środa, 20 listopada 2013

Wyniki!

 Cześć moje kochane promyki, miśki, słoneczka i tak dalej. :D

Przychodzę do Was dzisiaj z wynikami, bo rozdział 25 poszedł się kochać i nigdzie go nie ma. Niestety. Po za tym robię wszystko, by nie uczyć się fizyki, sprawdzian mam jutro. :( Ale przejdźmy do rzeczy. 


1 miejsce zajmuje:
 Dramione - Patrz Sercem! 

Liczba głosów: 
komentarze - 13
ankieta - 49
razem - 62

Tytuł  opowiadania: Dramione - Patrz Sercem.
Gatunek: Przygodowy, Fantasy, Romans
Narracja: Trzecioosobowa
Pairing: Dramione
Czas akcji: Czasy szkolne
Data rozpoczęcia: Nieznana
Data zakończenia: Nieznana
Gatunek opowiadania: Fan Fiction
Liczba planowanych rozdziałów: 50 + prolog i epilog / 40 + prolog i epilog / 30 + prolog  i epilog
Sceny + 18: Nie
Autor: Lacarnum Inflamare
Opis: Draco Malfoy oraz Ron Weasley zostają zmuszeni do pracowania ze sobą w parze na lekcji eliksirów, niestety nie zdążają wykonać go na czas i muszą kończyć go po lekcjach. Po zakończonej pracy obydwoje testują eliksir na sobie. Okazuje się, że był on źle zrobiony, a skutkiem ubocznym jest to, że na nie określony czas zamieniają się ze sobą ciałami. Postanawiają grać i nikomu nie mówić o zgubnym skutku eliksiru. Tak Ron poznaje Ślizgonów od zupełnie innej strony, a Draco Gryfonów. Obydwoje znajdą drugie połówki swojego serca, a całe opowiadanie będzie opierało się na charakterze humorystycznym!

2 miejsce zajmuje:
Dramione - W Otchłani Ciemności

Liczba głosów:
komentarze - 11
ankieta - 43
razem - 54
Tytuł  opowiadania: Dramione - W otchłani ciemności.
Gatunek:  Dramat, Thriller, Romans
Narracja: Trzecioosobowa
Pairing: Dramione
Czas akcji: Czasy szkolne/Poza szkołą
Data rozpoczęcia: Nieznana
Data zakończenia: Nieznana
Gatunek opowiadania: Fan Fiction
Liczba planowanych rozdziałów: 50 + prolog i epilog / 40 + prolog i epilog / 60 + prolog  i epilog
Sceny + 18: Tak ( bardzo dużo )
Autor: Lacarnum Inflamare
Opis: Czarny Pan rośnie na sile, a ostateczna rozgrywka zbliża się nieubłaganie. Draco Malfoy jest jednym ze śmierciożerców, a zarazem druga prawą ręką Voldemorta. Jest z siebie dumny, że jest z jednym z jego sług. A kiedy nadchodzi wojna, zabija swoich kolegów i koleżanki z zimną krwią. Harry Potter zostaje zabity, a zło zaczyna panowanie nad światem. Hermiona Granger i Ron Weasley muszą się ukrywać, lecz niestety po pewnym czasie zostają złapani. Czy Draco nadal będzie nie czuły i zimny, kiedy przyjdzie mu się  zmierzyć  z zadaniem pilnowania Hermiony? Czy Gryfonka wyjdzie z depresji po stracie dwóch najbliższych osób jej sercu? Czy da radę sprostać wszelkim upokorzeniem oraz cierpieniom, które zadają jej śmierciożercy? I czy wyjdzie cało z opresji? Jeśli chcecie przeczytać opowiadanie gdzie Draco i Hermiona padają sobie w ramiona to, to nie jest to.  Uczucia głównych bohaterów będą wyrażane w bardzo tajemniczy i subtelny sposób. Opowiadanie dla osób o mocnych nerwach, o klima tyce '' Ostatniego bastionu''


