wtorek, 31 grudnia 2013

NIESPODZIANKA! Miniaturka pt. '' Wszystko czego pragniesz''

Panna Lacarnum z nudów i z powodu beznadziejnej choroby ( czyt. bezsenność ). Przez caluteńką noc skrobała Wam miniaturkę, a szlifowała ją do tej pory.
Tak sobie pomyślała, że zrobi kochanym czytelnikom niespodziankę na nadchodzący Nowy Rok i napisze miniaturkę, która w gruncie rzeczy wcale nie wyszła tak jakby chciała. 
Lacarnum bardzo przeprasza, że niby zawiesiła bloga, a dodaje na niego cały czas miniaturki, ale ma ogromną wenę i już ma  4 strony kolejnej miniaturki... za to nie może napisać choćby linijki rozdziału 27, za co bardzo przeprasza i wraca najwcześniej 18 stycznia.

Lacarnum Inflamare

*** 

Ten rok zdecydowanie nie należał do tych najlepszych. Wojna przyniosła wiele strat, ale nie tylko tych materialnych. Najwięcej zmian zaszło w psychikach czarodziei. Po upadku Voldemorta już nigdy nikt nie był taki jak kiedyś. W ludziach zachodziły różne zmiany. Niektórzy się zmieniali na lepsze – w końcu otworzyli oczy i już wiedzą po jakiej stronie powinni stanąć od samego początku, starają się pokazywać, że się zmienili i zmieniać nastawienie do innych. Takim czarodziejem był o dziwo sam Draco Malfoy. Na pierwszy rzut oka widać, że się zmienił. Pała do wszystkich sympatią, stara się zyskać zaufanie wśród dobrych czarodziei. Udowodnił to między innymi, kiedy w wakacje pomagał w odbudowie Hogwartu poświęcając przy tym swój cały wolny czas. Nie wyzywał czarodziei  mugolskiego pochodzenia od szlam, ani czysto krwistych czarodziei od zdrajców krwi. Największą zasługę w zmianie chłopaka miał chyba jego przyjaciel – Blaise Zabini, który już od ponad roku cieszy się z związku z Ginewrą Weasley. Kiedyś to było niedopuszczalne... teraz nikt nawet nie zwracał na to uwagi. Jednak tak jak już powiedziałam niektórzy zmieniają się na gorsze, a takim przykładem jest Ron Weasley, który po wojnie zaczął żyć w blasku sławy... a jego chciwość ciągła go w dół, do zła, które powoli w nim kiełkowało. Jego związek z Hermioną Granger rozsypał się dokładnie miesiąc temu, kiedy przez buzującą w nim złość podniósł na nią rękę. Gryfonka nie potrafiła mu tego wybaczyć, po krótkim ‘’żegnaj’’, zostawiła za sobą przeszłość w której znajdował się Ron. Postanowiła coś w sobie zmienić. Stać się kimś innym.
Nasza historia zaczyna się dokładnie piętnastego listopada 1998 roku. Kilka miesięcy po ostatecznym starciu w którym poległo mnóstwo niewinnych istot. Hogwart został odbudowany po dwóch miesiącach żmudnych prac. Teraz każdy miał nadzieję, że pokój na świecie zapanuje już na zawsze i na to wyglądało.
Młoda dziewczyna o burzy kręconych loków wracała właśnie z biblioteki niosąc ze sobą opasłe tomiska. Na jej twarzy błąkał się delikatny uśmiech. Mimo wojny, którą przeżyła nie straciła swojego dawnego uroku, a jej oczy nadal były ciepłe i ufne. Owszem, było jej żal tych wszystkich poległych osób, jednak mimo wszystko obiecała sobie, że nie będzie wracać do przeszłości, postanowiła, że zostawia ją za sobą.
Odnalazła rodziców. Był to powód dla które wręcz nie mogła się nie cieszyć. Zerwała z Ronem... może nie powinna... może zachowuje się nieodpowiednio... ale cieszyła się, że w końcu to zakończyła. To wszystko ją przeciążało... Ron był dla niej ciężarem, którego nie potrafiła unieść, dlatego kiedy to zakończyła poczuła niewyobrażalna ulgę.
Uważnie stawiała kroki na stromych schodach, które co chwila zmieniały kierunki przez co nie wiedziała gdzie się znajduje. Książki przysłaniały jej widok na to gdzie idzie. Przeklęła w duchu za swoją głupotę, ale cóż ona poradziła, że uwielbiała czytać, a zapach pergaminu koił jej skołatane nerwy za każdym razem gdy po jakieś kłótni zagłębiała się w lekturze.
- Pomóc Ci? – odezwał się na pozór zimny głos gdzieś za nią. Przestraszona pisnęła cicho i podskoczyła, a książki, które niosła upadły do jej stóp. Syknęła cicho gdy najgrubsze tomisko spadło akurat na czubki jej palców. Zmarszczyła gniewnie brwi i odwróciła się z zamiarem opieprzenia ów osobnika, który ją straszy, jednak gdy ujrzała tego kogoś odebrało jej mowę... ale tylko na chwilę.
- I czego rżysz zdechły patafianie? – warknęła kucając i zaczynając zbierać książki. W między czasie łypała groźnie na przybysza, który nadal rechotał  jak żaba.
- Granger, naprawdę jestem taki straszny? – zapytał, powoli się uspokajając i z trudem łapiąc oddech. Uniosła głowę i  warknęła na niego jak wygłodniały pies.
- Wal się Malfoy – odwarknęła. Mógł wszystkim dookoła wmawiać, że się zmienił i to udowadniać. Jak dla niej tacy jak on się nie zmieniają i nie miała zamiaru się z nim godzić, a co dopiero rozmawiać. To by Malfoy. M-a-l-f-o-y, jego się nie dało lubić, ani tolerować i za cholerę nie mogła pojąć jak Ginny mogła związać się z jego przyjacielem Blaisem Zabinim i polubić tego tlenionego szczura. Poza tym jakimś ósmym cudem świata nie wsadzili go do Azkabanu co dla niej było istnym paradoksem. Każdy śmierciożerca powinien się tam znaleźć, tam gdzie jego miejsce, tam na co zasłużył.
- Też Cię kocham Granger – mruknął sarkastycznie podchodząc do Gryfonki i kucając obok niej. Chwycił połowę książek i podniósł się, a później wyciągnął do niej dłoń z zamiarem pomocy w wstaniu, jednak ona łypnęła na niego podejrzliwie i wstała o własnych siłach.
- Poradzę sobie sama – niemalże wypluła te trzy słowa. Jednak Malfoy był zupełnie nieczuły na jej wredne odzywki. Uśmiechnął się do niej... inaczej niż zazwyczaj... tak szczerze, a ona stwierdziła, że jest to widok godzien tysiąca galeonów. Patrzyła się przez dłuższy czas jak jego oczy błyszczą wesoło, a później skarciła się w duchu za taką nieuwagę. Teraz na pewno będzie się ze mnie nabijał, bo gapię się na niego jak ciele w malowane wrota... – przeszło jej przez myśl, lecz nic takiego nie nastąpiło.
- Mimo wszystko Ci pomogę... – zaczął cicho i podszedł parę kroków w jej stronę. Nie zrażał się jej uprzedzeniem co do jego osoby. Wcale się jej nie dziwił, że tak się zachowuje, bo niby jakby ktokolwiek się zachował po tylu latach upokorzeń i wyzwisk?Ale właśnie teraz miał zamiar ją przekonać do siebie, że wcale nie jest taki zły. Nie wiedział dlaczego, ale to właśnie na opinii tej dziewczyny najbardziej mu zależało... nie rozumiał tego, ale wiedział, że już od kilku lat, gdzieś głęboko w sercu żywi do niej pozytywne uczucia, aż za bardzo pozytywne. Obiecał sobie, że przekona ją do siebie i ona polubi go choć odrobinkę. W końcu szczęście mu sprzyjało. Potter i Weasley nie wrócili, by dokończyć siódmy rok nauki, a Ginny związała się z Blaisem, a jak powszechnie wiadomo, Ruda to najlepsza przyjaciółka tej oto upartej Gryfonki, a Blaise Draco.
Hermiona zadarła dumnie głowę i zacisnęła szczęki, ruszając przed siebie. Malfoy popatrzył na nią z rozbawieniem. Zawsze była taka uparta  - pomyślał i truchcikiem podbiegł do niej, a chwilę później szli ramię w ramię w ciszy, aż doszli przed drzwi prowadzące do Pokoju Prefektów Naczelnych. Granger zabrała książki z rąk Ślizgona co spotkało się z wysokim uniesieniem brwi przez wcześniej wspominanego osobnika.
- No co się tak gapisz? – warknęła. – Już  nie potrzebuję Twojej pomocy, jesteśmy na miejscu – starała się mówić łagodnie, ale aż wszystko się w niej gotowało.
- Oj Granger, Granger – zacmokał, kręcąc głową. – Zapomniałaś, że ja także jestem prefektem. – dodał.
- Lukrowe pierniczki – wyrecytował, a drzwi się otworzyły. Z uśmiechem na twarzy wszedł do środka, pozostawiając na zewnątrz oniemiałą Gryfonkę.
- Jak ja go nienawidzę... – mruknęła do siebie i podążyła za Ślizgonem.

