrzeniem. Nie wierzyli w nas i byli święcie przekonani, że się rozstaniemy, ale my się nie daliśmy, brnęliśmy dalej, z dnia na dzień kochając się coraz mocniej, ślepo zapatrzeni w siebie i w swoją miłość, która była szczera i  bezgraniczna.
Mimo wszystko, nigdy nie wybaczyłem sobie tego, że tak bardzo ją skrzywdziłem. Nie ważne, że nie zrobiłem tego świadomie ani z własnej woli. Wstając codziennie rano i kończąc dzień, szeptałem jej przeprosiny, kiedy spała. Wiedziałem, że mi wybaczyła, ale ja nie wybaczyłem samemu sobie.
Do tej pory pamiętam minę Blaise, kiedy wyjawiłem mu, że już w Hogwarcie byliśmy z Hermioną parą. Uderzył mnie w twarz, a ja spojrzałem na niego z irytacją, rozcierając obolałą szczękę, już miałem go opieprzyć, że co on sobie wyobraża, kiedy zobaczyłem, że on płacze. On, Blaise Zabini płakał jak małe dziecko, a ja nie rozumiałem przyczyny. Spojrzałem na niego pytająco, a on uśmiechnął się przez łzy.
- Ponownie zostałem tatą Draco - uśmiechnął się, no tak przecież musiał mieć jakiś interes by wpaść do mnie o tak późnej porze. Poklepałem go po plecach i uśmiechnąłem się z politowaniem.
- To chyba powód do szczęścia Diable - powiedziałem przekornie, upijając łyk whiskey.
Blaise machnął lekceważąco ręką i wytarł twarz.  
- To są łzy szczęścia, Smoku, a zresztą nie ważne, kiedyś zrozumiesz.
Szczerze nie sądziłem, że kiedykolwiek to zrozumiem, ale kiedy uzdrowiciel podawał mi na ręce moją małą córeczkę tuż po tym jak urodziła ją Hermiona, płakałem jak małe dziecko, głośniej chyba od naszej małej Clary, całując na przemian Mione, która była już moją żoną jak i córkę.
Wszystko toczyło się tak jak być powinno i niezmiernie mnie to cieszyło, jeszcze nigdy nie byłem tak szczęśliwy.
Stojąc obecnie na balkonie w naszym domu, wiem, że życie nie mogło pisać dla mnie lepszego scenariusza. Jestem spełniony i kochany przez najwspanialszą kobietę pod słońcem. Mam córkę i wspaniałych przyjaciół, a...
- Kochanie, wejdź do domu, bo się przeziębisz, jest jesień, a Ty jesteś w samym podkoszulku - odwracam się uśmiechając się szeroko. Stoi przede mną w koronkowej sukience przed kolano. Trzyma rękę na swoim już sporym brzuchu. Podchodzę do niej i całuję delikatnie. Kładę dłoń na jej dłoni.
- Tym razem czuję, że będzie to chłopiec - mówię opierając czoło o jej. - Kocham Cię Hermiono... najmocniej na świecie. - zamykam ją w swoich ramionach, wdychając jej zapach.
Zastanawiam się nad jednym. Czy potrzeba było tak wiele, żeby być szczęśliwym?
W sumie tak... wystarczyło jedynie wpaść pod jadący samochód.


niedziela, 27 lipca 2014

Miniaturka VIII ''Przeszłość''

Hello everybody!
Nie, to nie druga część miniaturki ani nie rozdział. W sumie nie wiem po co Wam to wstawiam, skoro to coś nigdy nie miała ujrzeć światła dziennego. Może dlatego, że mój zły laptop usunął mi 3/4 rozdziału i połowe miniaturki, które dziś miałam dokończyć i wieczorem dodać? Może i dlatego. Może nie chcę robić sobie przerwy, by nie wypasć z prawy... Może. Mam nadzieje, że mi wybaczycie. Rozdział dodam  najszybciej jak sie da, a miniaturka pojawi sie już w sierpniu.
Wiem, że ta miniaturka, jeśli to w ogóle się pod to zalicza, nie jest doskonała, ale to początki mojej ''twórczości''. Nie patrzcie na mnie krzywo przez jej pryzmat, ja po prostu nie chce zostawiać Was z niczym...
A tak w ogóle to znalazłam dwie zaczęte, ale nie skończone miniaturki. Przeczytałam i szczerze nie pamiętam o co w nich chodziło jak mi sie przypomnieć to pewnie skończe i dodam.

