niedziela, 13 października 2013

Miniaturka III pt. '' Rozstania i powroty ''



- Kochanie! Wróciłem – w domu, w który mieszkała pewna szatynka rozniósł się głos pewnego mężczyzny. – Jak Wam minął dzień? – zapytał, całując ją w oba policzki.
- Wspaniale, byłam w drogerii i kupiłam parę ciuszków dla naszego bobaska, Teo – odpowiedziała, szeroko uśmiechnięta, gładząc się po dość zaokrąglonym brzuchu, była Gryfonka.
Mężczyzna opadł na kanapę obok swojej żony i objął ją ramieniem.
- Nadal nie mogę uwierzyć, że mam takie szczęście, Hermiono.
- Jakie szczęście? – zapytała zaciekawiona brązowooka.
- Że wpadłaś na mnie tego słonecznego dnia, idąc ulicą, że zgodziłaś się na pierwszą randkę, że zgodziłaś się zostać moją żoną, że wyszłaś za mnie, że jesteś ze mną i, że dasz mi wspaniałego syna – powiedział całując ją w usta.
- Ile razy mam Ci powtarzać, że to będzie dziewczynka! – rzekła, a jej kąciki ust uniosły się wysoko ku górze.
Już nie była Hermioną Granger ona była Hermioną Nott. Czy była szczęśliwa? Miała męża, który kochał ją najbardziej na świecie i udowadniał to na każdym kroku. Do tego już za 2 miesiące miało urodzić się jej dziecko. Jednak nie była szczęśliwa.  Jej szczęście minęło, dokładnie pół roku temu.
Miała wspaniałego chłopaka, którego kochała całym sercem i którego zamierzała kochać aż po grób. Wydawało jej się, że on czuje to samo, że mu na niej zależy. Jednak wszystko co dobre nie trwa wiecznie. Jej szczęście też nie trwało. Jedna drobna kłótnia zmieniła wszystko.
Była kłamcą. Nie potrafiła wyznać, Theodorowi, że to nie jego dziecko. To dziecko, to był owoc miłości jej i jego. Dzień w dzień widziała jak Teo cieszy się, że będzie miał syna. Syna, bo innej wiadomości nawet do siebie nie dopuszczał. A ona, ona z dnia na dzień, była coraz bardziej przerażona, bo bała się dnia porodu, który zbliżał się nie ubłaganie. Nie chodziło o ból z nim związany, ale o to jak jej mąż zareaguje na wiadomość, że to nie jego dziecko. Jednak najgorsze było to, że ON, miłość jej życia, nie wie, że już niedługo zostanie ojcem. 
Codziennie miała wyrzuty sumienia i nienawidziła się za to, że nie potrafi odpowiedzieć swojemu mężowi ‘’ Ja Ciebie też ‘’ gdy mówił jej jak ją kocha. Wiedziała, że Teo, kocha ją całym sercem, że uchylił, by jej nieba by była szczęśliwa. Jednak ona nie potrafiła go pokochać. Kochała go, ale jak brata, przyjaciela. Codziennie miała do siebie żal, że nie potrafi docenić jakie ma szczęście. Ale cóż mogła poradzić. Nott to nie ON. Bardzo chciała zapomnieć o NIM. Codziennie modliła się by to uczucie z niej wyparowało, by w końcu przestała go kochać, jednak nie potrafiła. Wiedziała, że jest to nie możliwe, by byli teraz razem. Ona miała rodzinę, a on ...  a no właśnie.
Kiedy kilka dni temu przeczytała, że ożenił się z piękną brązowowłosą dziewczyną, która na dodatek spodziewa się jego dziecka, jej nadzieja, zgasła doszczętnie. Wiedziała, że  już do końca życia będzie nie szczęśliwa i na swój sposób samotna, bo cząstka jej została właśnie przy nim, przy Draconie Malfoy’u.

***

- Draco! Obiad! – po domu rozniósł się aksamitny głos, młodej kobiety.
- Już idę! – odkrzyknął i wstał ze swojego ulubiona fotela, udając się do jadalni.
Wszedł do pomieszczenia i ujrzał swoją żonę z dość zaokrąglonym brzuszkiem.
- Co dzisiaj ugotowałaś? – zapytał, podchodząc do niej od tyłu i kładąc dłonie na jej talii.
- Lazanie, tak jak lubisz – odpowiedziała odwracając się w jego stronę i uśmiechając się tak podobnie do NIEJ.
Czy był szczęśliwy? Miał kochającą żonę i spodziewał się dziecka, które miało zostać dziedzicem rodu Malfoy’ów. Jednak nie był, nie był szczęśliwy. Jego szczęście zostało przy niej. Ona była jego szczęściem, jego promykiem, jego nadzieją. To ją kochał. Jego żona Rose, była tak bardzo do niej podobna. Była wspaniałą, piękną kobietą. Kochał ją, ale jak siostrę albo przyjaciółkę i był zły na siebie, że nie potrafi pokochać jej tak jak ona jego. 
Po rozstaniu z NIĄ, wrócił do starego trybu życia. Panienki na jedną noc, alkohol, zabawy – to wszystko było na porządku dziennym. Swoje smutki topił w alkoholu, a jego potrzeby zaspakajały kobiety przewijające się codziennie przez jego łóżko. Nienawidził się za to, co wtedy jej powiedział. Nienawidził się za to, że zaczął tą kłótnię. Kłótnię, która przekreśliła wszystko.
Kiedy dowiedział się, że wzięła ślub. Wpadł w szał. Jednak nie zrobił nic. Nie wpadł do kościoła przerywając ceremonię. Nie porwał jej z przed ołtarza. Nie wyznał jej jak bardzo ją kocha i, że żałuje, gdy miał okazję. On siedział w domu i patrzył na zegarek, bo kiedy minęła równa godzina, już wiedział, że ona już nigdy nie będzie jego, że właśnie stracił ją na zawsze. Nie chciał odbierać jej szczęścia, za bardzo ją kochał, nawet jeśli to by się liczyło z tym, że on byłby nieszczęśliwy.
Alkohol, papierosy, kobiety, imprezy. Codzienna rutyna. Dopóki nie poznał jej – Rose. Była taka do niej podobna. Miała taki sam uśmiech, takie same czekoladowe oczy, taką samą burzę kasztanowych włosów. Myślał, że dzięki niej może uda mu się zapomnieć, zapomnieć o niej. Nie udało się, a kiedy chciał się wycofać z tego związku okazało się, że Rose jest w ciąży. Nie chciał wyjść na jakiegoś małolata, który gdy tylko przerastają go jakieś problemy bierze nogi za pas i ucieka, dlatego postanowił sprostać wyzwaniu i ożenił się z nią.
Wiedział, że  już do końca życia będzie nie szczęśliwy i na swój sposób samotny, bo jego cząstka  została właśnie przy niej, przy Hermionie Granger, a teraz już Nott.