***

Siedziała na parapecie na jednym z korytarzy szkolnych. Wszyscy siedzieli na błoniach korzystając z ostatnich chwil ciepła, ale nie ona. Hermiona wolała przeczytać jakąś dobra książkę i przenieść się w świat fantazji. Niestety jej spokój nie trwał długo. Już po chwili poczuła jak ktoś sadza swój tyłek obok niej i stara się wsadzić głowę, pomiędzy jej  twarzą, a książką robiąc przy tym głupie miny.
- Malfoy! – warknęła. Ten tylko uśmiechnął się rozkoszne i wyrwał jej opasły tom z ręki. Schował ów zdobycz za plecy i uśmiechnął się jeszcze szerzej na widok zmarszczonego noska i błyszczących ze złości czekoladowych oczu dziewczyny.
- Choć na błonia – padła jego propozycja. Łypnęła na niego złowrogo, ale on w ogóle nie zraził się jej negatywnym nastawieniem. Wsadził książkę do swojej torby, przerzucając ją sobie następnie przez ramię, a później wstał i wyciągnął rękę w stronę Granger’ówny.
Siedziała przez chwilę jak sparaliżowana. On chce z nią gdzieś wyjść! On! M-a-l-f-o-y. Jej żołądek skręcił się niebezpiecznie, a motylki urządziły sobie spotkanie w jej podbrzuszu. Potrząsnęła energicznie głową nad zachowaniem swojego nieposłusznego ciała, które – o zgrozo! – reagowało całkiem gwałtownie na młodego Malfoy’a i to ją najbardziej martwiło.
Zachodząc w głowę nad swoją głupotą, naiwnością i klnąc na czym świat stoi, wyciągnęła rękę, chwytając jego wyciągniętą dłoń. Draco uśmiechnął się szeroko i splótł jej palce ze swoimi wywołując przyjemne dreszcze na ciele Gryfonki jak i u niego samego.
Przeklęła szpetnie w myślach za swój chwilowy brak kontroli i spróbowała wyciągnąć rękę z uścisku chłopaka co spotkało się tylko z mocniejszym ściśnięciem jej dłoni. Naprawdę nie rozumiała w co on pogrywał. Nie rozumiała dlaczego uczepił się akurat jej.
- Malfoy – syknęła, a on odwrócił głowę w jej stronę. Musiała zadrzeć swoją wysoko w górę, bo niestety Ślizgon osiągnął imponujący wzrost metra dziewięćdziesiąt, a ona wyglądała przy nim jak jakaś pchełka, mając tylko metr sześćdziesiąt. – Wszyscy się na nas gapią – wysyczała, kiedy wyszli na hogwardzkie błonia skąpane w promieniach słońca.
Blondyn przypatrzył się jej uważnie. Była taka śliczna. Co z tego, że nosiła workowate ubrania, zawsze miała poczochrane włosy i w ogóle się nie malowała. On lubił naturalne piękno i właśnie ona je posiadała. Nie lubił dziewczyn, które były zbyt odważne, natarczywe, ostre, wymalowane jak Pansy Parkinson czy Astoria Greengrass. Lubił w nich delikatność, łagodność, kruchość, dziewczęcą urodę, ale także cenił w nich, że potrafią wyrazić swoje własne zdanie i potrafią postawić na swoim jednocześnie mając swoją godność. Te wszystkie cechy posiadała Hermiona. Poczuł, że robi mu się gorąco na widok jej wypieków na twarzy i błyszczących ze złości oczu.
- Malfoy do cholery! – prawie krzyknęła, a on gwałtownie otrząsnął się ze swoich przemyśleń.
- Tak? – zapytał uprzejmie, ale widząc jak Gryfonka stoi ze spuszczoną głową i chowa swoje purpurowe policzki rozejrzał się dookoła. Wszyscy się na nich patrzyli z otwartymi buziami. Szok jaki wywołało ich nadejście był niemal śmieszny. Jedynie Blaise i Ginny patrzyli na nich z szeroko uśmiechniętym twarzami. Wiedział już od dawna, że gdzieś tam w swoich głowach uroili sobie, że on i Granger do siebie baaardzo pasują i podejrzewał, że na pewno w końcu zaczną próbować ich swatać.
- Nie przejmuj się. Wyobraź sobie, że jesteś tu sama. Zamknij oczy i wyobraź sobie, że jesteśmy tu tylko my. Ja i Ty. Nikt więcej – nachylił się nad nią szepcząc ciepło do ucha, a Hermiona powoli się odprężała. – Chodź – pociągnął ją w tylko sobie znanym kierunki.
Szli wolno w ciszy. Nie wiedziała gdzie on ją prowadzi, a on nie wiedział po co to robi, jednak wiedział, że tak powinno być, a jakaś siła pchała go do tej dziewczyny.
- Zamknij oczy – szepnął, a ona pod wpływem jego łagodnego głosu posłusznie wykonała polecenie.
- Możesz już otworzyć – powiedział, kiedy doszli na miejsce.
Nie mogła uwierzyć własnym oczom. Nigdy nie widziała piękniejszego miejsca. Mimo, że był środek dnia tutaj było zupełnie ciemno. Jedyne światło dawały świetliki, które latały wśród długich gałęzi brzóz. Na łące rosło mnóstwo bratków, a kawałek dalej obok jednej z brzóz w małym jeziorku pływały białe lilie.
- Tu jest pięknie – szepnęła, nie chcąc zburzyć harmonii tego miejsca. Malfoy uśmiechnął się sam do siebie za to, że wpadł na tak genialny pomysł, by ją tu zaprowadzić.
- Znalazłem to miejsce w szóstej klasie, kiedy potrzebowałem chwili bycia sam na sam. – odezwał się, a Gryfonka zwróciła swoją rozpromienioną twarz w swoją stroną.
- Tu jest pięknie – powtórzyła.
- Wiem – odpowiedział uśmiechając się.

***

Z czasem ich spotkania były coraz częstsze. Draco zaczepiał Hermione z byle powodu, a ona od pamiętnego dnia spędzonego z nim na błoniach w tym tajemniczym miejscu, zaczęła patrzeć na niego z zupełnej innej perspektywy, choć nadal go nie lubiła i warczała z byle powodu. On nie zrażał się niczym i cały czas starał się ją do siebie przekonać. Nie było łatwo jej zaimponować, lecz nie poddawał się. Jednak coraz częściej łapał się na tym, że szuka jej wzrokiem, nie może przeoczyć okazji pogadania z nią, często o niej myśli, szuka częstego kontaktu. Bał się, że za bardzo się do niej przywiąże, a ona nie da mu tej drugiej szansy.
- Cześć Granger – przywitał się wesoło, siadając na przeciwko niej w bibliotece jak to miał w zwyczaju.
- Malfoy, zaczynam się czuć przez Ciebie prześladowana – mruknęła nie odrywając wzroku od stronic książki.           
- Chyba powinnaś, bo ja nie mam zamiaru odpuszczać – zadeklarował poważnie. Gwałtownie uniosła głowę z nad książki.
- Co masz na myśli? – zapytała, uważnie mu się przyglądając.
- Nie spocznę dopóki nie dasz mi drugiej szansy, dopóki nie wymażesz przeszłości z pamięci – mówił poważnie, a ona widziała to w jego oczach.
- Malfoy...
- Nie, poczekaj, nie przerywaj mi... – przerwał jej, kiedy chciała mu przeszkodzić w wypowiedzi. – Nie wiem dlaczego, ale to właśnie najbardziej na Twojej opinii mi zależy. Nie chcę byś żyła przeszłością i już zawsze pamiętała Dracona Malfoy’a jako złego i podłego śmierciożercę. Chcę byś mi zaufała i zrozumiała, że ja na prawdę się zmieniłem. Nie jestem tym samym człowiekiem, Hermiono. I chcę byś dała mi czystą kartę, byśmy zaczęli wszystko od nowa.
- To nie jest takie łatwe jak Ci się wydaje. Nie potrafię od tak zapomnieć o tych wszystkich szlamach padających z Twoich ust, ani o łzach, które przez Ciebie wylałam. To po prostu jak dla mnie za dużo.
- Proszę, chociaż spróbuj. Przepraszam Cię. Przepraszam Cię za wszystko co złe. Obiecuję, że już nigdy Cie nie skrzywdzę, ani nie pozwolę zrobić to nikomu innemu.
- Jak Ty to sobie wyobrażasz?
Malfoy wstał i wyciągnął do niej dłoń.
- Draco Malfoy – powiedział oficjalnie. Hermiona przypatrzyła mu się uważnie. Wyglądał jakby mówił całkowicie poważnie. Nie wiedziała czy powinna, ale postanowiła.
- Hermiona Granger – odpowiedziała wstając i wyciągając do niego dłoń, którą ucałował. Tak, dała mu drugą szansę i miała nadzieję, że nie będzie tego żałować.
I właściwie naszą opowieść mogliśmy zacząć od tego momentu w którym Hermiona dała drugą szansę Draconowi, ale jaki, by to miało sens? Ale nie wracając do przeszłości zajmijmy się ich przyszłością, która była – o zgrozo! – bardzo interesująca.