Pozdrawiam
Lacarnum Inflamare

PS. Nie wiem czy wiecie, ale założyłam fanpage. Nie byłam do tego do końca przekonana, ale dość często ta prośna pojawiała się na asku, więc w końcu uległam.
Tutaj macie link:Dramione - Lacarnum Inflamare
Jeśli chcecie kliknijcie ''lubię to'', sprawi mi to ogromną radość :)

***


Patrzyli sobie w oczy, a ona nie mogła uwierzyć. Znów to był. Tyle lat minęło. Tyle lat rozłąki i tęsknoty. Tyle lat niewyjaśnionych pytań i odpowiedzi. Nie było go, a teraz, stoi tu przed nią i uśmiecha się nieśmiało. Zrozumiał swój błąd jaki popełnił. Potrzebował tyle czasu i dopiero teraz zrozumiał. Zrozumiał, że nadal ją kocha.
- Hermiono... - zaczyna, przełykając ślinę. Łzy stają mu w stalowych oczach w których maluje się bezradność. Wie, że wszystko zależy od niej i od tego jak teraz postąpi. Dzień był taki jak tamtego dnia. Padał deszcz, a oni stali w jego strugach, nie przejmując się, że przechodnie patrzą na nich jak na głupców.
 Po raz ostatni trzymam Cię za rękę. Dziś to dziś, ale jutro beze mnie.
 Odszedł. Mówiąc, że to nie ma sensu. Nie potrzebował jej nie kochał. Kłamał. Ślepo wierzyła, że jest jej ideałem. Wierzyła, a on ją oszukał. Dlaczego?
 Co jest? Proszę, nie płacz. 
Nie zważał na jej słone łzy i zaciśnięte do bólu wargi. Obojętność znowu powróciła. Nie był tym za jakiego go miała. Nie był tym, którego kochała.
 Uśmiechnij sie, zanim powiemy sobie żegnaj. 
Nie pozwolił na jej uśmiech. Nie pozwolił na nikłą nadzieję. Zabił uczucie, które gotowe było zginąć za niego. Rzucił jej kłody pod nogi , oszukując przeznaczenie. Zwątpił, tak jak ona zwątpiła w siebie. Setki sztyletów godzących prosto w serce.
- To nie ma sensu, Draco - odpowiada, choć wie, że zranią go jej słowa, ale czy nie o to chodzi? Zemsta zawsze jest słodka, a rytuał właśnie się dopełnia. Dlaczego pytasz? To ból, który minął z czasem, ale został w psychice. Wybaczyła, ale nigdy nie zapomniała.
- Co? - nie chce wierzyć. Woli żyć z absurdalną nadzieją, że wszystko będzie dobrze. Wierzy, że mu wybaczy, ale czy ona tego już nie zrobiła? Nie zakleisz wszystkich ran plastrem, nie wszystko goi się tak łatwo.
- Nie potrafię. Nie potrafię Cię znów pokochać. - zakończyła to co mogli stworzyć. Odebrała nadzieję, zatarła całą przeszłość. Już nie mają siedemnastu lat, a ona nie kocha go tak jak kiedyś.
- Chciałem Ci się oświadczyć. Chciałem byś była ze mną do końca świata i jeden dzień dłużej. Chciałem mieć z tobą dzieci. Chciałem byśmy byli szczęśliwi. Ale wolałem byś była szczęśliwa beze mnie niż cierpiała ze mną. Czy to źle, że nie chciałem patrzeć na Twoje zranione  serce? - zamyka oczy, wierzy, że zrozumie, ale ona już podjęła decyzję. To nie miało prawa istnieć dalej.
- To koniec, który nigdy nie miał początku - mówi twardo, nawet się nie zająkując. Jest twarda, mimo, iż on jest bliski wybuchu.
- Dlaczego? - ostatnie pytanie rzucone w nicość, ale liczące na odpowiedź. Przymyka oczy, mając nadzieję, że to tylko złudny sen, że to jeszcze nie koniec.
- On jest powodem. - wskazuje palcem w dal gdzie macha do niej rudowłosy mężczyzna. Na rękach trzyma około pięcioletniego chłopca, ale chłopczyk nie jest podobny do mężczyzny stojącego za nimi. Jest podobny do niego. Jest synem Dracona Malfoy'a.
- To mój syn. - mówi zaciskając mocno szczęki, by nie zrobić jej krzywdy. Nie może mu odebrać szczęścia.
- Nie Draco. To jest syn syn Rona Weasley'a, mojego męża. Widzisz Draco, Ty przekreśliłeś swoją szansę pięć lat temu, kiedy zostawiłeś mnie samą, kiedy najbardziej Cię potrzebowałam - i odeszła, zostawiając po sobie niespełnione cele i wspomnienia, głęboko zakorzenione w jego zranionym sercu. 