3 miejsce zajmuje:
Dramione - W Innym ciele

Liczba głosów:
komentarze - 3
ankieta - 10
razem - 13 

Tytuł opowiadania: Dramione - W Innym Ciele.
Gatunek: Przygodowy, Fantasy, Romans 
Narracja: Trzecioosobowa
Pairing: Dramione
Czas akcji: Po szkole/Dorosłe życie
Data rozpoczęcia: Nieznana
Data zakończenia: Nieznana
Gatunek opowiadania: Fan Fiction
Liczba planowanych rozdziałów: 50 + prolog i epilog
Sceny +18: Tak
Autor: Lacarnum Inflamare
Opis: Draco Malfoy to chłopak wypruty ze wszelkich pozytywnych emocji oraz uczuć. Zimny i niedostępny, stojący po stronie zła, po stronie Voldemorta. Przychodzi ostateczna rozgrywka, a młody Malfoy zostaje zabity przez swojego Pana za kare, za nie wykonanie zadania. Czarny Pan zostaje zabity przez swojego odwiecznego wroga - Harrego Pottera. Nikt nie rozpacza za stratą jednego z Malfoy'ów, nikt nie zauważa, że go nie ma, oprócz jednej, młodej Gryfonki. Hermiona Granger, bardzo rozpacza z powodu śmierci, swoje odwiecznego wroga, bo mimo, że się nienawidzili to gdzieś głęboko w sercu darzyła go pozytywnymi uczuciami. W tym samym czasie Dracon, błąka się pomiędzy niebem, a piekłem, spędza czas w nicości, aż w końcu spotyka samego Albusa Dumbledora, który daje mu drugą szansę. Przystojny młodzieniec musi wybrać. Albo już na zawsze błąkać się na granicy życia i śmierci, jako duch i czuć ból wszystkich skrzywdzonych ludzi, bądź przyjąć propozycję byłego dyrektora Hogwartu i ponownie zstąpić na ziemię w ciele innego człowieka oraz  innym nazwisku, lecz takim samym charakterze, nad którym musi starannie pracować.  Jak zakończy się jego historia i jaką rolę w całym opowiadaniu odegra Hermiona Granger? Na razie na te pytania odpowiedź znam tylko ja...
Dziękuję, dziękuję, dziękuję za wszystkie głosy! Szczerze zaciskałam mocno kciuki, by wygrało Patrz Sercem i udało się! Dziękuję stokrotnie! Opowiadanie, które wygrała rusza zaraz jak zakończe to opowiadanie, czyli nastąpi to ok. luty - marzec 2014, wydaje się długo, ale szybko zleci, chyba, że napiszę szybciej obecne, ale czas pokaże jak to wszystko będzie. Co do głosów - nie brałam pod uwagę tych gdzie ktoś pisał '' 3 albo 2 '' i nie pisał w końcu, które. Uwaga! Mogłam się pomylić, bo liczyłam na szybko. Zweryfikuję jeszcze jutro, by wszystko było ok. A rozdział 25? Zmobilizuję się i pojawi się w weekend. Na 100 %!
Aha, zastanawiam się co zrobić z WOC. Kusi mnie by zacząć pisać je razem z PS, ale nie jestem jeszcze pewna jak to będzie. Jeśli się nie uda to przedstawię to w postaci kilkuczęściowej  miniaturki.

Wasza oddana ciotka L.

środa, 6 listopada 2013

Miniaurka pt. '' Czterdzieści lat wstecz. ''

 Z dedykacją dla Zou, która zniknęła bez śladu.


Stoję na brzegu morza wpatrując się w jego głębię. Fale delikatnie szumią, a wiatr unosi moje już siwe  włosy. Patrzę na swoje pomarszczone ręce, które niegdyś były gładkie. Dłońmi dotykam, skóry na twarzy. Zmarszczki pokrywają każdy jej milimetr.  Mam pięćdziesiąt siedem lata. Jestem stary i potrafię się do tego przyznać, a moje życie jest spokojne i pełne rutyny, jednak nie przeszkadza mi to.  Zamykam oczy i cofam się kilkadziesiąt lat wstecz, do momentu, kiedy moje życie odmieniło się na zawsze. Gdzie pewna dziewczyna zmieniła mnie na lepsze i pokazała co to miłość, przyjaźń i zaufanie. Cofam się do czasów, gdzie moje życie nabrało sensu.
Otwieram oczy i zatrzymuję się. Stoję na błoniach i patrząc na zamek skąpany w blasku księżyca, wiem dokładnie, kim jestem.
Nazywam się Draco Malfoy i mam siedemnaście lat.
Oto moja historia.