*** 

Jakie to dziwne, że dwa światy potrafiły stworzyć swój własny mały świat. Jakie to dziwne, że dwójka wrogów pokochała się miłością zakazaną, gorzką, a zarazem słodką. Jakie to dziwne, że ogień i lód stopiły się w jedno ciało, łącząc się już na zawsze w całość. Jakie to dziwne, że dwa tak różne przeciwieństwa, potrafiły ze sobą żyć. Nie ma w tym nic dziwnego, bo nienawiść od miłości dzieli tylko cienka linia, którą z łatwością można przeciąć. Brzmi nie możliwie, a jednak. Dwójka dawnych wrogów, Ślizgon i Gryfonka, ogień i lód, dzień i noc, niebo i grom.

- Kocham Cię, wiesz?- zapytał całując swoją dziewczynę raz po raz w szyję.
- Powtarzasz się – odpowiedziała żartobliwie, mrucząc z zadowolenia i odchylając głowę do tyłu. – Jeszcze Ci się nie znudziło? – dodała, uśmiechając się szczerze.
- Będę Ci powtarzał to do końca życia i jeszcze dzień dłużej – szepnął jej do ucha, przerywając na chwilę swoje pieszczoty.
- Jak ja z Tobą wytrzymam tyle czasu – westchnęła, oczywiście nie mówiąc tego na poważnie.
- Będziesz musiała, bo nigdy nie dam Ci odejść – mruczał do jej ucha delikatnie je muskając.
- Nigdy? – spytała, unosząc prawą brew do góry.
- Nigdy, przenigdy – odparł szybko.
- Dlaczego? – droczyła się z nim, bo uwielbiała gdy opowiadał jej o swoich uczuciach do niej. Był wtedy taki prawdziwy i romantyczny, tylko on tak potrafił.
- Bo jesteś całym moim światem, całym moim życiem – podniósł się na łokciach i popatrzał jej prosto w oczy.
W jej tęczówkach pojawiły się łzy wzruszenia. Merlinie, jak ona go kochała. Dziękowała wszystkim bóstwom, że los postawił go na jej drodze w życiu, nie wyobrażała sobie żyć bez niego.
- Wiesz, że Cię kocham? – zapytała łapiąc go za krawat i przysuwając jego twarz do swojej. Nie zwracała uwagi na to, że zadaje takie samo pytanie jak on na początku.
- Ja nie będę miał nic przeciwko jeśli już do końca życia, będziesz mi to powtarzać – szepnął i złączył ich usta w namiętnym, pełnym pasji pocałunku.


- A jak zamierzasz nazwać chłopczyka? – zapytała. Patrząc mu poważnie w oczy.
- Scorpius. Przecież wiesz – odpowiedział, uśmiechając się szeroko.
- Chciałam jeszcze raz to usłyszeć – mruknęła obojętnie.
- Dlaczego?
- Bo kocham gdy wymawiasz to imię i już nie mogę się doczekać kiedy będziesz wołał tak naszego synka - odparła, a na jej policzki wdarły się dwa rumieńce.
- A jak zamierzasz nazwać dziewczynkę? – zapytał tym razem on.
- Emily. Przecież wiesz – odpowiedziała.
- Chciałem jeszcze raz to usłyszeć – mówił dokładnie to samo co ona.
- Dlaczego?
- Bo kocham gdy wymawiasz to imię i już nie mogę się doczekać kiedy będziesz wołała tak naszą córeczkę – odparł.
- Jesteś najlepszym co mogło mi się w życiu przytrafić – odezwała się po chwili ciszy, która między nimi nastała.
- Mylisz się. Jest coś znacznie lepszego.
- Co takiego?
- Moja miłość do Ciebie, która nigdy nie minie – odparł.


- A co jeśli ktoś  tu wejdzie? – zapytała pomiędzy pocałunkami, którymi obsypywał ją Malfoy.
- Nie wejdzie – odszepnął szybko, nie odsuwając się od niej ani na milimetr.
- Na pewno?
- Tak.
Zdejmowali z siebie ubrania, powoli, nie śpiesznie, nie chcąc zepsuć tej atmosgery panującej w okół nich.
- A co jeśli ktoś usłyszy? – nie była pewna czy chce to zrobić.
- Nikt nie usłyszy.
- Ale ...
- Jeśli nie jesteś gotowa, to mi to po prostu powiedz, Hermiono – powiedział odrywając się z niechęcią od jej malinowych ust.
- Nie jestem – westchnęła. – Jesteś zły?
- Dlaczego miałbym być zły?
- Bo nie jestem gotowa – odpowiedziała zawstydzona, zakrywając delikatne rumieńce kurtyną włosów i spuszczając głowę.
- Hermiona spójrz na mnie.
Gryfonka pokiwała tylko głową na znak, że się nie zgadza.
- Proszę, spójrz na mnie – jego głos był tak delikatny i miękki, że jej głowa sama podniosła się do góry, a jej oczy odszukały jego szarych tęczówek.
Chwycił jej twarz w obydwie dłonie.
- Na Ciebie mógłbym czekać i całe moje życie  – powiedział twardo i stanowczo.
- Wiem – odpowiedziała i wtuliła się w jego już nagi tors.