Czasy są tak specjalnie podobierane, wiem, że to błąd mieszać przeszły z teraźniejszym, ale uważam, że tak będzie lepiej.

środa, 25 czerwca 2014

Miniaturka VII ''Szansa'' cz. I

Hej, zanim zabierzecie się do czytania chciałabym, żebyście przeczytali ten krótki wstęp. 
Przepraszam, że nie dodałam miniaturki w tamtym tygodniu jak obiecałam. Miałam go napisany wcześniej, ale niestety poczta zawiodła i one shot w załączniku się po prostu nie wysłał i stąd te opóźnienia.
Następnym co dodam będzie rozdział, który mam już troszeczkę napisany tak jak drugą część miniaturki, ale w niej muszę popoprawiać wiele rzeczy, a nadal nie wiem ilu częściowa ona będzie. Może zakończone na dwóch... kto wie jak to sie wszystko potoczy.
Chciałabym Was też przeprosić. Robię strasznie dużo zamieszania i źle mi z tym, więc postanowiłam już naprawdę nie podawać wstępnym dat dodawania postów, bo serio jestem w tym kiepska i przez moje ględzenie zawodzę wiele osób. Proszę, nie nastawiajcie się, wiec, że tego bloga zakończenie super szybko i zacznę kolejnego tak samo. W moim życiu nadchodzą ogromne zmiany, które nastąpią już za miesiąc. Chciałabym choć odrobinę napomknąć Wam o co chodzi i co się dzieje, ale ze względu na to, że mój blog dostał się niestety w niepowołane ręce i nawet gdybym chciała nie mogę tego ogłosić.
Kolejną wiadomością jest fakt, iż chciałabym Was prosić o komenatarze. Kochani! Wiem, że zaniedbałam bloga i liczba czytających spadła, ale ja już nie proszę, ja błagam Was o zrozumienie i o słowa otuchy i, żebyście nie zostawiali mnie właśnie teraz, kiedy wychodzę na prostą i zostali ze mną i z Jesteś Mym Słońcem do samego końca, choć jeśli to opowiadanie Wam ciąży i serio uważacie, że jest denne i nieciekawe to nie będę Was zatrzymywać siłą.
I jeśli dotarłeś do końca tych mądrości, drogi czytelniku, wstaw w komentarzu słowo ''truskawki'' (bo właśnie je jem :D).

Pozdrawiam
Lacarnum Inflamare


Życzę miłej lektury!










***



Ból, który czuję w czaszce, nie pozwala mi trwać w błogiej nieświadomości. Zmęczony otwieram oczy, przyzwyczajając oczy do jasności panującej w pomieszczeniu. 

