środa, 25 czerwca 2014

Miniaturka VII ''Szansa'' cz. I

Hej, zanim zabierzecie się do czytania chciałabym, żebyście przeczytali ten krótki wstęp. 
Przepraszam, że nie dodałam miniaturki w tamtym tygodniu jak obiecałam. Miałam go napisany wcześniej, ale niestety poczta zawiodła i one shot w załączniku się po prostu nie wysłał i stąd te opóźnienia.
Następnym co dodam będzie rozdział, który mam już troszeczkę napisany tak jak drugą część miniaturki, ale w niej muszę popoprawiać wiele rzeczy, a nadal nie wiem ilu częściowa ona będzie. Może zakończone na dwóch... kto wie jak to sie wszystko potoczy.
Chciałabym Was też przeprosić. Robię strasznie dużo zamieszania i źle mi z tym, więc postanowiłam już naprawdę nie podawać wstępnym dat dodawania postów, bo serio jestem w tym kiepska i przez moje ględzenie zawodzę wiele osób. Proszę, nie nastawiajcie się, wiec, że tego bloga zakończenie super szybko i zacznę kolejnego tak samo. W moim życiu nadchodzą ogromne zmiany, które nastąpią już za miesiąc. Chciałabym choć odrobinę napomknąć Wam o co chodzi i co się dzieje, ale ze względu na to, że mój blog dostał się niestety w niepowołane ręce i nawet gdybym chciała nie mogę tego ogłosić.
Kolejną wiadomością jest fakt, iż chciałabym Was prosić o komenatarze. Kochani! Wiem, że zaniedbałam bloga i liczba czytających spadła, ale ja już nie proszę, ja błagam Was o zrozumienie i o słowa otuchy i, żebyście nie zostawiali mnie właśnie teraz, kiedy wychodzę na prostą i zostali ze mną i z Jesteś Mym Słońcem do samego końca, choć jeśli to opowiadanie Wam ciąży i serio uważacie, że jest denne i nieciekawe to nie będę Was zatrzymywać siłą.
I jeśli dotarłeś do końca tych mądrości, drogi czytelniku, wstaw w komentarzu słowo ''truskawki'' (bo właśnie je jem :D).

Pozdrawiam
Lacarnum Inflamare


Życzę miłej lektury!










***



Ból, który czuję w czaszce, nie pozwala mi trwać w błogiej nieświadomości. Zmęczony otwieram oczy, przyzwyczajając oczy do jasności panującej w pomieszczeniu. 

Chcę się podnieść z miękkiego materaca na którym leżę, ale nie jestem w stanie. Boli mnie każdy skrawek ciała. Wzdycham, rozglądając się po pomieszczeniu. Wszystko jest białe. Nie dostrzegam ani jednej wskazówki, która pomogłaby mi znaleźć odpowiedź na pytanie dręczące mnie od chwili przebudzenia: Gdzie jestem?

Nie pamiętam niczego. Jedynie błyski światła migoczą mi przed oczami, a pisk opon i krzyki ludzi ciągle dudnią w moich uszach. Marszczę czoło, patrzę na biały sufit. Co się stało?

Zachodzę w głowę, chcąc przypomnieć sobie skąd jestem, ile mam lat. Nie pamiętam swojego dzieciństwa, ani nawet tego co robiłem wczoraj. Robi mi się słabo, a kolory z mojej twarzy odpływają w jednym momencie i właśnie zdaję sobie sprawę, że nawet nie wiem jak mam na imię. Przestraszony po raz drugi próbuję się podnieść. Kim jestem? 

Z zamyślenia wyrywa mnie skrzypnięcie otwieranych drzwi.

- Panie Malfoy, proszę się nie ruszać! - słyszę ciepły głos. Chwilę później podchodzi do mnie kobieta w białym fartuchu. Jej włosy są związane w luźnego koka z którego powychodziło parę kosmyków. Jej czekoladowe oczy święcą dziwnym blaskiem, a lekki uśmiech zdobi twarz. Jest niskiego wzrostu, ma idealną figurze, której nie powstydziłaby się najlepsza modelka. Jest piękna. Tylko czemu wydaje mi się dziwnie znajoma?

- Co się stało? - pytam. Mam nadzieję, że może chociaż ona udzieli mi odpowiedzi na dręczące pytania. Widzę jak przez mgłę, jak notuje coś w swoim notatniku, a później chowa długopis do kieszeni fartucha. Nadal trzymając zeszyt, wysuwa taboret spod łóżka na którym leżę i siada obok mnie.