***

Święta zbliżały się nieubłaganie, a biały puch już pokrył ziemię. W Hogwarcie panował świąteczny nastrój. Duchy latały po zamku podśpiewując sobie kolędy. Zaczęto stroić choinki. Uczniowie wychodzili na zakupy świąteczne, by kupić coś swoim bliskim. Skrzaty zaczęły gotować świąteczne potrawy. Podpisywano kartki kto zostaje na święta.
- Gra... Hermiono jedziesz w tym roku na święta do domu? – zagadnął przystojny Ślizgon na jednej z lekcji na której siedzieli akurat razem.
- Mal... Draco jest lekcja – skarciła go na co ten wzruszył tylko ramionami. Wiedziała, że nie da jej spokoju.
- Nie, zostaję w Hogwarcie. Co prawda odnalazłam rodziców, ale mają do końca tego roku zostać zagranicą – odparła mówiąc cicho i bardzo szybko. – A Ty? 
- Też – odparł zbyt głośno zwracając przy tym uwagę McGonagall, która zgromiła go wzrokiem.
- Dlaczego zostajesz w szkole? Czemu nie spędzisz świąt razem z rodzicami? – zapytała, kiedy wyszli z klasy.
- Ojciec siedzi w Azkabanie, a matkę zabili śmierciożercy za zdradę – odparł beznamiętnie.
- Bardzo mi przykro... – zaczęła, czując się głupio, że zaczęła nieprzyjemny temat.
Malfoy machnął lekceważąco ręką.
- Nie przejmuj się. Jak dla mnie to byli obcy ludzie. Nigdy nie traktowałem ich jak rodziców. Proszę, nie rozmawiajmy o tym.
- Zgoda.

***

- A Wy czemu nie jedziecie na święta do swoich domów? – zapytała Hermiona, kiedy Blaise wraz z Ginny wpadli do jej dormitorium.
- Chcemy spędzić te święta wspólnie. Pierwsze wspólne święta – odpowiedziała rozmarzona Ginny za co dostała soczystego buziaka w policzek od Diabła.
Granger bardzo cieszyła się ze szczęścia przyjaciółki, lecz zazdrościła jej i to bardzo mocno. Także chciała mieć kogoś do kogo mogłaby się przytulić i powiedzieć o wszystkich swoich zmartwieniach. Jednak nikogo takiego nie miała, a najgorsze były dla niej wieczory, kiedy zamiast do swojego wymarzonego faceta, przytulała się do poduszki i płakała gorzko. Sama nie wiedziała dlaczego. Niby nie żałowała rozstania z Ronem, ale brakowało jej tych opiekuńczych ramion, które kiedyś były dla niej najlepszą ostoją, miejscem gdzie zawsze czuła się bezpiecznie...
- Hermiono! – oburzyła się Ginny, która od dłuższego czasu zamierzała jej coś powiedzieć.
- Tak? – wybudziła się z swojego transu i nieprzytomnie spojrzała na dwójkę zakochanych.
Ruda nic nie odpowiedziała tylko wyciągnęła w kierunku Hermiony dłoń, a na jednym z jej palców w blasku świecy zalśnił srebrny pierścionek z diamentem. Gryfonka zasłoniła ręką usta, a w jej oczach zalśniły łzy szczęścia.
- Naprawdę? – wyjąkała, a kiedy Ginny pokiwała głową, padły sobie w ramiona i zaszlochały głośno.
- Nigdy nie zrozumiem kobiet – westchnął Blaise, co dziewczyny nagrodziły śmiechem przez łzy i rozłożyły ramiona tak, by i on mógł się do nich przytulić, co zrobił z wielką chęcią.
- No nie płaczcie już – pocieszał Zabini. – Powinniście się cieszyć, że jedna z Was usidliła jednego z największych podrywaczy w szkole. – powiedział, a obie się zaśmiały. Hermiona się od nich odsunęła, a Ginny wtuliła w Blaise.
- Tak bardzo Cię kocham – szepnęła mu do ucha, ale Gryfonka doskonale to słyszała.      
- Ja Ciebie też Ginny – odparł, wtulając głowę w jej włosy. – Ja Ciebie też – powtórzył szeptem.

***

- Co się stało? – zapytał patrząc na przygnębioną Hermionę.
- Blaise i Ginny się zaręczyli – odparła.
- Mówili mi, ale chyba jest to powód do radości, więc co jest? – zapytał, przysuwając się jeszcze bliżej niej.
- Zazdroszczę Ginny, że ma takiego wspaniałego faceta – odpowiedziała szczerze, rumieniąc się przy tym jak dorodna piwonia.
Draco uśmiechnął się pod nosem i otoczył ją opiekuńczo ramieniem. Może i ona tego jeszcze nie czuła i nie odwzajemniała tego uczucia, to on był już pewien, że ją pokochał. I zamierzał być jej tym wymarzonym facetem, jej ideałem.

***


- Mam dla Ciebie prezent – powiedział blondyn, kiedy szatynka całą rozpromieniona klęczała przy choince i rozpakowywała prezenty.
Dziewczyna odwróciła się w jego stronę i pełnym zainteresowania wzrokiem patrzyła jak podchodzi do niej i kuca naprzeciwko niej, podając prezent.
- Otwórz – powiedział, a ona delikatnie rozwiązała wstążkę i rozwinęła papier. Ukazała jej się czerwone wieczko średniej wielkości pudełeczka. Otworzyła go, a w jej oczach zaiskrzyły łzy wzruszenia.
- Pamiętałeś? – zapytała ocierając łzę.
- Oczywiście. Pomóc Ci go założyć? – zapytał sięgając do przedmiotu.
Hermiona kiwnęła głową, a po chwili poczuła jak chłopak podchodzi do niej od tyłu, a  jego zimne palce odsuwają jej kręcone loki na prawą stronę, odsłaniając kark i nagie ramię. Poczuła jak miły ciężar opada na jej dekolt. Spojrzał w dół, a złoty naszyjnik zaświecił jak gwiazda na niebie. Była to jedyna pamiątka po jej babci, która zmarła gdy była mała. Kochała ją bardzo mocno, a na łożu śmierci podarowała jej ten o to naszyjnik. Niestety, podczas wojny zgubiła go, gdy pojedynkowała się z jednym z śmierciożerców. Opowiadała o tym Draconowi, ale nigdy nie przypuszczała, że zdobędzie się, by go odnaleźć.
Wtem poczuła jak ktoś składa na jej odkrytym ramieniu mokry pocałunek. Spięła się odrobinę, a później odwróciła się w stronę blondyna, który od razu to wykorzystał.
Wpił się zachłannie w jej usta tak, że Hermiona przewróciła się na podłodze, a on położył się na niej. Na początku była bierna, lecz pod naporem warg chłopaka, szybko zaczęła oddawać pocałunki. Nawet nie zauważyła, kiedy chłopak wziął ją na ręce i zaniósł do swojego pokoju. Żar i pragnienie opętało całe jej ciało. Podniecenie sięgało zenitu. A ostatnie o czym pomyślała to, że właśnie dziś ogoliła nogi. Później były już tylko usta, jego dłonie, jego ciało i przyspieszone oddechy mieszające się ze sobą w romantycznym półmroku.