Chcę się podnieść z miękkiego materaca na którym leżę, ale nie jestem w stanie. Boli mnie każdy skrawek ciała. Wzdycham, rozglądając się po pomieszczeniu. Wszystko jest białe. Nie dostrzegam ani jednej wskazówki, która pomogłaby mi znaleźć odpowiedź na pytanie dręczące mnie od chwili przebudzenia: Gdzie jestem?

Nie pamiętam niczego. Jedynie błyski światła migoczą mi przed oczami, a pisk opon i krzyki ludzi ciągle dudnią w moich uszach. Marszczę czoło, patrzę na biały sufit. Co się stało?

Zachodzę w głowę, chcąc przypomnieć sobie skąd jestem, ile mam lat. Nie pamiętam swojego dzieciństwa, ani nawet tego co robiłem wczoraj. Robi mi się słabo, a kolory z mojej twarzy odpływają w jednym momencie i właśnie zdaję sobie sprawę, że nawet nie wiem jak mam na imię. Przestraszony po raz drugi próbuję się podnieść. Kim jestem? 

Z zamyślenia wyrywa mnie skrzypnięcie otwieranych drzwi.

- Panie Malfoy, proszę się nie ruszać! - słyszę ciepły głos. Chwilę później podchodzi do mnie kobieta w białym fartuchu. Jej włosy są związane w luźnego koka z którego powychodziło parę kosmyków. Jej czekoladowe oczy święcą dziwnym blaskiem, a lekki uśmiech zdobi twarz. Jest niskiego wzrostu, ma idealną figurze, której nie powstydziłaby się najlepsza modelka. Jest piękna. Tylko czemu wydaje mi się dziwnie znajoma?

- Co się stało? - pytam. Mam nadzieję, że może chociaż ona udzieli mi odpowiedzi na dręczące pytania. Widzę jak przez mgłę, jak notuje coś w swoim notatniku, a później chowa długopis do kieszeni fartucha. Nadal trzymając zeszyt, wysuwa taboret spod łóżka na którym leżę i siada obok mnie.

- Muszę zadać panu parę pytań, panie Malfoy - mówi, ignorując moje wcześniejsze pytanie. Patrzy mi prosto w oczy i nie wiem czemu, ale widzę w nich przebłyski nienawiści i pogardy, ale dlaczego? Przecież my się nawet nie znamy.

Kiwam głową na znak, że się zgadzam. Cóż innego mi pozostaje? Może właśnie ona pomoże mi zgłębić tajemnice, o których nie mam zielonego pojęcia i w końcu wyjaśni mi, o co w tym wszystkim chodzi.

- Proszę podaj mi nazwę szkoły, do której chodziłeś i dom, do którego należałeś. - pyta, a ja spoglądam na nią zdziwiony. Jaki dom, o co jej chodzi? Gorączkowo staram się znaleźć poprawną odpowiedź. Włosy przyklejają mi się do czoła. Muszę znać tę odpowiedź!

- Nie wiem. - tylko to proste stwierdzenie pada z moich ust zamiast prawidłowej odpowiedzi, bo co innego mam zrobić? Przecież nie pamiętam i to najbardziej mnie przeraża.

- Data i miejsce urodzenia? - kolejne pytanie, a ja wiem, że pewnie drwi sobie ze mnie w duchu, choć wygląda na poważną. Dlaczego nie pamiętam? To śmieszne, choć wcale nie jest mi do śmiechu.

- Nie wiem. - po raz kolejny odpowiadam tak samo i czuję, że jeszcze nie raz powtórzę te słowa. Jak mogę nie znać choćby roku swoich urodzin? W takim razie ile mam lat? Co się ze mną stało?!

- Jak się nazywasz? - otwieram usta, jednak głos grzęźnie mi w gardle, a ja ponownie zdaję sobie sprawę, że nie pamiętam nawet tego, kim jestem. Jestem przestraszony, naprawdę przestraszony.

Słyszę jak młoda kobieta ciężko wzdycha i kładzie swój notes na białej kołdrze, która otula moje ciało. Palcami masuje skronie i powoli zamyka oczy. Wiem, że to, co zaraz usłyszę, nie będzie najwspanialszą wiadomością w moim życiu, ale wolę znać bolesną prawdę, niż żyć w nieświadomości.