***

Byłem w Slytherinie i byłem z tego dumny. Siedziałem w Wielkiej  przy stole domu Węża patrząc z wyższością na stół Gryffindoru jak i dwóch pozostałych domów. Uważałem się za lepszego od wszystkich, bo miałem pieniądze, urodę, czystą krew i sławę. Każdy w szkole mnie znał osobiście lub nie, ale każdy o mnie słyszał. Każdy chciał się ze mną zadawać nie wliczając Gryfonów, którzy najchętniej omijali mnie szerokim łukiem, nie chcąc mieć ze mną nic wspólnego. Zresztą, ja też nie miałem ochoty nawet na nich patrzeć. Uważałem ich za niż społeczny*, bandę szlam i zdrajców krwi, których powinno się traktować gorzej niż śmiecia, których właściwie tak traktowałem. Nigdy nie przegapiłem okazji ubliżania sławnemu Harremu Potterowi oraz jego pożal się boże przyjaciołom. Przyjaciele... Nigdy ich nie miałem. Ojciec od małego wpajał mi bym nie ufał nikomu tylko sobie, bo ludzie są zdradliwi i źli, chyba nie zdawał sobie sprawy, że mówi sam o sobie. No właśnie, mój ojciec. Człowiek psychicznie chory, nie mający żadnych skrupułów i potworny egoista. W sumie... egoizm, chyba odziedziczyłem właśnie po nim. Ale wracając do tematu, ojciec nigdy nie okazywał jakich kol wiek uczuć mi, albo mojej matce. Uważał, że jeśli masz pieniądze i władzę, możesz wszystko. Wpajał mi te wszystkie chore idee, które wsiąkały we mnie niczym woda w gąbkę. Byłem małym dzieckiem, a ojciec był dla mnie wzorem do naśladowania, którego uważałem za najwspanialszego człowieka na ziemi. Jednak mimo wszystko nie miałem jakiś wspaniałych z nim kontaktów. Lucjusza, bo tak miał na imię, bardzo często nie było w domu. Kiedy byłem małym chłopcem nie wiedziałem gdzie jest i co robi. Czasami zadawałem tylko pytania mamie ‘’ Gdzie jest tatuś? ‘’, albo  ‘’ Kim są Ci panowie w maskach? ‘’, kiedy w Malfoy Manor było zebranie śmierciożerców. Jako mały chłopczyk nic nie rozumiałem. A kiedy ojciec był zły, bo coś nie poszło po jego myśli i bił, torturował i gwałcił matkę, myślałem, że to normalne i, że każdy mąż tak traktuje swoją żonę. Dopiero, kiedy podrosłem, a ojciec zaczynał rzucać cruciatusy na lewo i prawo w tym i na mnie, zrozumiałem, że to nie jest normalne zachowanie ojca i męża, lecz co ja moglem zrobić? Miałem tylko osiem lat i byłem małym chłopcem.
Od jedenastego roku życia uczęszczałem do Hogwartu. Uczyłem się pilnie i dostawałem prawie zawsze same Wybitne. Jednak zawsze byłem tym drugim. Nigdy nie mogłem pokonać jej. Hermiony Granger. Ale o niej później. Tak jak mówiłem od jedenastego roku życia chodziłem do szkoły Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie. Starałem się być we wszystkim najlepszy, dostawać najlepsze stopnie i pochwały od nauczycieli. Musiałem, bo nie mogłem zawieść ojca. Nie chciałem zobaczyć na własnej skórze jego wybuchu gniewu gdyby się dowiedział, że dostałem z jakiegoś przedmiotu T.  Dla mnie jak i dla niego to było po prostu nie wyobrażalne. Tak więc uczyłem się i dawałem z siebie wszystko.
Od zawsze fascynował mnie quidditch, a kiedy doszły mnie słuchy, że Harry Potter został szukającym w wieku jedenastu lat w drużynie Gryffindoru, szlak mnie trafił. Zawsze był ważniejszy ode mnie. I mimo, że nie miał czystej krwi, rodziców, urody to miał niezliczoną ilość fanek, a każdy w magicznym świecie znał przynajmniej jego imię i nazwisko już nie mówiąc o tym czego dokonał. Tak więc, kiedy tylko dowiedziałem się, że Potter dostał pozycje szukającego wziąłem się za ostre treningi, kiedy byłem na wakacjach w Malfoy Manor. Ćwiczyłem dnie i noce, a matka nie mogła odpędzić mnie od miotły i mimo, że wiele razy prosiła, bym przestał choć na chwilę, nie słuchałem jej i nadal ćwiczyłem wykańczając swój organizm. Ojciec miał to gdzieś co robię i czym się zajmuję. Najważniejsze było dla niego bym miał dobre stopnie, nie plamił dobrego imienia naszego nazwiska, a kiedy był w domu schodził mu z drogi i nie pokazywał się na oczy. Dopiero pod koniec wakacji przy obiedzie zapytał mnie czemu to wszystko robię. Na początku zdziwiłem się i za bardzo nie wiedziałem o co mu chodzi. Dopiero chwilę później zrozumiałem, że chodzi mu o te wszystkie treningi i ćwiczenia. Odpowiedziałem spokojnie, że chce zostać szukającym w drużynie Slytherinu, a kiedy ta wiadomość dotarła do jego uszu o mało nie podskoczył na krześle. Zmierzył mnie lodowatym wzrokiem i jakby nigdy nic wstał od stołu i wyszedł. Nie wracając do wieczora. Mama spojrzała na mnie wtedy smutnym wzrokiem i do godziny dziewiętnastej cała się trzęsła, chyba bojąc się, że czeka ją jakaś kara po jego powrocie. Jakie było moje zdziwienie, kiedy Lucjusz wszedł do domu lewitując najnowsze nimbusy 2001. Ucieszyłem się, nie powiem. Ale kiedy powiedział mi, że nie muszę się zamęczać ostrymi treningami, a pieniądze i sława zastąpią cały mój trud i bez problemu osiągnę swój cel, mina mi zrzedła. Chciałem udowodnić, że jestem w czymś dobry i, że potrafię. Tymczasem mój ojciec zawsze chciał iść w życiu na łatwiznę i chyba nie zdziwicie się jeśli Wam powiem, że na początku roku zostałem szukającym Slytherinu, co?