- Muszę zadać panu parę pytań, panie Malfoy - mówi, ignorując moje wcześniejsze pytanie. Patrzy mi prosto w oczy i nie wiem czemu, ale widzę w nich przebłyski nienawiści i pogardy, ale dlaczego? Przecież my się nawet nie znamy.

Kiwam głową na znak, że się zgadzam. Cóż innego mi pozostaje? Może właśnie ona pomoże mi zgłębić tajemnice, o których nie mam zielonego pojęcia i w końcu wyjaśni mi, o co w tym wszystkim chodzi.

- Proszę podaj mi nazwę szkoły, do której chodziłeś i dom, do którego należałeś. - pyta, a ja spoglądam na nią zdziwiony. Jaki dom, o co jej chodzi? Gorączkowo staram się znaleźć poprawną odpowiedź. Włosy przyklejają mi się do czoła. Muszę znać tę odpowiedź!

- Nie wiem. - tylko to proste stwierdzenie pada z moich ust zamiast prawidłowej odpowiedzi, bo co innego mam zrobić? Przecież nie pamiętam i to najbardziej mnie przeraża.

- Data i miejsce urodzenia? - kolejne pytanie, a ja wiem, że pewnie drwi sobie ze mnie w duchu, choć wygląda na poważną. Dlaczego nie pamiętam? To śmieszne, choć wcale nie jest mi do śmiechu.

- Nie wiem. - po raz kolejny odpowiadam tak samo i czuję, że jeszcze nie raz powtórzę te słowa. Jak mogę nie znać choćby roku swoich urodzin? W takim razie ile mam lat? Co się ze mną stało?!

- Jak się nazywasz? - otwieram usta, jednak głos grzęźnie mi w gardle, a ja ponownie zdaję sobie sprawę, że nie pamiętam nawet tego, kim jestem. Jestem przestraszony, naprawdę przestraszony.

Słyszę jak młoda kobieta ciężko wzdycha i kładzie swój notes na białej kołdrze, która otula moje ciało. Palcami masuje skronie i powoli zamyka oczy. Wiem, że to, co zaraz usłyszę, nie będzie najwspanialszą wiadomością w moim życiu, ale wolę znać bolesną prawdę, niż żyć w nieświadomości.

- Powie mi pani, co się ze mną dzieje? - mówię, kiedy szatynka nadal się nie odzywa. Wreszcie podnosi na mnie swój wzrok, a widzę w nim ogromny żal, jednak tylko przez chwilkę, ponieważ zasłania go maską obojętności, którą założyła z chwilą wejścia do sali.

- Tydzień temu miał pan wypadek, panie Malfoy. - słyszę i ze świstem wciągam powietrze, ale nie komentuję, bo widzę, że kobieta chce jeszcze coś powiedzieć. - Przechodząc po pasach potrącił pana samochód ciężarowy. Obrażenia były na tyle silne, że musieliśmy wywołać śpiączkę farmakologiczną. Miał pan poważnie uszkodzone narządy wewnętrze, jednak zdecydowanie najbardziej ucierpiały płuca. Na skutek wypadku powstało także małe, choć zagrażające życiu, uszkodzenie mózgu. - uważnie jej słuchałem, a każdym słowem moje oczy stawały się coraz większe. - Niestety skutkiem ubocznym była utrata pańskiej pamięci, staraliśmy się tego uniknąć, jednak niestety się nie udało. Ma pan zanik pamięci, panie Malfoy, a szansę, że ją pan odzyska są znikome. Przykro mi. - zakończyła, ale ja nie widziałem w jej oczach, by było jej mnie szkoda. Jednak teraz nie tym zawracałem tym swojej głowę. Zanik pamięci? Jak to się stało? Co ja teraz zrobię? Czy mam dziewczynę, przyjaciół, rodzinę? Setki pytań, na których nie znam odpowiedzi. 

- Kiedy stąd wyjdę? – wychrypiałem, jeszcze nie do końca zdolny do racjonalnego myślenia. Marzyłem tylko, by znaleźć się w swoim domu... ale czy ja ten dom w ogóle posiadałem?

- Nie prędko. Pana stan jest ciężki. Bardzo ciężki. - odpowiada, a ja zaciskam mocniej powieki. Nie chcę tu być ani minuty dłużej. Chcę uciec, jak najdalej stąd, ale czy mam dokąd?

- To znaczy ile? - pytam, bojąc się odpowiedzi. 