- Uda im się, zobaczysz – szepnął do je ucha stając za nią i kładąc podbródek na jej ramienu.
- Tak myślisz? – zapytała, patrząc wciąż na jakąś parę stojącą kawałek przed nią.
- Ja to wiem – odpowiedział.
- Ale jeśli on ją skrzywdzi? – spytała, odwracając się w jego stronę.
- Nie skrzywdzi.
- Dlaczego tak uważasz?
- Bo ją kocha.
- Ludzie się kochają, a i tak zadają sobie nawzajem ból, Draco.
- Blaise nigdy nie skrzywdzi Ginny. Znam go. To mój przyjaciel i jest bardzo podobny do mnie, a ja nigdy bym Cię nie zranił.
- Wierzę Ci – oparła głowę o jego ramię i razem wpatrywali się w parę swoich przyjaciół, którzy jakby ich nie widząc, spacerowali trzymając się za ręce i zaśmiewając się w najlepsze.

- Czy Ty jesteś zazdrosny? – zapytała, żartobliwie. Jeszcze wtedy nie wiedziała, że przez tą cholerną zazdrość wszystko się popsuje.
- Cholernie – mruknął i podszedł do niej bardzo blisko.
- Dlaczego? – popatrzyła na niego głupkowato.
- Bo jesteś moja i tylko moja i nikt nie ma prawa Cię dotykać oprócz mnie – zaborczość, to było jedyne co usłyszała w jego głosie.
- Ja nie jestem rzeczą, Draco – szepnęła.
- Wiem, ale to nie zmienia faktu, że Cię bardzo kocham – uśmiechnął się szczerze.
- Czasami mam wrażenie, że to co mówisz to tylko puste słowa – mruknęła, sama nie wiedząc czemu to mówi.
- Puste? Czy nie już dużo razy udowodniłem Ci jak bardzo Cię kocham i ile dla mnie znaczysz? – syknął.
- Przepraszam – bąknęła, nie wiedząc co innego mogłaby powiedzieć.
- Przepraszam?! Przepraszam?! Tylko tyle masz mi do powiedzenia? – warknął, podnosząc głos. Nie zauważył, że w oczach Hermiony pojawiły się łzy i iskierki strachu. Nie zauważył, że zaczęła cała dygotać na ciele.
- Tak – szepnęła, starając się powstrzymać gorzkie łzy, które tak bardzo chciały wypłynąć na jej policzki.
- To za mało – syknął. – Czy ja Ci kiedykolwiek zarzuciłem, że to co mówisz to nic nie znaczące słowa? – dodał, patrząc w jej czekoladowe tęczówki.
Pokiwała przecząco głową. Nie mówiła, wiedziała, że jeśli się odezwie jej głos się załamie i nie da rady nic z siebie wykrztusić.
- Właśnie ... – nie dokończył, bo zobaczył w jakim stanie jest jego ukochana. Zorientował się, że przesadził, że powiedział za dużo.
- Hermiona ...  –zaczął.
- Błagam, nie krzycz na mnie – odezwała się słabo.
- Nigdy, już nigdy – szepnął, podchodząc do niej i przytulając mocno do swojej piersi.

Związek opiera się na miłość i to jest podstawa. Jednak nie tylko miłość, jest fundamentem związku. Jest jeszcze zaufanie, a przede wszystkim kompromis. Ich związek był cudowny. Pełen miłości, przyjaźni, szczęścia, jednak brakowało w nim zaufania i kompromisów, a bez tego nic nie ma prawa przetrwać.

- O czym Ty mówisz?! – krzyknęła, a jej oczy ciskały błyskawice.
- O czym?! O czym?! Ty już dobrze wiesz, o czym kurwa mówię! – warknął.
- Nie, nie wiem! Oświeć mnie panie idealny! – syknęła.
- Jesteś przecież taka mądra, a nie pamiętasz o tym, że mnie zdradzasz?! – stanął bardzo blisko jej, tak, że prawie stykali się czołami.
- Że co?! Draco, czy Tobie już doszczętnie odbiło?!
- Nie kłam! Widziałem jak się na siebie patrzycie! Jak odwzajemniasz jego głupie uśmieszki! – warczał.
- Draconie Malfoy’u masz się natychmiast opamiętać! Jak miałabym Cię zdradzić z Twoim najlepszym przyjacielem, idioto?! No jak?! Myślisz, że bym potrafiła zrobić to Ginny albo Tobie?! Jak śmiesz mi coś takiego w ogóle zarzucać?!
- Normalnie. Widzę jak na siebie patrzycie, jak się do siebie uśmiechacie! Widziałem jak ostatnio szeptaliście między sobą!
- Ty kretynie! Blaise prosił mnie o radę, bo chce się oświadczyć Ginny! A uśmiechamy się do siebie, bo jesteśmy przyjaciółmi! Jak możesz mnie o coś takiego oskarżać?! Przecież wiesz, że nigdy bym Ci czegoś takiego nie zrobiła. Zrestą, to już bardziej ja powinnam być o Ciebie zazdrosna, to nie do mnie wzdycha połowa kobiet, ale ja w przeciwieństwie do Ciebie Ci ufam!
- Zachowujesz się jak zwykła szmata! Pewnie puszczasz się na lewo i prawo kie... – przerwał, wiedział, że się zagalopował, zdarzyło mu się to już drugi raz i wiedział, że tym razem Hermiona mu tak łatwo nie wybaczy, ale w najgorszych koszmarach, nie wyobrażał sobie, że to będzie koniec.
Ale Granger, nie odezwała się słowem. Poszła do ich wspólnej sypialni i zaczęła pakować swoje rzeczy.
- Co Ty robisz? – zapytał, kiedy stanął w progu drzwi.
- Pakuję się, nie widać? Jeszcze dzisiaj wyprowadzam się do rodziców – jej głos był tak zimny i emanował obojętnością, że aż przeszły go ciarki po plecach.
-Hermiona, przepraszam, nie chciałem tego powiedzieć... – zaczął się tłumaczyć nie widząc innego wyjścia.
- Ale powiedziałeś – zauważyła błyskotliwie.
Myślała, że ten dzień będzie najlepszy w jej życiu. Właśnie dzisiaj miała mu wyznać, że jest w ciąży, że będą mieli dziecko, że on zostanie ojcem.
- Co zamierzasz? – zapytał. Wiedział, że właśnie teraz i właśnie przez niego wszystko się sypie i nie wiedział czy da radę to uratować.
- Z nami koniec Draco – szepnęła, prostując się i odwracając w jego stronę.
- C-co? Ale, ale, ale jak to? Nie Hermiona, nie możesz. Nie pozwolę .. – mówił ja w jakimś amoku.
- Przykro mi – powiedziała już trochę głośniej.
- Ale co z naszymi planami? Co z naszą przyszłością? Hermiona, przecież ja Cię kocham!
- Nie ma już naszej wspólnej przyszłości. Zapomnij.
- Nie potrafię, rozumiesz? Nie potrafię! Błagam, wybacz mi! Obiecuję, że już więcej nie ...
- Za późno. Stało się, ja już nigdy nie będę potrafiła Ci w nic uwierzyć, Draco – i wyszła, tak po prostu, a on za nią nie pobiegł, nie zatrzymał jej. Wiedział, że już wszystko stracone, że wszystko spieprzył, że już nigdy nie będą razem, ale jego miłość do niej nigdy nie minie.