- Powie mi pani, co się ze mną dzieje? - mówię, kiedy szatynka nadal się nie odzywa. Wreszcie podnosi na mnie swój wzrok, a widzę w nim ogromny żal, jednak tylko przez chwilkę, ponieważ zasłania go maską obojętności, którą założyła z chwilą wejścia do sali.

- Tydzień temu miał pan wypadek, panie Malfoy. - słyszę i ze świstem wciągam powietrze, ale nie komentuję, bo widzę, że kobieta chce jeszcze coś powiedzieć. - Przechodząc po pasach potrącił pana samochód ciężarowy. Obrażenia były na tyle silne, że musieliśmy wywołać śpiączkę farmakologiczną. Miał pan poważnie uszkodzone narządy wewnętrze, jednak zdecydowanie najbardziej ucierpiały płuca. Na skutek wypadku powstało także małe, choć zagrażające życiu, uszkodzenie mózgu. - uważnie jej słuchałem, a każdym słowem moje oczy stawały się coraz większe. - Niestety skutkiem ubocznym była utrata pańskiej pamięci, staraliśmy się tego uniknąć, jednak niestety się nie udało. Ma pan zanik pamięci, panie Malfoy, a szansę, że ją pan odzyska są znikome. Przykro mi. - zakończyła, ale ja nie widziałem w jej oczach, by było jej mnie szkoda. Jednak teraz nie tym zawracałem tym swojej głowę. Zanik pamięci? Jak to się stało? Co ja teraz zrobię? Czy mam dziewczynę, przyjaciół, rodzinę? Setki pytań, na których nie znam odpowiedzi. 

- Kiedy stąd wyjdę? – wychrypiałem, jeszcze nie do końca zdolny do racjonalnego myślenia. Marzyłem tylko, by znaleźć się w swoim domu... ale czy ja ten dom w ogóle posiadałem?

- Nie prędko. Pana stan jest ciężki. Bardzo ciężki. - odpowiada, a ja zaciskam mocniej powieki. Nie chcę tu być ani minuty dłużej. Chcę uciec, jak najdalej stąd, ale czy mam dokąd?

- To znaczy ile? - pytam, bojąc się odpowiedzi. 

- Minimum trzy miesiące - otwieram gwałtownie oczy i patrzę na nią nieprzeniknionym wzrokiem, ale ona nawet nie mruga. Jest obojętna, zimna, taka niedostępna, a ja nie mam pojęcia, co jej takiego zrobiłem. - To, by było na tyle - mówi i podnosi się z miejsca na którym wcześniej siedziała, zmierzając do wyjścia.

- Gdzie jestem?! - pytam, zanim zdążyła wyjść. Odwraca się w moją stronę, a jej oczy błyszczą jakimś dziwnym blaskiem. - Kim jesteś? - pytam już troszeczkę ciszej. -Muszę wiedzieć, muszę...

- Jest w Świętym Mungu. - marszczę zdziwiony czoło. - A ja nazywam się Hermiona Granger i jestem uzdrowicielem. - odpowiada śmiesznie marszcząc nos, jakby się nad czymś zastanawiała. - A! Zapomniałabym Ci powiedzieć, że tak jak ja jesteś czarodziejem.

W chwili w której to mówi, wychodzi z pomieszczenia, a ja zostaję, za jedynych towarzyszy mając tysiące myśli i pytań bez odpowiedzi. Jestem bezsilny i bezradny, taki nijaki, jakbym był, a jednocześnie mnie nie było.  

Jednak najbardziej zastanawia mnie to, co powiedziała mi owa kobieta. Czarodziej? Ja? Nagle czuję, jak coś wypełnia moje ciało i dodaje siły. Uśmiecham się i wiem. To magia, magia z którą się urodziłem. W mojej głowie jednak wciąż dźwięczą tylko dwa słowa: Hermiona Granger.

Nie mogę zrozumieć, czemu na dźwięk jej imienia, moje serce przyspieszyło swój rytm.