Było jeszcze wiele sytuacji, kiedy mój ojciec zachowywał się jak najgorszy palant, ale ta opowieść nie jest o nim, ani o moim dzieciństwie, dlatego nie zagłębiając w dalszą przeszłość, powróćmy do czasów kiedy chodziłem do szóstej klasy.
Jednak i w tej części mojej opowieści pojawi się Lucjusz. Sami widzicie, że ten człowiek już na zawsze pozostanie w mojej pamięci.
Wstałem od stołu i razem z Crabbem i Goylem poszliśmy pod salę od eliksirów. Mieliśmy zajęcia z Slughornem, bo Snape zaczął uczyć nas OPCM, w końcu dopiął swego, czyż nie?
Oparłem się o zimną ścianę i czekałem aż zadzwoni dzwonek, a my będziemy mogli w końcu wejść do klasy. Moi niby przyjaciele zaczęli szeptać coś między sobą, ale szczerze mało mnie to obchodziło. Uważałem, że zamiast mózgów mają główki od szpilki i nie mogą pleść niczego sensownego.
             - Ratuj się kto może, królowa szlamu zaszczyciła nas swoją obecnością! – zadrwiłem, kiedy zobaczyłem jak zza rogu wyłaniała się drobna postać z burzą kręconych loków na głowie. Hermiona Granger we własnej osobie. Panna-Ja-Wiem-To-Wszystko-Granger. Nigdy jej nie lubiłem i może wynikało to z tych wszystkich idei jakie wpajał mi ojciec, a może i nie. Nigdy się nad tym nie zastanawiałem.
Właściwie to nigdy nie zamieniłem z nią choćby słowa, nie licząc kąśliwych uwag, które rzucałem w jej stronę, gdy tylko widziałem ją w pobliżu, lecz zawsze starała się, grać twardą Gryfonkę i zawsze mnie ignorowała. Naprawdę była naiwna jeśli myślała, że nie widzę jak po każdym nazwaniu ją szlamą, jej oczy stają się szklane. Nie obchodziło mnie, a właściwie cieszyłem się, że boli ją co to mówię. Większość z Was pomyśli pewnie teraz, że byłam jakiś chory umysłowo, nic bardziej mylnego. Potrzebowałem się na kimś wyżyć, potrzebowałem patrzeć jak ktoś cierpi tak samo jak ja, chciałem przelać swój ból właśnie na kogoś innego i napajać się widokiem smutku w czyiś oczach. Traf chciał, że wybrałem akurat ją. Nie pytajcie dlaczego, sam nie wiem. Chyba dlatego, że to właśnie na niej najmniej mi zależało. Było mi obojętne nawet to czy żyje czy nie. A po za tym była dla mnie tylko nic nie wartą szlamą, która nie powinna istnieć.
            - No proszę, Pan wielki Arystokrata zaszczycił nas swoją obecnością i przyszedł na zajęcia eliksirów! – odpyskowała mi uśmiechając się złośliwie.
O tak, zauważyłem, że stała się bardziej pyskata i potrafiła się mi odciąć. Już nie była tą małą, słabą Gryfoneczką za jaką ją uważałem, teraz była silna, a ta cecha aż od niej emanowała. Przyznam, że potrafiła nieraz tak mi dociąć, że nie wiedziałem co odpowiedzieć. Tak i było w tym przypadku. Bo co miałem jej powiedzieć? ‘’Mój tata kazał być mi śmierciożercą i muszę zabić Dumbledora na rozkaz Czarnego Pana i dlatego nie chodzę na zajęcia’’, chyba najpierw, by mnie wyśmiała, później stwierdziła, że mówię poważnie, a na sam koniec uciekła w popłochu i powiadomiła o tym kogo trzeba, a przecież cała akcja miała być tajemnicą. Czasem chciałem się komuś wygadać i powiedzieć o swoich problemach, ale nie miałem takiej osoby, której ufałem na tyle, by móc bez problemu zacząć się zwierzać. Zresztą... Byłem typem samotnika i chyba już zawsze taki pozostanę.
            - Wiem, że się o mnie martwisz, ale nie musisz tego okazywać na każdy możliwy sposób – odgryzłem się jej, wywołując rumieńce złości na jej policzkach. Kiedy się jej lepiej przyjrzeć, to każdy mógł zauważyć, że cały czas się rumieniła! Kiedy się śmiała, gdy była smutna, gdy ją coś zawstydziło, kiedy była zdenerwowana... Nie żebym ją obserwował, co to, to nie, ale w głębi duszy uważałem, że to słodkie. Lubiłem taką dziewczęcą niewinność i musiałem przyznać, że podniecało mnie to. O zgrozo! Gdyby, któryś ze Ślizgonów dowiedziałby się, że podnieca mnie dziewczęcość u samej Hermiony Granger, nie miałbym życia.
Szatynka zadarła dumnie głowę i pomaszerowała w kąt korytarza, wyjęła opasłe tomisko i zajęła się czytaniem. Zazdrościłem jej tego, że nie musi się niczym martwić, a jej jedynym problemem jest to czy zaliczy na Wybitny wszystkie SUMy.
Tak jak już wspominałem byłem śmierciożercą. Nie chciałem tego. Jednak nie mogłem się przeciwstawić woli ojca. Mówił, że jest to dla mnie zaszczyt i powinienem być z tego dumny tak jak on. Ale ja nie byłem. Nie chciałem zabijać bezbronnych mugoli czy mordować brudno krwistych czarodziei. Owszem, brzydziłem się nimi i nie obchodziło mnie to czy ktoś ich zabija czy nie, jednak ja... ja nie potrafiłem od tak, wyciągnąć różdżki i rzucić Avade nawet na taką Granger. Byłem za słaby i zdawałem sobie z tego sprawę.