Tak to już bywa, że w życiu wszystko co piękne szybko mija. Nie przetrwał nawet związek dwójki odwiecznych wrogów, mimo iż wydawało się, że to właśnie oni, oszukają przeznaczenie i będę razem, aż po wieki.

***

- Nie spóźnij się, pamiętaj, że o 20 przychodzą Twoi rodzice – powiedziała Rose, wiążąc mu krawat.
- Pamiętam. Powtarzasz mi to średnio co 5 minut – mruknął.
- Na wszelki wypadek – uśmiechnęła się pod nosem i odsunęła się od niego.
- To do zobaczenia wieczorem – ruszył w stronę drzwi, jednak zatrzymał go głos żony.
- Nie zapomniałeś o czymś? – zapytała, a on odwrócił się gwałtownie.
- Chyba wszystko mam ... – mruknął i zaczął przeszukiwać teczkę sprawdzając czy ma odpowiednie papiery.
- Nie to głuptasie – zaśmiała się perliście, a on podniósł głowę do góry. Wskazywała na swój policzek, westchnął głęboko. Cholera, nawet danie jej głupiego buziaka w policzek przychodziło mu z trudem. Dlaczego? Czuł, że nawet przez taki kontakt fizyczny zdradza Hermionę, mimo, że z nią nie był. Kiedyś obiecał sobie, że nigdy jej nie zdradzi i już do końca życia będzie wierny właśnie jej. Ale nie dotrzymał obietnicy. Ten jeden, jedyny raz ją zdradził. Był pijany, Rose tak samo. Impreza, alkohol, później chwila zapomnienia, upojna noc, ogromny kac rano i ogromne przerażenie, gdy obudził się nagi, a w jego tors wtulała się drobna brunetka. To był jedyny raz, kiedy doszło do czegoś poważniejszego między nim i Rose. Nie mieli nawet nocy poślubnej, żył w celibacie, ale nie przeszkadzało mu to, bo wiedział, że jakie kol wiek prawa do niego miała tylko i wyłącznie ona, jego Hermiona.
Jednak zawsze zastanawiało go jedno. Może i tego jednego wieczoru był pijany, ale doskonale pamiętał, że wypijali obydwoje eliksir antykoncepcyjny, a jego skuteczność  wynosi niemal 100%, a skoro spali ze sobą jeden raz, to Rose, nie powinna zajść w ciążę. To było wręcz nie możliwe. Jednak postanowił, że będzie jej ufać, bo przez właśnie brak zaufania, rozpadł się jego związek z Hermioną.
Podszedł do dziewczyny stojącej przed nim i bardzo szybko musnął jej rozpalony policzek, a następnie szybko wyszedł ze swojej luksusowej willi.
Stał się pracoholikiem. Rano wychodził do pracy, a wracał z niej dopiero późno w nocy, a niekiedy nie wracał wcale. Dzisiaj musiał wyjść wcześniej, bo na kolację przychodzili jego rodzice.
- Kochająca rodzinka – powiedział sam do siebie i prychnął pod nosem.
Wsiadł do swojego sportowego auta. Tą zabawkę lubił najbardziej ze wszystkich urządzeń mugoli i dziękował Salazarowi, że coś takiego wymyślili.
Ruszył z piskiem opon i z zawrotną prędkością przemierzał ulice Londynu. A kiedy dotarł tam gdzie od samego początku chciał dojechać, zaparkował samochód na pobliskim parkingu i wszedł do czerwonej budki telefonicznej, by później przekręcić odpowiednio słuchawkę i zjechać w dół. Do Ministerstwa Magii.
- Dzień Dobry panie Malfoy – odezwała się do niego pulchna kobieta o zielonych oczach.
- Dzień dobry Berto, zrobisz mi mocna kawę? Mam dziś dużo pracy – tą kobietę lubił chyba najbardziej z całego Ministerstwa. Była miła i sympatyczna i mimo, że nie wyglądała jak miss świata miała w sobie to coś. A na dodatek była jego sekretarką.
- Oczywiście, za chwilę przyniosę – odpowiedziała uprzejmie i zniknęła gdzieś w głębi korytarza, a on ruszył do swojego gabinetu, by opaść ciężko na fotel stojący za biurkiem. Wyjął ze swojej teczki odpowiednie papiery i zaczął je przeglądać. Mimo, że Voldemorta już nie było, to niektórzy śmierciożercy nadal byli na wolności i próbowali wskrzesić swojego pana, a zadaniem Malfoy’a było właśnie odnaleźć ich wszystkich i wsadzić do Azkabanu, do końca ich marnego życia.
Przeglądał właśnie akta, jego zmarłej ciotki Bellatrix, kiedy rozległo się pukanie do drzwi.
- Proszę – odezwał się, nawet nie unosząc nosa z nad papierów.
- Przyniosłam kawę, tak jak pan prosił i jeszcze kilka papierów, które musi pan podpisać – kobieta postawiła kawę na stoliku obok biurka, a na nim położyła papiery do podpisania.
- Dziękuję Ci Berto. Jak będę czegoś potrzebował to dam Ci znać.
- Oczywiście – i wyszła zamykając za sobą drzwi.
- Co my tu mamy... – mruknął sam do siebie i uniósł papiery, które przyniosła jego sekretarka.