***


Dni mijają w spowolnionym tempie. Moje życie zaczyna przypominać rutynę. Budzę sie rano, by wstać z szpitalnego łóżka, pójść do łazienki i przyjąć leki i tak w kółko. Kalendarz wskazywał na dwudziesty piąty czerwca, co znaczy, że z tego co mówiła mi ta cała Granger, leżę już tu około dwóch tygodni. Czuje się nie na swoim miejscu, nic nie jest takie, jakie być powinno.

W Mungu nie odwiedza mnie nikt. No, może oprócz pani doktor i paru lekarzy, którzy zaglądają tu minimum raz dziennie. Z moją pamięcią także nie było żadnych postępów. Kiedy chcę cofnąć się myślami kilka lat wstecz, jedynie co widzę, to czarna dziura. Jestem taki wyblakły.

- Smoku! Nawet nie wiesz jak się cieszę, że Cię widzę! - ktoś przerywa moje rozmyślenia. Ten głos mi kogoś przypomina, kogoś bliskiego, ważnego, ale znów nie mogę sobie przypomnieć kto to. 

Ktoś siada na miękkim materacu łóżka, a później widzę roześmianą gębę czarnoskórego chłopaka tuż przy swojej.

- Kim jesteś? - pytam, jednocześnie starając się odsunąć od tego kogoś. Od razu, na pierwszy rzut oka widać, że nie jest normalny... a co jeśli zechce mnie zabić?

- Co Ty pierdolisz! Nie poznajesz mnie? To ja, Blaise! Twój przyjaciel!- uderza mnie w ramię, a ja marszczę czoło. Nie znam żadnego Blaise, a nawet jeśli jednak to prawda, przecież nie mógłbym się z kimś takim kumplować...  Od razu widać, że z chłopakiem jest coś nie tak...

- Wybacz, ale naprawdę... - zaczynam mówić, ale przerywa mi odgłos otwieranych drzwi. Spoglądam w tamtą stronę i widzę anioła. 

Hermiona stoi w drzwiach w lekarskim fartuchu. Jej włosy są spięte w kucyk, a oczy święcą blaskiem tak charakterystycznym tylko dla niej. Zafascynowany patrzę na nią, zapominając o Blaisie, który nadal papla jak najęty. Widocznie nie zauważył jej wejścia.

- O cześć Blaise! - woła radośnie, a na jej ustach pojawił się szeroki uśmiech, którego nie miałem okazji zobaczyć, ani razu, ale i tak byłem już pewny, że był on najpiękniejszy na całym świecie.

- Witaj Hermiono, nie wiedziałem, że zostałaś uzdrowicielem prowadzącym przypadek Draco! - zarzuca jej, mrużąc oczy, ale i tak można dostrzec wesołe iskierki tańczące w jego tęczówkach. Nie wiedziałam, że się znali, ale wyglądają na starych dobrych znajomych albo nawet przyjaciół. Nie rozumiem, czemu na widok tego wiecznie szczerzącego się murzyna, uśmiecha się, tak szczerze, a kiedy spogląda na mnie w jej oczach dostrzegam przebłyski żalu, smutku, a nawet nienawiści. Czy coś zrobiłem źle?

- Nie sądzę, by było się czym chwalić... - odpowiada zdawkowo, a ja marszczę czoło. Nie chcę przerywać tej interesującej wymiany zdań. Może się czegoś dowiem, może zrozumiem kim ten cały Blaise jest dla Hermiony.

Zabini tylko lekceważąco macha ręką, bezgłośnie mówiąc, że nie było tematu. 

- A jak tam Ginny? Dzieciaki dają jej w kość? - pyta, podchodząc do mojego łóżka i zaglądając w kartę wiszącą na jego poręczy. 

- Do porodu zostało raptem 3 tygodnie. Staram się tłumaczyć Chrisowi, że mama teraz nie może się z nim za bardzo bawić, ani brać go na ręce, ale małemu trudno jest zrozumieć, czemu nagle jego ukochana i wspaniała mamusia ciągle śpi. Nadal nie rozumie, że zostanie bratem. - uśmiecha się rozmarzony. Widać, że jest szczęśliwy, taki radosny. Och! Jak ja mu tego zazdroszczę.