W lato ubiegłego roku, wypalono mi na lewym przedramieniu Mroczny Znak, a kilka dni później dano mi zadanie do wykonania... Miałem zabić Albusa Dumbledora... I nie, nie mogłem powiedzieć ‘’NIE’’, ojciec oraz Voldemort powiedzieli wyraźnie, albo ja zabiję go, albo oni zabiją mnie i moją matkę. Cóż miałem robić. Nie chciałem, żeby Narcyzie się coś stało, tak więc zgodziłem się, choć wiedziałem, że od początku jestem skazany na porażkę. Na wszystkie sposoby próbowałem go uśmiercić, zaczarowałem medalion, wsypałem trucizny do wina, ale moje starania spełzły na niczym. Później pojawił się on – Severus Snape i ofiarował mi swoją pomoc. Oczywiście nie chciałem jej przyjąć, ale ten się uparł i jak zwykle nie miałem nic do gadania.
Był kwiecień, a moje starania uśmiercenia dyrektora Hogwartu zaczęły mnie przerażać i przerastać. Nie chciałem tego robić, ale wiedziałem, że muszę wykonać tą misję. Wiedziałem, że muszę go zabić przed zakończeniem roku, wiedziałem, ale nie potrafiłem, to było silniejsze ode mnie.
            - Hermiona! Mówiłem, żebyś na mnie poczekała! – usłyszałem głos, tej wyleniałej wiewiórki. Co na nosie miał więcej piegów niż rozumu w głowie. Tak, Ronalda Weasley’a to ja nienaiwdziłem. Zdziwiłem się, że nie przyszedł ze swoim guru – Harrym Potterem. W końcu oni jako przyjaciele na śmierć i życie nie odstępowali się na krok. Zresztą... Pasowali do siebie. Potter miał pieniądze, a nie miał rodziny. Weasley miał rodzinę, nie miał pieniędzy, dopełniali się idealnie. Tylko Granger... Granger zawsze stała na boku, odrabiała im prace domowe, pomagała im, a oni traktowali ją jak niezbędny dodatek. Nie, żebym jej żałował Po prostu nie mogę pojąć tego, że ona naprawdę nie widzi tego jak oni ją traktują czy tylko udaje. Nie wiedziałem i postanowiłem nie wtykać nosa w nie swoje sprawy. Nie potrzebowałem kolejnych problemów.
            - Przepraszam Ron, ale musiałam coś sprawdzić w bibliotece – odpowiedziała mu, a mi zachciało się śmiać. Jak można cały czas mówić ‘’przepraszam’’, ‘’proszę’’, ‘’dziękuję’’, powtarzała te słowa w kółko, a każdy z dorosłych za nią szalał, bo uważali, że jest taka słodka i urocza, ja osobiście w niej nic nie widziałem. Tego, że cały czas siedziała w bibliotece już nawet nie komentowałem. Dla chyba wszystkich normalne było, że Hermiona Granger, spędzała każdą wolną chwilę w bibliotece i nikogo to nie dziwiło.
Zadzwonił dzwonek, a drzwi do klasy otworzyły się, wszyscy łącznie ze mną weszliśmy do środka i pozajmowaliśmy swoje dotychczasowe miejsca. Rozpoczęła się długa lekcja, która ciągnęła się w nieskończoność. Oczywiście Granger zarobiła dla swojego domu ok. pięćdziesięciu punktów, jeśli dobrze policzyłem. Slughorn nudził o amortencji. Co to jest, z czego ją się robi, jakie skutki powoduje przedawkowanie jej i tak dalej i tak dalej. Jakby nikt o tym nie wiedział. Pominę już fakt, że kiedy Horacy wspomniał, że osoba która wypije eliksir, silnie zadurza się w tej, która go jej podała, wszystkie dziewczyny, prócz Granger spojrzały na mnie tęsknie i z działaniem wypisanym na twarzy. Wiedziałem, że muszę uważać co piję i jem, dla własnego bezpieczeństwa. Lekcja się skończyła, a ja szybko udałem się na siódme piętro do Pokoju Życzeń, tak jak zawsze. Miałem tam Szafkę Zniknięć, którą musiałem naprawić, by w czerwcu móc wpuścić śmierciożerców do szkoły, taki był plan. Kiedy stanąłem przed pustą ścianą, pomyślałem o tym co chcę zobaczyć w środku i przeszedłem trzy razy wzdłuż niej. Chwilę później ukazały mi się ogromne drzwi, prowadzące do Pokoju Przychodź - Wychodź. Pracowałem nad tą szafkę od początku roku, naprawiłem ją już na tyle, by mogła przenieść nieżyjące ciało do drugiej szafki, która spoczywała u Borgina i Burkesa. W ręku trzymałem małego słowika, który poćwierkiwał cicho. Ściągnąłem koc z szafy, a kurz rozniósł się po całym pomieszczeniu. Otworzyłem drzwiczki i położyłem ptaka na półce, by później je zamknąć. Zamknąłem oczy i skupiłem się na tym co mam zrobić.
            - Harmonia Nectere Passus    wyszeptałem i otworzyłem oczy. Otworzyłem drzwiczki – pusto.
Ucieszyłem się, że może w końcu mi się udało, że w końcu dopnę swojego celu.
            - Harmonia Nectere Passus – szepnąłem po raz drugi, kiedy zamknąłem drzwiczki. Usłyszałem cichy huk. Z zaciekawieniem ponownie otworzyłem Szafkę Zniknięć. W środku znajdował się ten sam słowik, ale z jedną drobną różnicą, był martwy.
Ze złości zacisnąłem pięści i całą siłą woli zmusiłem się, by nie kopnąć czegoś stojącego blisko mnie. Złapałem torbę i wybiegłem z Pokoju Życzeń, kierując się do łazienki Jęczącej Marty, tam gdzie zawsze chowałem się w gorsze dni.