Theodor Tomas Nott

Urodzony 15 kwietnia 1980.
Ojciec: Tomas Michael Nott
Matka: Caroline Samanta Nott

Wyrok z dnia 28.08.1998r.

Minister Magii, nie wierzy w niewinność skazanego, w związku z czym odrzuca wniosek o uniewinnienie, przez co Pan Theodor Tomas Nott, zostaje skazany na pięcioletni pobyt w Azkabanie, za użycie czarno-magicznych zaklęć na mugolach i czarodziejach oraz czynne śmierciożerstwo, za panowania Lorda Voldemorta.
Minister Magii,
Kingsley Shacklebolt

- Nott był skazany?! – burknął sam do siebie przeglądając wszystkie papiery.

Theodor Tomas Nott

Urodzony 15 kwietnia 1980.
Ojciec: Tomas Michael Nott.
Matka: Caroline Samanta Nott

Wyrok z dnia 30.08.1998r.

Minister Magii, po wielu naradach z członkami Wizengamotu, uniewinnia Pana Theodora Tomasa Notta z powodu braku dowodów świadczących o jego winie.
Minister Magii,
Kingsley Shacklebolt

- Coś tu nie gra... – mówił sam do siebie.
- Przepraszam najmocniej panie Malfoy, ale pomyliłam te dokumenty! – bez pukania do jego gabinetu wpadła zdyszana sekretarka – tu ma pan te dobre papiery – rzuciła teczki na biurko i z prędkością światła wybiegła z powrotem.
Jednak on nawet nie zwrócił na nią uwagi, nadal przeglądał dokumenty dotyczące Notta. Coś mu nie pasowało. Dlaczego Minister najpierw go skazuje na wyrok, a później uniewinnia? Ta sprawa śmierdziała na kilometr. Nie mieli dowodów? A jego zeznania już się nie liczą? Przecież zeznawał i wymienił wszystkie nazwiska śmierciożerców. Coś było nie tak...

Berto, przynieś mi proszę wszystkie dokumenty jakie posiadamy o człowieku, który nazywa się Theodor Nott
Draco Malfoy


Zaczarował kartkę na której napisał wiadomość do sekretarki i wysłał ją właśnie do niej, a juz po chwili w jego gabinecie znajdowała się zielonooka kobieta z dwoma pudłami podpisanymi ‘’ Theodor Tomas Nott’’, położyła je na biurku i krótko skinęła mu głową i już niej nie było.
Natomiast Draco, szybko otworzył kartony i zaczął przeglądać poszczególne papiery, a to na co natrafił spawiło, że o mało nie spadł z fotela.

Akt Małżeństwa

Dnia 05 września 2000 roku został zawarty związek małżeński między Hermioną Jean Granger, a Theodorem Tomasem Nottem.