- Ciąża bliźniacza nie jest wcale łatwa do przebycia, ale na pewno wszystko dobrze się skończy. Jak się czujesz jako niedoszły tatuś po raz drugi i trzeci?

- Nie mogę się już doczekać, kiedy ujrzę mojego synka i księżniczkę, choć nadal nie dociera do mnie, że w moim domu pojawi aż dwójka dzieci naraz, ale jestem szczęśliwy, jak nigdy w życiu....

- Ehem.... - chrząkam znacząco. Zapomnieli o mnie zatraceni w rozmowie. Dopiero po chwili spojrzeli na mnie dziwnie i tylko Zabini nadal się uśmiechał, jej oczy znowu stały się pozornie zimne. Zauważam jednak głęboko skrywany żal, w głębi czekoladowych tęczówek, w której mogłem zatonąć.

- Znasz go? - pytam Hermionę. Liczę, że jednak powie, że to wszystko nieprawda, jakiś kiepski żart, a ten gość, który znowu szczerzy się jak idiota, wcale nie jest kimś ważnym ani w jej, ani w moim życiu.

- Pewnie, że go znam. Odkąd ożenił się z Ginny Weasley, moją przyjaciółką, stał się dla mnie jak brat, którego nigdy nie miałam. Zresztą... to Twój przyjaciel, Malfoy. Odkąd pamiętam byliście nierozłączni, zawsze razem, nigdy nie mogłam zrozumieć, jak ze sobą wytrzymujecie. - uśmiecha się lekko, prawie niezauważalnie. Unoszę jedną brew i spoglądam na Blaise, który klepie mnie w ramię i z torby, którą przyniósł, wyciąga ognistą whiskey.

- No to co? Oblewamy Twoje wybudzenie się ze śpiączki? - pyta, a w jego oczach widzę błysk. Już miałem mówić, że z wielką chęcią...

- Diable! Postradałeś rozum?! W jego stanie nie wolno pić takich rzeczy. Jego organizm jest za słaby, by przyjmować takie płyny. – krzyczy Hermiona.

Blaise kuli się i łypnie na nią spode łba. 

- Oj Mionka, na żartach się nie znasz... - mruczy, choć mogłem dać sobie głowę uciąć, że naprawdę chciał się ze mną upić. Spogląda na mnie wymownie i przewraca oczami, a ja chichoczę cicho.

- Jak zwykle niepoważny - mruczy i dopisuje coś na karcie. - Dobrze chłopcy, mam dyżur. Porozmawiajcie sobie... Aha i nie zapominaj Diabełku, że on cię nie pamięta!

- Jak nie pamięta to sobie przypomni! Mnie nikt nie zapomina - uśmiecha się iście diabelsko, a Hermiona wychodzi z sali... och! Chcę krzyknąć, żeby nie zostawała mnie z tym kimś... Ona jest jedyną osobą, przy której czuję się bezpiecznie.

- No, stary, nareszcie dopiąłeś swego. - mówi, a ja spoglądam na niego pytająco. 

- O co ci chodzi? - pytam szorstko, ale on nie przejmuje się moim tonem głosu. Uśmiecha się jeszcze szerzej, o ile to w ogóle możliwe i wskazuje dłonią na drzwi.

- O Hermionę.

- Nie rozumiem. - naprawdę nie rozumiem. Co może mój wypadek mieć z nią wspólnego? To wszystko się nie kleiło. 

- Draco, naprawdę NIC nie pamiętasz!? - pyta, marszcząc czoło i stając się dziwnie poważny. To chyba niecodzienny widok.

- Nie... Opowiesz mi? – pytam. - O moim życiu. O tym kim jestem... O historiach, które przeżyłem... Przywróć mi moje wspomnienia... Przywróć mi pamięć o niej... - szepczę. Nie mogę już znieść tego uczucia rozumiejąc, że Hermiona musiała kiedyś być dla mnie kimś ważnym, a jednak nie wiedząc o tym zupełnie nic.