- Minimum trzy miesiące - otwieram gwałtownie oczy i patrzę na nią nieprzeniknionym wzrokiem, ale ona nawet nie mruga. Jest obojętna, zimna, taka niedostępna, a ja nie mam pojęcia, co jej takiego zrobiłem. - To, by było na tyle - mówi i podnosi się z miejsca na którym wcześniej siedziała, zmierzając do wyjścia.

- Gdzie jestem?! - pytam, zanim zdążyła wyjść. Odwraca się w moją stronę, a jej oczy błyszczą jakimś dziwnym blaskiem. - Kim jesteś? - pytam już troszeczkę ciszej. -Muszę wiedzieć, muszę...

- Jest w Świętym Mungu. - marszczę zdziwiony czoło. - A ja nazywam się Hermiona Granger i jestem uzdrowicielem. - odpowiada śmiesznie marszcząc nos, jakby się nad czymś zastanawiała. - A! Zapomniałabym Ci powiedzieć, że tak jak ja jesteś czarodziejem.

W chwili w której to mówi, wychodzi z pomieszczenia, a ja zostaję, za jedynych towarzyszy mając tysiące myśli i pytań bez odpowiedzi. Jestem bezsilny i bezradny, taki nijaki, jakbym był, a jednocześnie mnie nie było.  

Jednak najbardziej zastanawia mnie to, co powiedziała mi owa kobieta. Czarodziej? Ja? Nagle czuję, jak coś wypełnia moje ciało i dodaje siły. Uśmiecham się i wiem. To magia, magia z którą się urodziłem. W mojej głowie jednak wciąż dźwięczą tylko dwa słowa: Hermiona Granger.

Nie mogę zrozumieć, czemu na dźwięk jej imienia, moje serce przyspieszyło swój rytm.


***


Dni mijają w spowolnionym tempie. Moje życie zaczyna przypominać rutynę. Budzę sie rano, by wstać z szpitalnego łóżka, pójść do łazienki i przyjąć leki i tak w kółko. Kalendarz wskazywał na dwudziesty piąty czerwca, co znaczy, że z tego co mówiła mi ta cała Granger, leżę już tu około dwóch tygodni. Czuje się nie na swoim miejscu, nic nie jest takie, jakie być powinno.

W Mungu nie odwiedza mnie nikt. No, może oprócz pani doktor i paru lekarzy, którzy zaglądają tu minimum raz dziennie. Z moją pamięcią także nie było żadnych postępów. Kiedy chcę cofnąć się myślami kilka lat wstecz, jedynie co widzę, to czarna dziura. Jestem taki wyblakły.

- Smoku! Nawet nie wiesz jak się cieszę, że Cię widzę! - ktoś przerywa moje rozmyślenia. Ten głos mi kogoś przypomina, kogoś bliskiego, ważnego, ale znów nie mogę sobie przypomnieć kto to. 

Ktoś siada na miękkim materacu łóżka, a później widzę roześmianą gębę czarnoskórego chłopaka tuż przy swojej.

- Kim jesteś? - pytam, jednocześnie starając się odsunąć od tego kogoś. Od razu, na pierwszy rzut oka widać, że nie jest normalny... a co jeśli zechce mnie zabić?

- Co Ty pierdolisz! Nie poznajesz mnie? To ja, Blaise! Twój przyjaciel!- uderza mnie w ramię, a ja marszczę czoło. Nie znam żadnego Blaise, a nawet jeśli jednak to prawda, przecież nie mógłbym się z kimś takim kumplować...  Od razu widać, że z chłopakiem jest coś nie tak...

- Wybacz, ale naprawdę... - zaczynam mówić, ale przerywa mi odgłos otwieranych drzwi. Spoglądam w tamtą stronę i widzę anioła. 

Hermiona stoi w drzwiach w lekarskim fartuchu. Jej włosy są spięte w kucyk, a oczy święcą blaskiem tak charakterystycznym tylko dla niej. Zafascynowany patrzę na nią, zapominając o Blaisie, który nadal papla jak najęty. Widocznie nie zauważył jej wejścia.

- O cześć Blaise! - woła radośnie, a na jej ustach pojawił się szeroki uśmiech, którego nie miałem okazji zobaczyć, ani razu, ale i tak byłem już pewny, że był on najpiękniejszy na całym świecie.

- Witaj Hermiono, nie wiedziałem, że zostałaś uzdrowicielem prowadzącym przypadek Draco! - zarzuca jej, mrużąc oczy, ale i tak można dostrzec wesołe iskierki tańczące w jego tęczówkach. Nie wiedziałam, że się znali, ale wyglądają na starych dobrych znajomych albo nawet przyjaciół. Nie rozumiem, czemu na widok tego wiecznie szczerzącego się murzyna, uśmiecha się, tak szczerze, a kiedy spogląda na mnie w jej oczach dostrzegam przebłyski żalu, smutku, a nawet nienawiści. Czy coś zrobiłem źle?