***

Obudziła się sama. Miejsce w którym powinien leżeć Draco było chłodne, co oznaczało, że wstał dużo wcześniej. Zrobiło jej się przykro, lecz gdy ujrzała białą karteczkę na poduszce i napis na niej od razu się rozpromieniła:
Jesteś wspaniała. Nigdy o tym nie zapominaj.
Mam szlaban u McGonagall. Musiałem wcześniej wyjść.
D.

Podeszła do lusterka zabierając po drodze koszule chłopaka i nakładając ją sobie na ramiona Stanęła przed lustrem i odsłoniła ramię. Od razu przed oczami pojawiły jej się sny gdy obsypywał pocałunkami każdy skrawek jej ciała. Gdy był delikatny i czuły, kiedy powiedziała mu, że to jej pierwszy raz. Gdy szeptał jej uspokajające słówka, kiedy przełamywał ostatnie bariery jej niewinności. Był taki kochany. Wyszła z jego pokoju. Pozostawiając po ich wspólnej nocy wspomnienia, niepościelone łóżko i ich ubrania, które walały się dosłownie wszędzie.
Ubrała się w legginsy i luźny biały sweterek sięgający do połowy ud, a włosy związała w luźnego koka pozostawiając kilka pasemek z przodu. Już od bardzo dawna ich nie związywała, ale właśnie dziś chciała wyglądać wyjątkowo. Była sobota, więc zamiast udać się jak to miała w zwyczaju do biblioteki wyszła na błonia. Było bardzo zimno, więc wsadziła ręce do swojej butelkowo-zielonej kurtki. Spacerowała tak dłuższy czas, kiedy poczuła jak ktoś obejmuje ją w talii i przyciąga do siebie. Pisnęła wystraszona i próbowała się wyrwać, ale wtedy poczuła ten kojący głos:
- Boisz się mnie?
Uśmiechnęła się pod nosem i odwróciła się w jego stronę, wyjęła ręce z kieszeni i położyła na jego torsie, który był przykryty szarym płaszczykiem.
- Ciebie? A kto by się bał małej, biednej fretki? – zapytała zaczepnie i zaczęła uciekać. Draco stał chwilę sparaliżowany, a później uśmiechnął się cwaniacko. Merlinie jak ja ją kocham – pomyślał i rzucił się w pogoń za swoim szczęściem.

***

Trzydziesty pierwszy grudnia był bardzo długo wyczekiwany przez uczniów Hogwartu. Prawie cała żeńska część uczniów nie pojawiła się na porannym posiłku, zaczynając już przygotowania do balu, który miał zaczynać o godzinie osiemnastej i trwać aż do białego rana. W końcu zakończenie roku trzeba należycie uczcić.
- Czemu nie przygotowujesz się do balu? – szepnął ktoś do jej ucha, a ona już się nie wystraszyła. Za dobrze znała ten łagodny głos, który był zarezerwowany tylko dla niej.
- Mam jeszcze mnóstwo czasu – odpowiedziała spoglądając mu w oczy, kiedy usiadł obok niej. Gryfoni łypnęli na niego groźnie. W końcu żaden Ślizgon jest niemile widziany przy stole Gryffindoru, a tym bardziej Malfoy. Jednak on objął Hermionę w pasie i popatrzyła na nich wszystkich zwycięsko, nie zawracając sobie głowy ich spojrzeniami, które wyrażały groźby wszelakich rodzajów.
- Mam nadzieję, że będziesz wyglądać olśniewająco – wyszeptał jej do ucha i odszedł pozostawiając po sobie zapach zniewalających perfum.

***

Weszła do swojego dormitorium. Podstawiła stołek pod jedną z szaf.Weszła na niego i sięgnęła po duże pudło, które leżało na najwyższej półce. Nigdy nie zakładała tej sukienki. Kupiła ją kiedyś z myślą, że może się przyda i właśnie taka okazja nastąpiła. Ten wieczór miała spędzić wyjątkowo. W końcu szła na bal z Malfoy’em jako jego dziewczyna.
Położyła pudło na łóżku i podeszła do toaletki i usiadła przed lusterkiem. Wyjęła fluid z szafki posmarowała nim całą twarz. Korektorem w sztyfcie ukryła wszystkie niedoskonałości. Następnie wyciągnęła swoje cienie do powiek. Wybrała beżowy, który podkreślał kolor jej oczu, następnie czarną kredką zrobiła sobie kreskę tuż nad powieką, by później rzęsy pociągnąć czarnym tuszem.. Usta pomalowała jasnym błyszczykiem, by dodać sobie tej dziewczęcej niewinności.
Kiedy skończyła makijaż zabrała się za fryzurę. Włosy podpięła je wsuwkami tworząc tak zwany koszyczek, następnie powyciągała z niego pojedyncze i krótsze pasma.
Wstała ze swojego miejsca i otworzyła wieko pudła. Wyjęła piękną, kremową suknię. Założyła ją szybko na siebie. Była bez ramiączek, a dekolt miała w kształcie z serca, w pasie była przepasana brązowym pasem. Idealnie przylegała do jej talii. Dół by rozkloszowany, a całość sięgała kilka centymetrów przed kolano. Wyglądała oszałamiająco. Założyła na nogi zamszowe, kremowe czółenka. Na jej szyi wisiał naszyjnik. Pamiątka po babci, który Draco odnalazł. Zadowolona z efektu spojrzała na zegarek. Była siedemnasta czterdzieści pięć. Ginny powinna się lada chwila u niej zjawić. I nie myliła się.
- Merlinie! –krzyknęła gdy wpadła do pokoju przyjaciółki. Granger zrobiła przerażoną minę, interpretując wypowiedź przyjaciółki jako, że wygląda okropnie. – Wyglądasz ślicznie, przyćmisz wszystkie dziewuchy! – aż klasnęła w dłonie, a Gryfonce kamień spadł z serca. Uśmiechnęły się do siebie i ruszyły do Wielkiej Sali.