Wszedłem i zamknąłem za sobą szczelnie drzwi, nie usłyszałem wycia Marty, więc ucieszyłem się z tego powodu. Zawsze kiedy tylko tu przychodziłem, ona stała nade mną i prawiła swoje morały, które wcale do mnie nie trafiały.
Stanąłem przy umywalkach i ściągnąłem bawełnianą kamizelkę, która miałem na sobie pozostając w białej koszuli. Rękawy podwinąłem do łokci, a gdy spojrzałem na lewą rękę, moim ciałem wstrząsnął spazm dreszczy, a po policzku potoczyła się pierwsza, samotna łza. Oparłem się o krawędzie umywalki i popatrzyłem w lustro. Szare oczy wyprute z emocji, przydługa grzywka opadająca na czoło... Niby zwykły chłopak, a jednak taki inny. Nieraz chciałem być nawet zwykłym mugolem, który ma siedemnaście lat, a jego jedynym problemem jest to czy dana dziewczyna nie da mu kosza. Tymczasem ja musiałem dojrzeć dużo wcześniej od moich rówieśników. Na moich barkach spoczywało tyle ciężaru, któremu nie dawałem rady.
Moje rozmyślenia przerwało skrzypnięcie drzwi i ciche nucenie jakieś mugolskiej piosenki. Podniosłem głowę, którą wcześniej opuściłem i spojrzałem w w lustro, w którym zobaczyłem siebie i ją. Hermionę Granger.
            - Co tu robisz? – syknąłem odwracając się w jej stronę. Chciałem być sam, a ona mi w tym przeszkodziła. Dużo osób przekonało się na własnej skórze jak to jest drażnić Smoka. Byłem bardzo impulsywny, nie mogłem świadczyć za swoje odruchy.
Gryfonka wzdrygnęła się niezauważalnie i skierowała na mnie swoje duże czekoladowe tęczówki. Nie widziałem w nich strachu, smutku, przerażenia, rozczarowania, których się spodziewałem. W jej oczach rozbłysk błysk zainteresowania i ciekawości. Nie rozumiałem jej, była taka nie przewidywalna i na pewien niewytłumaczalny sposób mnie intrygowała.
            - Oh, cześć Malfoy – odpowiedziała, uśmiechając się przyjaźnie., co zupełnie zbiło mnie z tropu. To ja przez te wszystkie lata, obrażałem ją na każdym kroku i w każdej możliwej chwili, wyzywałem, poniżałem, szydziłem, a ona teraz uśmiechała się do mnie przyjaźnie, jakby o niczym nie pamiętała. – Przepraszam, pewnie chcesz być sam. Ja już może pójdę... – znowu użyła słowa ‘’przepraszam’’, jednak tym razem nie rozdrażniło mnie to. Patrzyłem z zaciekawieniem w jej duże oczy i analizowałem jej nietypowe zachowanie. W prawdzie nigdy nie byłem z nią sam na sam, nigdy z nią nie rozmawiałem, tak normalnie, ale głowę dałbym sobie uciąć, że gdyby taka sytuacja miała nastąpić, to ona nawrzeszczałaby na mnie i wyszła z naburmuszoną miną, a tu taka niespodzianka...
            - Nie przeszkadzasz, zostań – wypaliłem sam siebie nie rozumiejąc. Najpierw mówię, że ją nienawidzę, ubliżam, a później chcę, by ze mną została. To było niedorzeczne, a jednak prawdziwe.
Uśmiechnęła się do mnie szeroko i przerzuciła swoje puszyste włosy przez jedno ramię. Poczułem zapach bzu, zapewne był to jej szampon, którego zapach rozpylił się podczas manewru jaki wykonała. Jej wzrok padł na moje lewe przedramię, podążyłem spojrzeniem za nią i z paniką zauważyłem, że właśnie zobaczyła mój Mroczny Znak. Spodziewałem się wszystkiego, nagłego wybuchu złości, pisku przerażenia, ucieczki, ale nie tego, że ona uśmiechnie się do mnie ciepło i powie:
            - Nie zasłaniaj go – powiedziała, gdy zacząłem opuszczać rękaw. – Wiem, że jesteś jednym z nich – dodała spokojnie. Jak to wiedziała? Zadawałem sobie pytania, nie znając na nie odpowiedzi. Wszystko wskazywało na to, że ona o wszystkim wiedziała i nie wydała mnie, nikomu.
            - Skąd Ty... – zacząłem nie bardzo wiedząc jak dobrać słowa. Chciałem ją wyśmiać prosto w twarz, ale nie potrafiłem. Coś dziwnego nie pozwalała mi tego zrobić.
            - Po protu wiem – odpowiedziała spuszczając wzrok na podłogę. Zrozumiałem, ze nie chce dalej ciągnąć tego tematu. Zapadła krępująca cisza, a ja plułem sobie w brodę, że nie pozwoliłem jej odejść. Byłem za bardzo ciekawski, a ta cecha mojego charakteru często była błogosławieństwem jak i przekleństwem zarazem.
            - Harry zaczyna coś podejrzewać, śledzi Cię – powiedziała nagle ni stąd ni zowąd ponownie przenosząc na mnie wzrok. – Nie powinnam tego mówić, ale nie chcę by stało Ci się coś złego, bo nie życzę nikomu źle, nawet komuś kto nienawidzi mnie z całego serca.
Zrobiło mi się głupio i nienaturalnie gorąco. Dopiero teraz zdałem sobie sprawę, że z jej ust nigdy nie padło słowo ‘’nienawidzę Cię’’, to zawsze ja powtarzałem jej to w kółko, a ona musiała słuchać wszystkich moich wywodów na temat jej krwi. Bo to przecież właśnie przez jej brudną krew ją nienawidziłem. Byłem tego nauczony. Od małego ojciec wpajał mi tych durnych zasad, jednak teraz nawet zrzucenie winny na ojca, nie pozwalało mi zmyć z mojej duszy wyrzutów sumienia. Zaśmiałem się w duchu, Draco Malfoy i wyrzuty sumienia.