Nie czytał dalej, zgniótł tą kartkę i rzucił w kąt, nie przejmując się konsekwencjami tego czynu. Wiedział, że wyszła za mąż, ale cholera, nigdy, by nie pomyślał, że za Notta! Ona chyba nie wiedziała na co się pisze. Przecież on był smierciożercą, a oni się nie zmieniają! No może z wyjątkiem niego, ale to nie zmienia faktu, że nie powinna się z nim wiązać. Merlinie, dlaczego on musiał wtedy nazwać ją szmatą i powiedzieć, że jest puszczalska?! Dlaczego, no dlaczego?! Na dodatek to było dziwne, że tak szybko wzieli ślub. Przecież oni rozstali się pół roku temu, a ona już jest mężatką?! Co prawda, on też się ożenił, ale z przymusu, a to co innego.
Czuł, że coś jest nie tak. I cholernie bał się o Hermionę. Wiedział, że Theodor jest niebezpieczny, ale skoro już są małżeństwem 3 miesiące to może, jednak nic jej nie grozi? Szybko, jednak odsunął od siebie te myśli, w życiu nauczył się, że nie powinno się wierzyć ludziom zwłaszcza takim jak Nott.
Przypomniał sobie kiedy był śmierciożercą, Nott także nim był i kochał manipulować innymi, a zaklęciem, które uwielbiał używać był... Imperius! Bingo!
Były Ślizgon mógł użyć Imperiusa na Ministrze Magii by ten go uniewinnił, a później ... a później, no właśnie co później?
Kiedy przeszukiwał kolejne papiery wpadł na kolejny trop. Było to zdjęcie Hermiony, na którym było napisane ‘’ Szlama – zniszczyć ‘’, a pod spodem, że to zdjęcie znaleziono w ubraniu młodego Notta, kiedy go zatrzymywano.
Teraz miał 100 %, że Theodor ma złe zamiary co do Hemiony.
Zadzwonił do kogo trzeba i pół godziny później jechał już z zawrotną prędkością pod adres, który podał mu niezbyt przyjemny facet. Właśnie tam podobno mieszkała była Gryfonka.
Zadzwonił dzwonkiem do drzwi i czekał aż ktoś mu otworzy, az w końcu w progu pojawiła sie piękna szatynka, a na sam jej widok jemu odebrało mowę i dech. Nie widział jej pół roku. Nie słyszał jej głosu, nie czuł jej zapachu, nie mógł dotknąć jej twarzy, nie widział jej całej. Sam nie wiedział dlaczego to zrobił. To był impuls, jeden ruch, jedno pochylenie się, jedno spojrzenie w oczy, jedno przygarnięcie tego drobnego ciała do siebie. A później znów mógł poczuć te miękkie wargi na swoich, znów poczuć ich słodki smak i pogłębiać ten pocałunek, przyciskając ją kurczowo do siebie.
Szarpała się, próbowała wyrwać, ale był zbyt silny, aż w końcu pod naporem jego ust i ona dała się ponieść chwili.
- Przepraszam – szeptał między pocałunkami.
Błądził rękami po jej plecach, pośladkach, talii. Dopiero kiedy wsunął ręce pod jej bluzkę i położył swoje dłonie na jej brzuchu, zorientował się, że coś jest nie tak. Odsunął się od niej gwałtownie wywołując jęk protestu wydobywający się z jej gardła.
Zerknął w dół i zobaczył, sporych rozmiarów brzuch.
- Czy Ty jesteś, jesteś ...? – nie mógł się wysłowić.
- Tak, jestem w ciąży – odpowiedziała smutno. Bardzo chciała, by wiedział, że to jego dziecko, bardzo chciała, by wiedział jak bardzo go kocha, jak bardzo tęskniła i, że mu wybaczyła.
- Dlaczego za niego wyszłaś? Przecież go nie kochasz! – naskoczył na nią.
- Dlaczego uważasz, że go nie kocham?
No właśnie. Skąd mógł to wiedzieć?
- Dlaczego za niego wyszłaś? – zapytał, ignorując jej wcześniejsze pytanie.
- Bo chciałam stabilizacji, poczucia bezpieczeństwa i kogoś kto by mnie pokochał – powiedziała twardo.
- A ja? Przecież wiesz dobrze o tym, że zawsze Cię kochałem i kocham nadal i nigdy nie przestanę!
- Nie kłam. Masz żonę i spodziewasz się dziecka, nie możesz kochać i mnie.
- Ale kiedy to prawda!
- Po co tu w ogóle przychodziłeś?! Chcesz zniszczyć wszystko to co zbudowałam?!
- Nie udawaj, że jesteś szczęśliwa – warknął.
- Nie muszę, bo naprawdę jestem – skłamała, aż sama sobie się zdziwiła, że kłamstwo przyszło jej tak szybko.
- Skoro tak, to ja nie będę Ci tego szczęścia psuł – jego oczy stały się zimne, takie kiedy się jeszcze nienawidzili, żadne z nich się więcej nie odezwało. Patrzyli sobie w oczy. Lód stopił się z ogniem, jednak i to nie trwało długo, bo już po chwili, Malfoy odwrócił się i już go nie było. A ona? A ona opadła na zimne płytki w korytarzu i głośno zaszlochała, bo wiedziała, że straciła swoją szansę na szczęście, prawdziwe szczęście.
Poczuła, jak czyjeś ramiona oplatając się w okół jej pasa i podnoszą do góry. Uniosła głowę i natrafiła na czarne jak węgiel oczy swojego męża.
- Wiedziałem, że prędzej czy później to się stanie... – mruczał do siebie, a ona nie rozumiała nic z tego co mówi – Już czas. Już czas ...

Zawsze myślała, że Nott, mimo swojej burzliwej przeszłości jest dobry. Tak jak Draco. Ale zapomniała, że nie wszyscy potrafią się zmienić, nie każdy potrafi być lepszym człowiekiem.