***

Razem z Blaisem czekali na swoje ukochane. Był niewyobrażalnie zdenerwowany. Właśnie dziś miał zrobić coś co już na zawsze zadecyduje o jego dalszym życiu. Ręce mu się pociły, a on nerwowo ściskał czerwone pudełeczko, które leżało bezpiecznie w jego kieszeni.
- Spokojnie stary, ja też się tak stresowałem – Diabeł poklepał go po ramieniu i uśmiechnął się pocieszająco. On jedyny wiedział co planuje jego przyjaciel. Wtedy usłyszeli tupot obcasów. Spojrzeli na siebie znacząco, a później na raz odwrócili się w stronę odgłosów. To co tam zobaczyli, sprawiło, że ich szczęki uderzyły o podłogę i nie chciały wrócić na swoje miejsce.
Po schodach schodziły dwie najpiękniejsze dziewczyny jakich w życiu nie widzieli. Większość osób także zwróciła się w ich stronę, jednak ta druga dziewczyna przyćmiewała tą pierwszą na kilometr. Bez wątpienia Hermiona wyglądała ślicznie i nikt nie mógł tego zmienić. Podeszła do Draco i złapała go za ramię, jednak chłopak w dalszym szoku nie potrafił wydusić z siebie cokolwiek, poruszał ustami jak ryba, lecz później westchnął przeciągle i pocałował ją czule, przekazując przez ten pocałunek wszystkie uczucia jakie teraz odczuwał.
- Wyglądasz pięknie – powiedział do jej ucha, a Hermiona zarumieniła się dorodnie. W tym momencie cała męska część Hogwartu pluła sobie w brodę, że nigdy wcześniej nie zainteresowała się tą cichą kujonicą, no może oprócz Blaise, który świata poza Ginny nie widział.
- Idziemy się bawić – rzekł i ruszył do środka, posyłając wszystkim chłopakom, którzy pożerali Hermionę wzrokiem, spojrzenie rozwścieczonego hipogryfa. Natomiast  Hermiona dziewczyną, które patrzyła na Draco jak na ósmy cud świata. Co w gruncie rzeczy było prawdą. Jego przydługawe włosy były w totalnym nieładzie. Na sobie miał garnitur szyty na miarę, który był czarny oraz koszulę, także koloru czarnego . Nie zakładał żadnego krawatu ani muchy. Na nogach miał czarne buty przeznaczone przeznaczone typowo do garniturów. Hermiona uśmiechnęła się pod nosem. Wiedziała, że Draco prędzej czy później pozbędzie się tej marynarki.
Muzyka zagrała, a oni jako pierwsi wyszli na parkiet poddając się w wir tańca. Ich ruchy były idealne. Poruszali się delikatnie patrząc głęboko w oczy. Od razu było widać, że muzykę mają we krwi. To było coś co kochali.
Godziny mijały, a północ zbliżała się nieubłaganie. Około dwadzieścia minut przed dwunastą Draco zostawił Hermionę, oznajmiając, że zaraz wróci. Jednak, kiedy ujrzałą go na scenie jej serce wykonało salto i mocno się ścisnęło.
- Przepraszam, że przerywam Wam zabawę – powiedział do mikrofonu, a wszystkie pary oczu zwróciły się w jego stronę. – ale muszę coś zrobić, co jest dla mnie bardzo ważne.
Hermiona patrzyła na niego ze zmarszczonymi brwiami zastanawiając się co on kombinuje.
- Pośród Was jest pewna dziewczyna, która jest dla mnie bardzo ważna – zaczął, a ludzie patrzyli się to na Hermionę to na Draco, bo już każdy w szkole wiedział, że oni są razem. – jest moją ostoją, moją nadzieję, moim promykiem w pochmurne dni. Przy niej staję się kimś innym, lepszym. Kiedy jest obok mnie jestem najszczęśliwszym człowiekiem na świecie. Jestem w stanie dla niej zrobić wszystko i jeszcze więcej. Będę przy niej zawsze i wszędzie. Nie ważne gdzie, kiedy, jak, ja zawsze jestem przy niej. Zabrała mi moje serce i nie zamierza oddać. Z dnia na dzień kocham ją coraz mocniej i pragnę jej coraz bardziej. Jest dla mnie wszystkim co mam. Oddałbym za nią wszystko, bo ja bez niej jestem nikim – mówił, a wszystkie dziewczyny zgromadzone na Sali miały łzy wzruszenia w oczach, natomiast Hermiona też nie była wyjątkiem. Stała zasłaniając sobie usta ręką i modliła się, by to nie był sen. Łzy miłości ciekły jej po policzkach udowodniając ile znaczą dla niej te słowa. – Hermiono... – tym razem zwrócił się centralnie do niej. – jesteś dla mnie najważniejsza. Jesteś dla mnie wszystkim. Jesteś całym moim światem, moim domem. Przy tobie dopiero czuję, że żyję. Kocham Cię najmocniej na świecie – wziął mikrofon do ręki i zaczął się kierować w jej stronę, a ona zauważyła, że nie zdjął marynarki. – Jestem gotów poświęcić dla Ciebie wszystko co mam i ofiarować co tylko chcesz. Staram się być dla Ciebie Twoim ideałem. Kimś na kogo zawsze będziesz mogła liczyć. Każdego dnia dziękuję Bogu, że dałaś mi drugą szansę, a później zgodziłaś się stać dla mnie kimś ważnym – uklęknął na jedno kolano przed nią, a ona wytrzeszczyła na niego oczy. – Jesteś kimś  z kim chciałbym spędzić resztę moich dni. Tak bardzo Cię kocham. Hermiona Granger czy uczynisz mnie najszczęśliwszym człowiekiem na świecie i zostaniesz moją żoną? – zapytał patrząc jej głęboko w oczy i wyjmując z kieszeni czerwone pudełeczko, by później je otworzyć.
Szatynka stała w osłupieniu, analizując co przed chwilą usłyszała. Wszyscy wstrzymali oddech czekając na odpowiedź. Czy Draco się przed chwilą jej oświadczył? Merlinie, Godryku! Jej marzenie... jej marzenie się właśnie spełniło.
Spojrzała w dół, gdzie w oczach Dracona zaświeciła się obawa. Uśmiechnęła się szeroko. I drżącym głosem wydusiła:
            - Tak – i właśnie wtedy na Sali rozbrzmiały oklaski, a na zewnątrz fajerwerki wystrzeliły w górę. Nowy Rok się zaczął. Wymarzony start dla młodych zakochanych. Blondyn założył na palec swojej już narzeczonej srebrny pierścionek bardzo podobny do tego Ginny tylko, że zamiast diamentu widniała na nim bryłka prawdziwego złota. Musiał kosztować majątek.
            -  Przepraszam, że tak wcześnie, ale wiem, że jesteś tą jedyną – szepnął jej na ucho kiedy już się podniósł.
            - Żartujesz? Właśnie spełniłeś moje największe marzenie! – uśmiechnęła się przez łzy, które nadal leciały.
            - Od tego jestem, pani Malfoy – odparł obejmując ją w talii i opierając swoje czoło o jej.
            - Jeszcze panna Granger – odparła.
            - Już niedługo – powiedział, zanim jej nie pocałował.


A morał z tej bajki jest krótki i niektórym znany, miłość przychodzi znienacka, kiedy najmniej jej się spodziewamy.




Przepraszam za błędy, powtórzenia etc. lecę się szykować na sylwestra i nie mam czasu, by poprawić. ;c wybaczcie.

           

wtorek, 24 grudnia 2013

Miniaturka pt. Niespodziewany gość


Hermiona ciastka dekoruje,
Draco je próbuje.
Blaise kolędy wykrzykuje,
Ginny się nad nim załamuje.
Luna budyń konsumuje,
Neville także go próbuje.
Harry choinkę dekoruje,
Ron nim dyryguje.
Fred uśmiecha się do nich z nieba,
Pani Weasley składa gorące życzenia.
Święta, Swięta - krzyczy George.
Wszyscy Życzą Wam Wesołych Świąt!

Kochani!

Z racji tego, że dziś Wigilia, chciałabym życzyć Wam wszystkiego co najlepsze!

Zero problemów na co dzień, dużo uśmiechu na twarzy, by smutek nigdy nie zagościł w Waszym życiu.
Dużo weny pisarką! Prezentów pod choinkę całą kupę! Niech się spełnią Wasze największe marzenia.
Najlepszych ocen w szkole, wspaniałych przygód miłosnych, dużo pieniędzy na co tam tylko chcecie.
Dużo zdrowia, miłości w rodzicie, bajkowych wspomnieć.
Niech te Święta okażą się najlepszymi w Waszym Życiu
Życzę Wam wszystkiego co najlepsze i co sobie życzycie! 

Wasz dzisiejszy Swięty Mikołaj,
Lacarnum Inflamare 

Ps. Miniaturka jest dziwna. Od razu mówię, że taka historia w życiu, by się i przydarzyła, ale jako mała dziewczynka zawsze chciałam coś takiego przeżyć, dlatego też przelałam moje marzenia na papier  o to proszę.