- Nie sądzę, by było się czym chwalić... - odpowiada zdawkowo, a ja marszczę czoło. Nie chcę przerywać tej interesującej wymiany zdań. Może się czegoś dowiem, może zrozumiem kim ten cały Blaise jest dla Hermiony.

Zabini tylko lekceważąco macha ręką, bezgłośnie mówiąc, że nie było tematu. 

- A jak tam Ginny? Dzieciaki dają jej w kość? - pyta, podchodząc do mojego łóżka i zaglądając w kartę wiszącą na jego poręczy. 

- Do porodu zostało raptem 3 tygodnie. Staram się tłumaczyć Chrisowi, że mama teraz nie może się z nim za bardzo bawić, ani brać go na ręce, ale małemu trudno jest zrozumieć, czemu nagle jego ukochana i wspaniała mamusia ciągle śpi. Nadal nie rozumie, że zostanie bratem. - uśmiecha się rozmarzony. Widać, że jest szczęśliwy, taki radosny. Och! Jak ja mu tego zazdroszczę.

- Ciąża bliźniacza nie jest wcale łatwa do przebycia, ale na pewno wszystko dobrze się skończy. Jak się czujesz jako niedoszły tatuś po raz drugi i trzeci?

- Nie mogę się już doczekać, kiedy ujrzę mojego synka i księżniczkę, choć nadal nie dociera do mnie, że w moim domu pojawi aż dwójka dzieci naraz, ale jestem szczęśliwy, jak nigdy w życiu....

- Ehem.... - chrząkam znacząco. Zapomnieli o mnie zatraceni w rozmowie. Dopiero po chwili spojrzeli na mnie dziwnie i tylko Zabini nadal się uśmiechał, jej oczy znowu stały się pozornie zimne. Zauważam jednak głęboko skrywany żal, w głębi czekoladowych tęczówek, w której mogłem zatonąć.

- Znasz go? - pytam Hermionę. Liczę, że jednak powie, że to wszystko nieprawda, jakiś kiepski żart, a ten gość, który znowu szczerzy się jak idiota, wcale nie jest kimś ważnym ani w jej, ani w moim życiu.

- Pewnie, że go znam. Odkąd ożenił się z Ginny Weasley, moją przyjaciółką, stał się dla mnie jak brat, którego nigdy nie miałam. Zresztą... to Twój przyjaciel, Malfoy. Odkąd pamiętam byliście nierozłączni, zawsze razem, nigdy nie mogłam zrozumieć, jak ze sobą wytrzymujecie. - uśmiecha się lekko, prawie niezauważalnie. Unoszę jedną brew i spoglądam na Blaise, który klepie mnie w ramię i z torby, którą przyniósł, wyciąga ognistą whiskey.

- No to co? Oblewamy Twoje wybudzenie się ze śpiączki? - pyta, a w jego oczach widzę błysk. Już miałem mówić, że z wielką chęcią...

- Diable! Postradałeś rozum?! W jego stanie nie wolno pić takich rzeczy. Jego organizm jest za słaby, by przyjmować takie płyny. – krzyczy Hermiona.

Blaise kuli się i łypnie na nią spode łba. 

- Oj Mionka, na żartach się nie znasz... - mruczy, choć mogłem dać sobie głowę uciąć, że naprawdę chciał się ze mną upić. Spogląda na mnie wymownie i przewraca oczami, a ja chichoczę cicho.

- Jak zwykle niepoważny - mruczy i dopisuje coś na karcie. - Dobrze chłopcy, mam dyżur. Porozmawiajcie sobie... Aha i nie zapominaj Diabełku, że on cię nie pamięta!

- Jak nie pamięta to sobie przypomni! Mnie nikt nie zapomina - uśmiecha się iście diabelsko, a Hermiona wychodzi z sali... och! Chcę krzyknąć, żeby nie zostawała mnie z tym kimś... Ona jest jedyną osobą, przy której czuję się bezpiecznie.

- No, stary, nareszcie dopiąłeś swego. - mówi, a ja spoglądam na niego pytająco. 

- O co ci chodzi? - pytam szorstko, ale on nie przejmuje się moim tonem głosu. Uśmiecha się jeszcze szerzej, o ile to w ogóle możliwe i wskazuje dłonią na drzwi.

- O Hermionę.