- Kochałeś ją. - padła odpowiedź, jakby zza gęstych obłoków chmur. Spojrzałem automatycznie na niego. Czy to prawda? - Była dla Ciebie wszystkim. Nie widziałem, by ktoś kochał kogoś tak bardzo, jak ty ją. Tak mocno, że aż Cię to bolało.

- Byliśmy razem? W takim razie czemu ona mnie nienawidzi? Widzę to przy każdym jej spojrzeniu, każdym ruchu...

- Nigdy nie byliście ze sobą. Nie było nawet takiej opcji. Hermiona jest mugolakiem. ''Dziewczyną z niemagicznej rodziny, która wkradła się do świata czarodziejów, plamiąc nasz świat swoją brudną krwią.'' Ile razy słyszałem to z ust z jakiegoś arystokraty, a Ty nie byłeś wyjątkiem. Nie było dnia, żebyś nie zaszczycił jej pogardliwym spojrzeniem, nie nazwał szlamą, nie obraził jej przyjaciół. Wiele razy przez Ciebie płakała, ale ty za każdym razem powtarzałeś, że tak będzie lepiej...

- Dlaczego to robiłem?

- Gdyż jak mówiłem kochałeś ją tak mocno, że dla Ciebie liczyło się jej szczęście bardziej niż twoje, choć niewątpliwie szczęśliwa nie była. Mówiłem Ci to, ale zawsze upierałeś się przy swoim. Nie mogliście być razem, nie mogłeś splamić rodu Malfoy'ów, narazić ich na taki wstyd. Twój ojciec nienawidził szlam i zdrajców krwi. Od małego wpajał ci wszystkie zasady, którymi musisz się kierować w życiu. Tak było, dopóki na Twojej drodze nie pojawiła się Miona.

- Co dalej? - pośpieszam go.

- Próbowałeś jej nienawidzić, ale nie potrafiłeś. Widziałem, jak patrzysz na nią tęsknym wzrokiem. Widziałem jak bardzo chciałbyś być na miejscu Pottera i Weasley'a. Kiedy zaczynałem tylko ten temat, mówiłeś, że mam zająć się sobą, ale ja i tak wiedziałem, że jest coś na rzeczy i dopiero pod koniec szóstej klasy, kiedy dostałeś zadanie od Czarnego Pana, powiedziałeś mi wszystko. O wszystkich swoich uczuciach. Bałeś się o nią. Całe życie martwiłeś się tylko o Hermionę, nigdy o siebie. To była prawdziwa miłość. Taka, która zdarza się tylko w bajkach... szkoda tylko, że jej zakończenie nie jest takie kolorowe - uśmiecha się smutno.

- Co ma wspólnego mój wypadek z Hermioną? - pytam szybko, w szoku. 

- Zawsze zastanawiałem się, czemu po śmierci ojca, nie chciałeś jej odnaleźć. Powtarzałeś, że tak będzie lepiej i tak dalej, aż pewnego dnia, kiedy rozmawialiśmy, wstałeś z fotela na którym siedziałeś, stwierdzając, że nadszedł czas, że ona musi się dowiedzieć. Wiedziałem o kogo chodzi i co chcesz zrobić, więc ci nie zabraniałem. Nawet nie wiesz, jak żałowałem, że cię wtedy wypuściłem z domu. Nie potrąciłby cię ten samochód, wszystko pozostałoby po staremu...

Patrzę na niego zszokowany. A jednak! Wiedziałem, że ona kimś dla mnie była kimś ważnym...

- Myślisz, że wraz z całym życiem, zapomniałem o miłości do niej? - pytam, bojąc się odpowiedzi.

- Nie, Smoku. Mogłeś stracić pamięć, ale nie uczucie, które zawsze ogrzewało gorącym płomieniem twoje serce.



Zmieniłam czcionkę... napiszcie, którą wolicie. Tą co była wcześniej czy właśnie tą co jest teraz. :)