***


Dwudziesty czwarty grudnia. Siedzę jak zwykle sam przy wielkim stole. Stoi na nim mnóstwo jedzenia, poczynając od karpia, a na barszczu kończąc. Wszystko jest urządzone w przepychu. Nie ma tu miejsca na biede i prostotę, to po prostu nie w moim stylu.
Jest tak jak co roku. Siadam przy stole. Jem kolacje i siadam przed mugolskim telewizorem, którego nie mogło zabraknąć w moim domu. Nie ma miejsca na dzielenie się opłatkiem, odpakowywanie prezentów, śpiewanie kolęd. Coroczna rutyna jest rytuałem.
Nie chodzi o to, że nie lubię świąt. Ja ich po prostu nie czuję. Ten magiczny czas mnie po prostu przerasta. A choinka, kolorowe lampki, skarpety wywieszone na kominku to coś co nigdy nie znalazło i zapewne nie znajdzie w moim domu.
Ciemne, zielone ściany dominują w całym mieszkaniu. Biało-czarne kafelki są wyłożone równo w całym domu. To mój azyl, moja otchłań ciemności... Mroczny, ciemny, siejący spustoszenie. Dokładnie taki jak ja.  Taki sam. Samotny. Niebezpieczny. Jednak mimo wszystko czułem się w nim dobrze, bo to był mój dom, mój własny, jedyny dom.
Wyciągam rękę i nalewam sobie wina do kieliszka, który stoi po mojej prawej stronie. Upijam łyk, delektując się tym jak jego smak delikatnie pieści moje kubki smakowe. Przymykam oczy, wsłuchując się w swój miarowy oddech, którego dźwięk, zagłusza jedynie tykanie zegara. Mimo wszystko w pomieszczeniu panuje idealna cisza, która aż mnie przeraża. Jednak życie nauczyło mnie być silnym i niczego nielękającym się człowiekiem.
Dom jest duży, a wręcz ogromy. Posiada trzy piętra, a na każdym mieszczą się mniej więcej trzy sypialnie, dwie łazienki i jeden salon. Szczerze powiedziawszy nie wchodziłem do niektórych pomieszczeń już od bardzo dawna, wliczając w to możliwość, że w ogóle niektórych nigdy nie odkryłem. 
Kiedy nakładam na talerz świątecznego karpia, rozlega się dzwonek do drzwi. Mimochodem zerkam na jeden, pusty talerz. Mimo, że święta to dla mnie nic ciekawego, ani wspaniałego, tradycja to tradycja, a miejsce dla kogoś kto potrzebuje schronienia znajduje się za każdym razem na moim stole w ten jeden, jedyny dzień w roku.
Dźwięk dzwonka rozlega się ponownie, a ja podnoszę się z miejsca i ruszam w stronę drzwi. Zastanawiam się kto to może być, w dodatku o tej porze. Zegarek wybija północ, gdy otwieram drzwi. Czuję się tak, jakby to właśnie on zwiastował mi coś nowego i niezapomnianego, jakby wiedział coś czego ja nie wiem i podpowiadał mi co ma za chwilę się wydarzyć.
Patrzę przed siebie. Śnieg sypie niemiłosiernie, a gałęzie drzew uginają się pod wpływem silnego wiatru. Prawdziwa zima nastała na dobre pierwszy raz od kilku lat. Nie jest wskazane wychodzić z domu w taką pogodę, bo mimo, że jest to czas świąteczny, łatwo może człowiekowi stać się krzywda .
            - Wesołych Świąt – z letargu wyrywa mnie cichutki głosik. Zdezorientowany zerkam w dół i nie myląc się, widzę drobną kobietę. Jest niskiego wzrostu, sięga mi może do klatki piersiowej, jeśli nie jeszcze niżej. Jej kasztanowe włosy, są przykryte grupą czapką, jednak kosmyki, które z poza niej wystają rozwiewa wiatr. Ma zaróżowione policzki i oczy lśniące jak gwiazdy na niebie, dzisiejszej nocy. Zerkając w dół, widzę, że nie jest za ciepło ubrana. Płaszczyk, który nie wygląda na zimowy, ledwo okrywa jej ciało, jakby był na nią za mały. Palce ma sine od mrozu, a buty po przedzierane na czubkach palców, lecz mimo wszystko uśmiecha się ciepło.
Jestem złym człowiekiem. Tyranem, przestępcą, mordercą. Nie należę do ludzi, którzy przyjmują innych z otwartymi ramionami, ani takimi, którzy wszystkim ufają. A jednak... A jednak bez  słowa, sam siebie nie rozumiejąc, otwieram na oścież drzwi i wpuszczam ją do środka. Coś we mnie czuje, że właśnie ta dziewczyna ma w sobie to coś... coś czego u innych zawsze mi brakowało.
Zamykam za drzwi i odwracam się do tyłu. Okazuję się, że nieznajoma stoi centralnie przede mną i uśmiecha się nieśmiało.
            - Przepraszam, że Pana nachodzę, ale nie mam się gdzie podziać – mówi cicho, tak jakby miała problemy z głosem.
            - I musiała Pani zawitać akurat do mnie? – mimo całego dziwnego uczucia, które trafiło we mnie jak grom z jasnego nieba, nie mogę podarować sobie wrednych uszczypliwości, taki po prostu jestem.
Widzę jak w jej oczach pojawia się błysk żalu. Czuję, jak mój żołądek się kurczy, a mnie samego dopadają wyrzuty sumienia. Nie wiem co ze sobą począć, więc ruszam do jadalni w której jem kolację wigilijną.
            - Na co czekasz? – warczę na dziewczynę, która nadal stoi jak wmurowana i nie ma zamiaru się ruszyć. Odwraca się w moją stronę i uśmiecha... znowu... znowu ciepło... Zdejmuje płaszczyk i wiesza na wieszaku w holu, ruszając w moją stronę.
Na sobie ma poszarpaną bluzkę. Gdzieniegdzie jest pobrudzona krwią i jakimiś plamami, których nie potrafię zidentyfikować. Spodnie z wycieruchu także są podarte i ewidentnie za duże, już nie wspominając o butach, których nie zdjęła.
            - Siadaj – wskazuję jej miejsce, a ta posłusznie siada na przeciwko mnie. Mam nieodparte wrażenie, że coś jej się stało i coś z nią jest nie tak, jednak ona idealnie to maskuje.
            - Przypominasz mi chłopaka z którym niegdyś chodziłam do szkoły – odezwała się. Patrzę na nią marszcząc brwi lecz nic nie odpowiadam, a zamiast tego zajmuję się konsumowaniem karpia, którego wcześniej nie zdążyłem nawet zacząć.
            - Dlaczego nie podzielimy się opłatkiem? – pyta, przyglądając mi się uważnie. Spoglądam na nią spod przymrużonych powiek. Ona także kogoś mi przypomina. Nie każda osoba zadaje tyle pytań.
            - Bo mi się tak podoba – warczę, tracąc nad sobą panowanie. Wkurzyłem się. Nie dość, że po raz pierwszy okazuje przed kimś serce – o ile takie posiadam – to po raz pierwszy od bardzo dawna spędzam te święta z kimś, nie samotnie, a ona nie potrafi tego docenić i narzeka... jakby było na co.
            - Co to za święta... – mruczy, a ja mam tego dość. Nie jestem osobą, choćby w najmniejszym stopniu cierpliwą. Wszystko muszę mieć podane na tacy i bardzo szybko, inaczej... inaczej nikt nie chce poznać mojego gniewu. Zaciskam zęby, a moje oczy ciskają błyskawice.
            - Skoro moje święta są takie okropne to czemu do mnie przyszłaś?! Czemu się do mnie przybłąkałaś?! Nie potrzebowałem i nie potrzebuję nikogo! Idź i świętuj ze swoją rodziną, nikt Cię tu nie chce! – krzyczę, podnosząc się równocześnie z miejsca i kierując się w stronę wyjściowych drzwi. Otwieram je na oścież, aż dziewczyna raczy wyjść z mojego domu. Czy ja chciałem tak wiele? To naprawdę tak dużo, że chciałem spędzić święta sam na sam z ognistą whiskey w dłoni? Naprawdę?
            - Kiedy byłam mała miałam wspaniałe święta. Wszyscy moi krewni zjeżdżali się do mojego domu i razem świętowaliśmy. Nigdy na stole nie zabrakło miejsca dla takiej osoby, która nie ma się gdzie podziać. Każdy był u nas mile widziany. Co roku wyczekiwałam świąt Bożego Narodzenia, bo był to dla mnie magiczny czas. Uwielbiałam śpiewać kolędy, rozpakowywać prezenty, dzielić sie opłatkiem z innymi. Świętować i spędzać czas z rodziną... kiedy byłam jeszcze dzieckiem moje życie było wspaniałe... takie jakie każde dziecko sobie marzy... – mówi na jednym wydechu, a ja chcąc nie chcąc zamykam drzwi i z westchnieniem ruszam w stronę jadalni. Jej historia mnie zaciekawiła... Czuję, jakbyśmy byli do siebie bardzo podobni, a zarazem bardzo odlegli...
            - Dlaczego nie spędzasz tegorocznych świąt z rodzicami, rodziną? – pytam. To chore co właśnie teraz się dzieje. Nawet jej nie znam, a jednak jakaś niewidzialna siła ciągnie mnie do niej. Normalny człowiek wyrzuciłby ją na zbity pysk, tymczasem ja... ja siedzę z nią przy jednym stole i rozmawiam... a właściwie słucham, zgłębiając jej tajemnicę, których zapewne nikomu nie mówiła.
            - Uwierzyłbyś jeśli powiedziałabym, że istnieją dwa światy? Że są ludzie, którzy nie są tacy jak wszyscy? Tacy, którzy posiadają magiczne zdolności? – to oczywiste, że tak, sam jestem taką osobą... Przez moją głowę przelatuje tysiące myśli i mimo wszystkich moich chęci nie mogę jej  powiedzieć, że jestem czarodziejem. Kiwam głową na znak, że wierzę, to chyba jest oczywiste...
            - Od małego byłam inna. Różniłam się od moich rówieśników, a w końcu, kiedy nadeszły moje jedenaste urodziny zrozumiałam dlaczego. W pewnym sensie można by powiedzieć, że byłam kimś wyjątkowym... – zaczyna mówić, a ja wsłuchuję się jej słowa z zainteresowaniem. To może wydać się dziwne, ale mam wrażenie... cholerne wrażenie, że mówi o tym, że jest czarownicą. – Poszłam do szkoły. Jednak nie była to zwyczajna uczelnia. Coś w podobnie do internatu, ale niezupełnie – wyjaśnia. – Poznałam tam moich pierwszych przyjaciół... Moją pierwszą miłość... Pierwszego wroga... Przeżywałam niesamowite przygody, których w połowę byś za pewne nie uwierzył. Byłam szczęśliwa. Jednak wszystko co piękne szybko się kończy, a ja dorosłam. Mój książę na białym koniu przestał wydawać się taki idealny jak za czasów, kiedy miałam czternaście, siedemnaście lat, lecz, kiedy chciałam od niego odejść nie pozwolił mi. Po skończeniu szkoły, porwał mnie... nie mam pojęcia jak wytłumaczył innym, moje nagłe zniknięcie. Wiem jedno – nikt mnie nie szukał, nikt nie przejął się moim zniknięciem. Więził mnie w piwnicy swojego domu. Nie dawał pić, ani jeść i gwałcił, kiedy tylko mu się podobało. Próbowałam uciekać, ale nigdy mi się to nie udawało. Dopiero dzisiaj, 24 grudnia, po siedmiu latach krzywdy i upokorzeń udało mi się... Po raz pierwszy od siedmiu lat jestem wolna... Chyba rozumiesz czemu nie spędzam świąt z rodziną? Ja nie mam rodziny. Jestem sama... – kończy upijając łyk wina, który, nalałem jej do kieliszka, kiedy opowiadała swoją – mrożącą krew w żyłach – historię.