            - Dlaczego to robisz? – zapytałem. Musiałem wiedzieć. Bałem się, że coś kombinuje w stosunku do mnie. Przecież ona nigdy nie zdradziłaby swojego przyjaciela, a jednak właśnie to robiła i to dla kogo, dla swojego największego wroga.
            - Co takiego? – odpowiedziała pytaniem na pytaniem, a ja z szokiem zauważyłem, ze odkąd przebywamy razem w tym pomieszczeniu ani razu jej nie obraziłem. Jednak w tym momencie żadna kąśliwa uwaga nie chciała mi przejść przez gardło, uważałem, że było to nie na miejscu.
            - Dlaczego mi pomagasz? – chciałem wiedzieć. Moja ciekawość osiągała powoli punkt zenitu. Może i nie powiedziała mi tego wprost, ale z kontekstu jej wypowiedzi zrozumiałem, ze właśnie ona, Hermiona Granger wyciągnęła do mnie pomocną dłoń, którą w pewnym sensie ująłem. I nie pytajcie mnie dlaczego, bo właśnie przy tej dziewczynie traciłem głowę.
            - Bo każdy czasami tej pomocy potrzebuje – odpowiedziała zagadkowo. Nie zrozumiałem na początku intencji jej słów. Dopiero później dotarło do mnie, że ona także ma problemy i ona też szuka czyjegoś wsparcia, lecz nie powiedziała mi o tym. Nie chciała się nikomu żalić. W zamian wolała pomóc komuś, zapominając przy okazji o swoich problemach.
            - Skąd wiesz, że ja jestem w takiej potrzebie? – nasza rozmowa była oficjalna. Obydwoje byliśmy mądrymi ludźmi i pełnymi tajemnic. Chyba właśnie to nas do siebie ciągnęło. Ten dreszczy niewiedzy i to, że codziennie poznawaliśmy siebie na nowo.
            - Po prostu wiem – udzieliła takiej samej odpowiedzi jak kilka minut temu. Była taka tajemnicza. Kiedy byłem mały uważałem, że nie wytrzymam w jednym pomieszczeniu ze szlamą choćby kilku sekund, bo uduszę się od brudnego powietrza. Takie uwagi rzucałem w jej stronę nie jeden raz, a ona zawsze patrzyła na mnie niewzruszona, dopiero kiedy się odwracałem roniła kilka łez, których, jak myślała, nie widziałem.
Usiadła pod jedną z ścian i spojrzała na okno, za którym powoli robiło się ciemno. Gwiazdy zaczęły bić niewyobrażalnym blaskiem, a księżyc z każdą kolejną chwilą stawał się coraz wyrazistszy. Dzień ustępował nocy. Lubiłem tę porę, przypominała ona mnie. Tak samo jak ona byłem mroczny i każdy mnie się bał. Siałem lęk i obawę przed kolejny nowym dniem, tak jak ona.
            - Nasze problemy są jak gwiazdy. Przez pewien czas są, a później znikają, kiedy nadchodzi nowy, lepszy dzień. – odezwała się, nie odwracając wzroku od gwieździstego nieba. Widziałem jak poświata księżyca oświetlała jej sylwetkę, a w je oczach odbijają się setki ciał niebieskich tworząc wiązankę najróżniejszych kształtów.
            - Ale nieraz noc trwa dłużej i gwiazdy są dłużej na niebie – powiedziałem i usiadłem obok niej. Nigdy nie sądziłem, że będę potrafił siedzieć obok szla... zresztą sami wiecie obok kogo. Sami widzicie, że już zaczynało się dziać ze mną coś niedobrego.
            - Prędzej czy później noc mija, a na niebo wschodzi słońca – uśmiechnęła się. Widziałem jak w jej oczach pojawia się charakterystyczny błysk. Wiedziałem, że mówi o nas. O mnie i o niej. Ja byłem tym niebem, pustym i samotnym, a ona była tym słońcem, które pomogło niebu, przezwyciężyć samotność. Ja też lubiłem metamorfozy, jednak z nią wiedziałem, ze w tej walce nie wygram.
I tak zaczęły się nasze codzienne spotkania. Zawsze o ten samej godzinie, obydwoje przychodziliśmy do łazienki Jęczącej Marty lub do Pokoju Życzeń. Z czasem nasze spotkania stały się moim niezbędnym i bardzo ważnym dodatkiem do życia. Nigdy wprost nie powiedzieliśmy jakie mamy problemy. Wystarczało nam to, że byliśmy. Ja nigdy nie powiedziałem jej o zadaniu, które mam do wykonania, a ona nigdy nie powiedziała co jej doskwiera, mówiła wszystko w metaforach, a ja zachodziłem w głowę o co jej może chodzić. Nie zawsze rozmawialiśmy, czasem siedzieliśmy tak po prostu i delektowaliśmy się ciszą.
            - Obiecasz mi coś? – zapytała kiedyś znienacka. Zdziwiłem się. Nie wiedziałem, czy mogę jej obiecać cokolwiek. Nie wiedziałem, czy dam radę dotrzymać słowa.
            - Co takiego? – nie wiedziałem co chce mi powiedzieć. Bałem się, że każe mi obiecać, że zniknę z jej życia i już nigdy się nie pojawię albo każe mi zrobić coś czego nie będę potrafił wykonań.
            - Obiecaj, że się we mnie nie zakochasz – wypaliła, a jej policzki zdobił szkarłatny rumieniec. W pierwszym momencie miałem zamiar roześmiać się i zapytać czy to jakiś żart. Bo jak ja – Draco Malfoy, mógłby zakochać się w Hermionie Granger? Jednak widząc poważną minę Gryfonki, także spoważniałem i powiedziałem:
            - Obiecuję – bo przecież to nie możliwe, bym w ogóle kogoś pokochał.