***

Kochał ją i nienawidził równocześnie. Dobrze wiedział, że kłamała, jednak nie chciał zaburzać jej harmonii, którą zbudowała przez te pół roku. Nie chciała z nim być, nie chciała go kochać. Zrozumiał. Więcej nie będzie się narzucać. Życie jest takie niesprawiedliwe. Dlaczego on właśnie musiał się w niej zakochać i cierpieć przez tą pieprzoną miłość? Albo po prostu dlaczego ona nie mogła spróbować od nowa mu zaufać i od nowa zacząć z nim być. Żeby mogli zacząć to wszystko od początki. Od zera. To nie takie proste, kretynie. Podpowiadało mu jego sumienie. On był gotów, rozwieść się dla niej z Rose, mimo tego, że była w ciąży, gotów był ją zostawić dla niej, dla Hermiony.
Zajechał do domu, zupełnie zapominając o tym, że jego rodzce mieli przyjść na kolację. Uśmiechnął się pod nosem. Wychodząc do pracy nigdy by się nie spodziewał, że ten dzien będzie aż taki pokręcony i zapowiadało się, że to jeszcze nie koniec. Wrócił wcześniej, jego rodzice mieli przyjechać dopiero za trzy godziny.
Wszedł do domu, a to co tam zobaczył sprawiło, że nogi się pod nim ugięły.
W salonie na kanapie siedziała Rose, a obok niej Theodor i dyskutowali w najlepsze, jednak nie to było najgorsze. Na podłodze leżała Hermiona, poobijana i zakrwawiona. Nie mógł powstrzymać jęku przerażenia, przez co zwrócił na siebie uwagę pozostałej dwójki.
- No, no Malfoy – zacmokał Nott. – Coś dzisiaj wcześniej wróciłeś z pracy, udało Ci się złapać jakiegoś smierciożercę? – zapytał ironicznie.
- Rose mogę wiedzieć co on robi w naszym domu? – zapytał siląc się na spokój i dziękował Merlinowi, że jego głos nie zadrżał kiedy wypowiadał te słowa.
- Nie widzisz? – zapytała śmiejąc się jak jakiś szaleniec. Wiedział, że coś się święci i nie mylił się. W ogóle.
Jednym ruchem różdżki, podniosła Hermionę do pozycji stojącej. Podeszła do niej i uniosła je głowę do góry, tak, by patrzyła w jego oczy.
-Dlaczego to robisz? – zapytał, a jego głos się załamał.
- Bo nie cierpię szlam i zdrajców krwi – syknęła. – i sprawia mi to przyjemność – dodała.
Zrozumiał. Rose i Nott, uknuli spisek. Kiedy tylko on i Hermiona się rozstali, oni od razu pojawili się w ich życiu i bardzo w nim namieszali. Wzieli z nimi ślub, udawali wielce zakochanych, a w głębi duszy nienawidzili ich bardzo, ale to bardzo. Czekali tylko na odpowiedni moment, by zrobić to co mieli w planach i ten  moment był właśnie dziś.
-  A co z dzieckiem? – zapytał, kiedy przypomniał sobie, że Rose była w ciąży.
- Nie ma żadnego dziecka! – krzyknęła. – To był tylko pretekst, byś wziął ze mną ten cholerny ślub! Cały czas udawałam, Malfoy, cały czas! – dodała.
I mimo, że te słowa były bardzo bolesne, to nie zadały mu żadnego bólu, nie kochał jej jak i tego dziecka, więc czemu miałby rozpaczać?
- Co zamierzacie? – zadał kolejne pytanie, a Rose przewróciła oczami. Salazarze jak ona przypominała mu Bellatrix Lastrange!
- Będziemy ją torturować, będziesz patrzył jak umiera powoli i będziesz cierpiał tak jak ona, chcąc zamienić się z nią miejscami i ulżyć jej w cierpieniu – syknął Nott, tak, że po plecach blondynach przeszły dreszcze.
- Dlaczego ona? Dlaczego ja?
- Ona jest szlamą, które trzeba tępić, do tego przyjaciółką Pottera, a Ty, a Ty jesteś zdrajcą Malfoy, wydałeś nas wszystkich, ale Cię przechytrzyłem, chyba pamiętasz jeszcze, że moim ulubionym zaklęciem jest imperius, prawda? – zaśmiał się perfidnie.
- Zróbcie ze mną co chcecie, ale zostawcie Hermionę, błagam – nigdy nie da jej skrzywdzić, przenigdy.
- No proszę, proszę – zacmokała Rose. – Jakie poświęcenia, Malfoy. Dzięki, ale nie skorzystamy.
- Błagam... – szepnął.
- Patrz – syknęła pani Malfoy i wbiła nóż w udo dziewczyny.
Hermiona krzyknęłą z bólu, a po jej policzkach popłyneły strumienie łez. W myślach zastanawiała się czemu to wszystko spotyka właśnie ją. Myślała, że Nott ją kocha, że przy nim będzie na swój sposób szczęśliwa. Godryku, jak ona się myliła!
- Zostawcie ją! – krzyknął Malfoy junior.
- Nie? – powiedział ironicznie Theodor.
Draco stał jak sparaliżowany  nie mógł się ruszyć. Strach paraliżował całe jego ciało. Nie bał się o siebie, bał się o nią i to cholernie.
- Ale chwila, chwila – odezwała się Rose. – Przecież nasza szlama jest w ciąży! Malfoy, chcesz coś powiedzieć swojej ukochanej i SWOJEMU dzieciakowi, tak na pożegnanie?
A do byłego Ślizgona te słowa dochodziły jakby w spowolnionym tempie. Czy ona właśnie powiedziała, że...
- To jest moje dziecko?! – wrzasnął.
Hermiona spojrzała w jego szare tęczówki. Wymówiła bezgłośne przepraszam i rozpłakała się na dobre.
- Pozbędziemy się jej i tego dzieciaka. Im mniej brudnej krwi tym świat jest czystszy.
Ręce byłej Gryfonki powędrowały na brzuch starając się zasłonić go całego, by ochronić tą małą istotkę, która spoczywała pod jej sercem.
Blondyn potrzebował jeszcze dobrych paru minut, za nim poukładał sobie to wszystko w głowie. Hermiona. Ciąża. Dziecko. Jego Dziecko. Cholera, musiał ich uratować, za wszelką cenę.
Jego rozmyślenia przerwał dźwięk łamania kości, spojrzał przed siebie i zobaczył jak szatynka upada na ziemię, a jej noga jest wygięta pod jakimś dziwnym kątem.
Nie wiele myśląc wyciągnął różdżkę i wycelował ją w dwójkę prześladowców.
- Zostawcie ją – syknął.
- Malfoy, Malfoy, Malfoy – zacmokał Nott. – Nas jest dwójka, a Ty jesteś jeden. Nie sądzisz, że nie masz szans?
- Nie zapominaj się Theodor – imię swojego kolegi z czasów szkolnych specjalnie zaakcentował, wiedział, że go nie lubi. – Już nie pamiętasz kto najlepiej rzucał czarno-magiczne zaklęcia? Kto był w tym najlepszy? Kto zawsze był lepszy?– zapytał cicho.
- Avada Kedavra! – wrzasnął Teo, a zaklęcie uśmiercające poszybowało w stronę blondyna.
- Protego! – odbił je. Zaczęła się walka na śmierć i życie.
- Expelliarmus!
- Petrificus Totalus!
- Crucio!
- Protego!
- Confundus!
- Drętwota!
- Expulso!
- Ottorius!
- Protego!
-Sectusempra!
-Serpensorpia!
- Bombarda Maxima!
- Confundus!
- Avada Kedavra! – zielone światło pędziło w stronę Theodora Notta. Niczego się nie spodziewający chłopak zdołał jedynie wytrzeszczyć szeroko oczy, a już po chwili leżał martwy na posadzce, a jego oczy wciąż były otwarte.
- Cru... – zaczęła Rose, widząc co się dzieje.
- Petrificus Totalus! – wrzasnął, a ciało jego żony upadło na podłogę obok jej wspólnika.
Draco szybko znalazł się przy Hermionie. Upadł na kolana obok niej.
- Jestem przy Tobie. Już nikt Cię nie skrzywdzi – szeptał, całując ją na przemian w usta.
- Draco... – wyszeptała słabo.
- Jestem. Jestem przy Tobie... – powtarzał w amoku.
- Draco... Ja rodzę – wszeptała, a później z jej gardła wydarł się głośny krzyk.
- Teraz?! – wrzasnął, odsuwając się i patrząc z odległości na jej brudną od krwi twarz.
- Jest za wcześnie. Powinno się urodzić za dwa miesiące. Draco jest za wcześnie! – mówiła i łkała jednocześnie.
- Cicho, kochanie, cichutko, wszystko będzie dobrze – mówił.
Wyczarował patronusa, który prybrał kształt wydry i posłał go do ministrstwa magii wyjaśniając w skrócie co się stało.
Wziął ją najdalikatniej jak potrafił na ręce, by zaoszczędzić jej nie potrzebnego bólu. I teleportował się z nią do Świętego Munga. Wiedział, że niewskazane jest używać teleportacji, kiedy kobieta jest w ciąży, ale nie miał czasu, by jechać do jakiegoś szpitala w Londynie samochodem.
- Na Merlina! – uzdrowiciel w szpitalu, aż złożył ręcę, kiedy zobaczył jak na środku korytarza materializuje się cały brudny od krwi mężczyzna z poranioną kobietą na rękach.
- Proszę mi pomóc! Ona rodzi! – krzyczał Malfoy.
Był jak w amoku, nie wiedział jak to się stało, że zabrali Hermionę na porodówkę. Nie wiedział ja to się stało, że stał przy niej i trzymał jej dłoń . Nie wiedział jak to się stało, że opcierał pot z jej czoła i szeptał, że jest dzielna i jak bardzo ją kocha. Nie wiedział kiedy dali jej eliksiry, by zmiejszyć obrażenia i mogła urodzić dziecko bez większych komplikacji.
 - Dajcie mi jakieś prochy! – wydarła się na cały głos, wywołując śmiech jednej z kobiet, która pomagała przyjąć poród.
Cały czas trzymała jego rękę. Raz tak mocno ją ścisnęła, że myślał, że połamała mu wszystkie kości. Na przemian obcierł pot z jej czoła to ją w nie całował. Nie chciał jej opuścić. Chciał być przy niej.
Poród trwał kilka godzin. Kiedy rozległ się płacz dziecka, myślał, że zacznie skakać ze szczęścia, mimo, że przeżył dzisiaj tak okropne chwile.
- Czy chce pan przeciąć pępowinę? – zapytał uzdrowiciel.
Nie wachał się ani chwili. Podszedł i wziął specjalne nożyczki od mężczyzny. A chwilę później ze łzami w oczach patrzył jak zabierają jego maleńki skarb.
- Ma pan śliczną córeczkę, panie Malfoy – odezwał się uzdrowiciel, kiedy przyniósł małe zawiniątko i podał na ręce Draconowi.
Była taka mała, bał się, że zrobi jej krzywdę, więc najdelikatniej jak potrafił trzymał ją w ramionach i podszedł z małą do Hermiony.
- Jest taka śliczna – szepnęła słabym głosem.
- Po mamusi – powiedział całując małą i swoją ukochaną w czoło. – Nasza mała Emily – mruknął.
Dziewczynka naprawdę była śliczna. Miała na główce kręcone brązowe loczki, a gdy otworzyła oczka pokazała swoje piękne, duże, czekoladowe oczy. Jedynie rysy twarzy miała podobne do Dracona.
- Wiesz, ten dzień zapowiadał się tak zwyczajnie - powiedziała.
- Teraz już wszystko będzie dobrze. – szepnął.
- To już koniec – mruknęła Hermiona patrząc w jego szare oczy, przepełnione miłością.
- Mylisz się Hermiono, to dopiero początek.