Opieram łokcie na stole, a głowę o dłonie. Przyglądam jej się uważnie wstrząśnięty jej burzliwą przeszłością. Mimo, że jestem kimś okrutnym i podłym, szczerze jej współczuję, a później spokojnie i bez większych ceregieli, wypowiadam słowa, które wstrząsają nią doszczętnie:
            - Jesteś czarownicą – mówię przyglądając się jej reakcji. Szok, niedowierzanie, zdziwienie – malują się na jej zaniedbanej twarzy. Przyglądam się jej jeszcze dokładniej i widzę jaka jest piękna... I nie mogę odeprzeć wrażenia, że kogoś mi przypomina... ale nie mam pojęcia kogo.
            - Co? – pyta bezsensu.
            - Nie mówisz udawać. Ja sam nim jestem – wszelkie granice, przesądy puszczają... Bariera, która nas dzieliła opada bezwiednie na ziemię, a my pozostajemy obnażeni w nietypowy sposób. Czuję, że ta kobieta, która siedzi przede mną jest mi bardzo bliska, a zarazem tak daleka. Wyciągam do niej dłoń, chcąc się przedstawić.
            - Draco Malfoy – mówię i czekam na uścisk dłoni w zamian widzę szok w jej czekoladowych oczach. Szatynka pospiesznie wstaje z krzesła i rusza w stronę drzwi wyjściowych. Patrzę na nią zastanawiając się co źle zrobiłem...
            - Hej! Poczekaj... – mówię i wstaję ruszając w jej stronę.
            - Chyba będzie lepiej jak już pójdę... Dziękuję za gościnę – patrzy mi prosto w oczy i zakłada swój na pewno niezimowy płaszczyk.
            - Przecież sama powiedziałaś, że nie masz się gdzie podziać – szepczę. Dziwna siła mnie do niej ciągnie, a przecież nawet jej nie znam. Kto by pomyślał, że coś takiego strzeli we mnie akurat w wigilię. Jednak istnieje coś takiego jak magia świąt.
Nie odzywa się. Czar, który wytworzył się podczas, gdy siedzieliśmy przy wielkim stole, powoli pryska, a ja na siłę staram się go zatrzymać. I nagle, jakby sam Bóg dał mi jakiś znak rozpoznaję te wielkie oczy, tę głębię czekolady w której kochałem zatapiać się w szkole. To była ona... Moja nemezis... Moja bogini w ludzkim ciele... Mój promyk nadziei, który nigdy nie dowiedział się jak mi na nim zależy...
            - Granger... To naprawdę Ty... – mówię cicho, robiąc krok w jej stronę. Widzę przerażenie w jej oczach. No tak... czego miałbym się spodziewać. Rzucenia się w ramiona i obsypaniem pocałunkami mej twarzy? Przeklinam swoją głupotę w duchu. Jak po tych wszystkich latach ona miałaby mi niby ufać, albo tolerować? Żałuję tylko tego, że nigdy nie powiedziałem jej jak bardzo mi na niej zależy, jak bardzo bałem się o nią podczas wojny, jak bardzo ją kochałem i kocham nadal, tak bardzo, że aż mnie to przeraża.
            - Malfoy... Ja przepraszam... Już sobie idę, nie chciałam Ci przysparzać problemów -  plącze się w zeznaniach, zupełnie niepotrzebnie. Nie chcę by odchodziła, ale nie wiem jak ją zatrzymać. Drapię się nerwowo po głowie i przyglądam się jej  uważnie. I wtem do mojej głowy wpada tysiąc różnych obrazów na raz.
Zakończenie siódmego roku – Hermiona płacząca i starająca się wyrwać z objęć Weasley’a.
Pierwszy rok jako dorosły człowiek – Hermiona zlękniona robiąca zakupy w jednym sklepie na Pokątnej
Dwudziesty piąty grudnia, drugie święta samotnie spędzone – Hermiona z podbitym okiem przedziera się przez zaspy śniegu, śpiesząc się do domu.
Kiedy sobie przypomnę ile razy spotykałem ją przypadkowo na ulicy... ile razy mijałem się z nią w sklepach... Żałuję, że nigdy nie zareagowałem tak jak powinienem. Już wtedy, gdy zobaczyłem ją z podbitym okiem poczułem niemiły skurcz w żołądku, ale nic nie zrobiłem, bałem się od tak podejść do niej i zabrać ją do swojego domu. Co ona, by na to powiedziała?
A, kiedy widzę na jej odsłoniętym ramieniu ogromnego siniaka kolejne obrazy, tym razem mojej wyobraźni zaczynają szybować przed moimi oczami.
Hermiona błagająca o litość, kiedy Weasley zaczynał ją gwałcić.
Hermiona płacząca, kiedy po raz kolejny dał jej w twarz, kiedy poprosiła o jedzenie.
Hermiona wystraszona, kiedy po raz pierwszy Weasley przyłapał ją na próbie ucieczki.
Przymykam oczy chcąc wymazać ze swojej głowy bolące obrazy, a kiedy je otwieram, Granger uśmiecha się do mnie nieśmiało i po krótkim skinieniu głową, otwiera drzwi. Chłodny wiatr uderza we nie ze zdwojoną siłą i to właśnie dzięki niemu przychodzi otrzeźwienie, a ja podejmuję najważniejszą decyzję w moim życiu.
Nie zastanawiając się długo łapię ją za rękę, nie pozwalając odejść. Przyciągam ją do siebie, tak, że jej głowa opiera się na mojej piersi. Wolną ręką zamykam drzwi, a później czuję ją w swoich objęciach jak histerycznie zanosi się płaczem. To dziwne, że właśnie przede mną się otwiera – przede mną, największym wrogiem sprzed lat – uspokajam ją gładząc po plecach i po włosach. Nie potrzebuję słów. Wiem dlaczego tak cierpi. Nienawidzę Weasley’a tak bardzo, że mam ochotę wyjść i pójść do niego i zabić na miejscu. Nie mogę pojąć jak on mógł tak bardzo ją skrzywdzić. Jak mógł zadać cierpienie tak wspaniałej osobie jak Hermiona. Bydlak... Merlinie jak ja go nienawidzę.
Przez siedem lat żyła z człowiekiem, którego nienawidziła. Z człowiekiem, który gardził nią całym sobą. Z człowiekiem, który zadawał jej ból i upokarzał na każdy możliwy sposób. A mimo to była silna i wytrwała... aż siedem lat. I dopiero teraz daje opust swoim emocjom... dopiero teraz pokazuje jak bardzo było jej źle. A ja mimo wszystko uśmiecham się, bo to właśnie przede mną się otworzyła. Choć zapewne pała do mnie jeszcze większą nienawiścią niż siedem lat temu.
Prowadzę ją do stołu. Czuję, że właśnie te święta coś odmienią w moim życiu. Sadzam ją na krześle i idę po chusteczki higieniczne. Po chwili jestem już z powrotem i wycieram zapłakane policzki oraz oczy siedzącej przede mną szatynki. Mimo wszystko uśmiecha się do mnie z wdzięcznością. Siorpie cicho nosem, powoli się uspokajając.
            - Zostań ze mną – szepczę, sam sobie dziwiąc się za taką odwagę. Patrze w jej zapuchnięte oczy i nie mogę pozbyć się wrażenia, że jest piękna. W czerwonych i zapuchniętych oczach, zaróżowionych policzkach, w starym podartym ubraniu – zawsze była dla mnie piękna, nie zważając na czas i miejsce, bo to była moja Granger, moja Hermiona.
            - Nie powinnam – odpowiada.
            - Nie masz się gdzie podziać. Mój dom jest duży. Bez problemu pomieści nas dwoje. Nie chcę byś zamarzła gdzieś tam na dworze.
            - Dlaczego to robisz?
            - Co takiego?
            - Pomagasz mi, choć mnie nienawidzisz...
            - Nie wiesz wszystkiego Granger. Nie wszystko jest takie jak w Twoich domysłach.
Widzę jak zamiera na chwilę, a później uśmiecha się z wdzięcznością. Podjęła decyzję. Słuszną dla niej, wspaniałą dla mnie. Siadam na swoim miejscu. Karp, który starałem się zjeść już ostygł, ale zupełnie mi to nie przeszkadza. Konsumuję go powoli, przyglądając się uważnie szatynce. Ostrożnie, tak, by nie zauważyła szczypię się w rękę, sprawdzając czy aby to na pewno nie sen. To nie jawa, to rzeczywistość.
Wielokrotnie śniłem o takim scenariuszu. Razem jemy kolację wigilijną, tylko, że obok nas biegają małe szkraby. Szkoda, że to tylko moje marzenia, wymysły mojej bujnej wyobraźni. Kiedy sięgam po misę z sałatką nasze dłonie się spotykają. Nie kontrolując swoich reakcji, chowam jej drobną dłoń w swojej. Gładzę ją delikatnie kciukiem. Ma tak delikatną skórę.
Hermiona speszona, spuszcza głowę. A ja nie potrafię puścić jej dłoni. To silniejsze ode mnie. Za pomocą różdżki włączam magnetofon, a cicha melodia wypełnia pomieszczenie. Wstaje z miejsca i nie puszczając jej ręki, staję na przeciwko niej. Patrzy mi w oczy, a ja czekam na jej ruch. Uśmiecha się delikatnie i podnosi się z miejsca. Splatamy nasze palce, obejmuję ją w talii, przyciągając ją bliżej siebie. Kładzie mi wolną dłoń na ramieniu, a twarz przyciska do mojej piersi.
Po raz pierwszy od bardzo dawna jestem szczęśliwy. Na dworze kolędnicy śpiewają Cichą Noc... Gdzieś na niebie spada spadająca gwiazda. Moi sąsiedzi składają sobie życzenia. Gdzieś dalej jakiś bezdomny dokarmia swojego jedynego przyjaciela – psa, zwykłego kundelka, zwyczajne stworzenia, a dla tego bezdomnego to ktoś wyjątkowy. Jakaś młoda kobieta płacze z radości, kiedy jej chłopak klęka na jedno kolano i wyciąga czerwone pudełko.
Okręcam ją w okół siebie. Ja też jestem szczęśliwy. Bardzo szczęśliwy. To zdecydowanie najlepsze święta w moim życiu.
Łapę za jej podbródek. Unoszę jej głowę i kierowany dziwnym uczuciem schylam się, by ją pocałować. Otwiera usta, przymyka oczy dając mi przyzwolenie na dalsze działania.
            - Przepraszam... – mówię, kiedy jej oddech owiewa moją twarz. – Przepraszam za wszystko... – to ostatnie co mówię, a już po chwili nasze usta łączą się w czułym pocałunku. Przyciskam ją mocno do siebie. Nie chcę, by ta chwila mijała. Moje marzenia się spełniły. To najlepszy prezent świąteczny w całym moim życiu.
            - Wesołych Świąt – szepczę, gdy się od siebie odrywamy.
            - Wesołych Świąt, Draco... – odpowiada, a moje serca podskakuje w rytm miłości. Tak, te Święta są zdecydowanie wesołe, wspaniałe i najlepsze w moim życiu.