- Nie rozumiem. - naprawdę nie rozumiem. Co może mój wypadek mieć z nią wspólnego? To wszystko się nie kleiło. 

- Draco, naprawdę NIC nie pamiętasz!? - pyta, marszcząc czoło i stając się dziwnie poważny. To chyba niecodzienny widok.

- Nie... Opowiesz mi? – pytam. - O moim życiu. O tym kim jestem... O historiach, które przeżyłem... Przywróć mi moje wspomnienia... Przywróć mi pamięć o niej... - szepczę. Nie mogę już znieść tego uczucia rozumiejąc, że Hermiona musiała kiedyś być dla mnie kimś ważnym, a jednak nie wiedząc o tym zupełnie nic.

- Kochałeś ją. - padła odpowiedź, jakby zza gęstych obłoków chmur. Spojrzałem automatycznie na niego. Czy to prawda? - Była dla Ciebie wszystkim. Nie widziałem, by ktoś kochał kogoś tak bardzo, jak ty ją. Tak mocno, że aż Cię to bolało.

- Byliśmy razem? W takim razie czemu ona mnie nienawidzi? Widzę to przy każdym jej spojrzeniu, każdym ruchu...

- Nigdy nie byliście ze sobą. Nie było nawet takiej opcji. Hermiona jest mugolakiem. ''Dziewczyną z niemagicznej rodziny, która wkradła się do świata czarodziejów, plamiąc nasz świat swoją brudną krwią.'' Ile razy słyszałem to z ust z jakiegoś arystokraty, a Ty nie byłeś wyjątkiem. Nie było dnia, żebyś nie zaszczycił jej pogardliwym spojrzeniem, nie nazwał szlamą, nie obraził jej przyjaciół. Wiele razy przez Ciebie płakała, ale ty za każdym razem powtarzałeś, że tak będzie lepiej...

- Dlaczego to robiłem?

- Gdyż jak mówiłem kochałeś ją tak mocno, że dla Ciebie liczyło się jej szczęście bardziej niż twoje, choć niewątpliwie szczęśliwa nie była. Mówiłem Ci to, ale zawsze upierałeś się przy swoim. Nie mogliście być razem, nie mogłeś splamić rodu Malfoy'ów, narazić ich na taki wstyd. Twój ojciec nienawidził szlam i zdrajców krwi. Od małego wpajał ci wszystkie zasady, którymi musisz się kierować w życiu. Tak było, dopóki na Twojej drodze nie pojawiła się Miona.

- Co dalej? - pośpieszam go.

- Próbowałeś jej nienawidzić, ale nie potrafiłeś. Widziałem, jak patrzysz na nią tęsknym wzrokiem. Widziałem jak bardzo chciałbyś być na miejscu Pottera i Weasley'a. Kiedy zaczynałem tylko ten temat, mówiłeś, że mam zająć się sobą, ale ja i tak wiedziałem, że jest coś na rzeczy i dopiero pod koniec szóstej klasy, kiedy dostałeś zadanie od Czarnego Pana, powiedziałeś mi wszystko. O wszystkich swoich uczuciach. Bałeś się o nią. Całe życie martwiłeś się tylko o Hermionę, nigdy o siebie. To była prawdziwa miłość. Taka, która zdarza się tylko w bajkach... szkoda tylko, że jej zakończenie nie jest takie kolorowe - uśmiecha się smutno.

- Co ma wspólnego mój wypadek z Hermioną? - pytam szybko, w szoku. 

- Zawsze zastanawiałem się, czemu po śmierci ojca, nie chciałeś jej odnaleźć. Powtarzałeś, że tak będzie lepiej i tak dalej, aż pewnego dnia, kiedy rozmawialiśmy, wstałeś z fotela na którym siedziałeś, stwierdzając, że nadszedł czas, że ona musi się dowiedzieć. Wiedziałem o kogo chodzi i co chcesz zrobić, więc ci nie zabraniałem. Nawet nie wiesz, jak żałowałem, że cię wtedy wypuściłem z domu. Nie potrąciłby cię ten samochód, wszystko pozostałoby po staremu...

Patrzę na niego zszokowany. A jednak! Wiedziałem, że ona kimś dla mnie była kimś ważnym...

- Myślisz, że wraz z całym życiem, zapomniałem o miłości do niej? - pytam, bojąc się odpowiedzi.

- Nie, Smoku. Mogłeś stracić pamięć, ale nie uczucie, które zawsze ogrzewało gorącym płomieniem twoje serce.



Zmieniłam czcionkę... napiszcie, którą wolicie. Tą co była wcześniej czy właśnie tą co jest teraz. :)