~~***~~***~~

Tak jak obiecałam moje długaśne dzieło leci w wasze niecierpliwe rączki :) 
Pewna dziewczyna napisała mi, że jestem zadufaną w sobie osobą, bo wymuszam na Was komentarze... Chciałam Was przeprosić, jeśli ktoś też miał takie odczucia. Nie chodziło mi o to, że będzie te 25 komentarzy i miniaturka jest. Tu chodziło o to, żebyście pokazali mi, że jest ktoś kto docenia te moje zawalanie nocy i dwojenie się i trojenie, by napisać dla Was cokolwiek. Każdy komentarz to dla Was dwie minuty stracone czasu, a dla mnie cały dzień szczerzenia się jak głupia, że ktoś to wgl czyta i docenia. Po za tym te wszystkie komentarze i wyświetlenia dają mi motywacji. Nie uwierzycie, ale mam już napisany rozdział 20, wprowadzam teraz tylko drobne poprawki.
Przykro mi, że ktoś tak wgl pomyślał, że wymuszam na kimś komentarze.
Jednak nie załamuje się i nie martwcie się, będę pisać dalej! 
Pozdrawiam,
Smutna L.I


Ps. Od razu mówię, że zakończenie tej historii miało być smutne tzn. Hermiona miała nie przeżyć porodu, przez duże obrażenia i Draco miał zostać samotnym ojcem, jednak nie potrafiłam napisać, że mała Emily będzie się wychowywać bez mamy, bo ( taka wersja była napisana, ale usunęłam ) ja sama bym chyba się rozpłakała. 



( Dziękuję, że sprostaliście zadaniu! Jest mi niezmiernie miło z tego powodu i mam cichutką nadzieję, że i pod tą miniaturką dacie swoją opinię na jej temat. )
DZIĘKUJĘ!