***

            - Tatusiu! – krzyczy mała, blond włosa dziewczynka.
            - Tak skarbie? – odpowiadam, wychylając się za drzwi kuchni.
            - Scorpius powiedział, że w tym roku na gwiazdkę dostanę rózgę, bo byłam niegrzeczna! – mówi wydymając śmiesznie wargi. – Powiedz, że to nie prawda! Święty Mikołaj nie może być taki niedobry! – tupie nóżką, wywołując u mnie śmiech. Poważnieje, jednak widząc jej obrażoną i poważną minę.
            - Scor! – wołam, a w drzwiach pojawia się dziesięciolatek.
            - Ja nic nie zrobiłem! – unosi ręce w obronnym geście. Uśmiecham się.
            - Nigdy więcej nie strasz siostry – mówię., starając się być poważny, lecz słabo mi to wychodzi.
            - Dobrze tato – odpowiada chłopak i wchodzi z powrotem do swojego pokoju.
            - Tatoo! – woła oburzona siedmioletnia Kate.
            - No przecież powiedziałem, żeby tak więcej nie robił! – patrzę na nią, unosząc wysoko brew.
            - Miałeś skazać go na tortury! – krzyżuje ręce na piersi, przypominając moją żonę. Śmiejąc się podchodzę do niej i biorę na ręce. Targam jej długie blond włosy.
            - Ej! – krzyczy oburzona, ale kiedy zaczynam ją łaskotać, szybko jej twarz wykrzywia radosny uśmiech, a cały dom wypełnia pisk i śmiech siedmiolatki.
Piętro wyżej rozlega się płacz dziecka. A na mnie rzuca się dwójka małych łobuzów liczących trzy latka.
            - Tato! Hana się obudziła! – mały brunet o niebieskich oczach chwyta twarz ojca w swoje drobne rączki.
            - Właśnie! – krzyczy jego brat bliźniak pakując się na kanapę obok Kate.
            - Denis, Brian co Wy znów przeskrobaliście? – pytam podejrzliwie przyglądając się rodzeństwu.
            - My? Niiiic! – odpowiadają równocześnie.
Nagle na schodach rozlegają się kroki. Wszyscy odwracamy się w tamtą stronę, a Scorpius wychodzi ze swojego pokoju.
Po drewnianych stopniach kroczy moja piękna żona. Jej kręcone loki opadając kaskadami na plecy, uśmiech zdobi jej twarz. Ja także się uśmiecham. Podchodzę do niej i całuję w czółko naszą najmłodszą latorośl – Hanę. A następnie moją kobietę w usta, wywołując jęk obrzydzenia u wszystkich moich dzieci.
Śmieję się cicho i biorę moją małą księżniczkę w swoje ramiona. Podchodzimy wszyscy do wielkiego stołu. Odsuwam jedną ręką krzesło mojej żonie. Siada i uśmiecha się z wdzięcznością. Małą Hanę kładę w wózku. Reszta naszych dzieci samemu siada przy stole. Jest Wigilia. Za oknem kolędnicy śpiewają Cichą Noc. W naszym domu leci Święty Czas. Dzieci zaczynają śpiewać i dzielić się opłatkiem. Robię to samo z Hermioną. Hermioną Malfoy. Moją żoną.
I tak. Uwielbiam święta. Mam wspaniałą żonę. Piątkę dzieci. A święta to mój ulubiony czas w roku.
Dołączam się do śpiewania. Już od kilku lat jestem najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi. I mogę zdradzić Wam jedną tajemnicę:
Marzenia się spełniają, a ja jestem tego dowodem.


WESOŁYCH ŚWIĄT!