***

Dni mijały w zawrotnym tempie, a ja nawet się nie obejrzałem, a nadszedł czerwiec, którego tak bardzo nie chciałem.
               - Co teraz będzie? – zapytała Hermiona, kiedy leżeliśmy na puszystym dywanie w Pokoju Życzeń. 
             - Zdamy SUMy, wyjedziemy do domów na wakacje, wrócimy do szkoły... – zacząłem, uśmiechając się łobuzersko. Przy niej nigdy nie opuszczał mnie dobry humor.
Szturchnęła mnie lekko w bok.
            - Draco, ja mówię poważnie – powiedziała odwracając się w moją stronę. – Co teraz będzie? – ponowiła pytanie.
            - Nie wiem Hermiona, na prawdę nie wiem – odpowiedziałem, a ona więcej tego wieczoru się nie odezwała. Doskonale ją rozumiałem, też nie mogłem sobie z tym wszystkim poradzić.

***

Stałem na Wieży Astronomicznej i mierzyłem różdżką w starca, który stał przede mną zupełnie bezbronny. Nie chciałem tego robić. Nie chciałem go zabić.
            - Tak czy owak jest mało czasu – rzekł Dumbledore. – Pomówmy więc o tym, jakie masz możliwości wyboru Draco.
            - Jakie mam możliwości! – żachnąłem się. – Stoję tutaj z różdżką w ręku... zaraz cię zabiję...
            - Mój drogi chłopcze, przestańmy się oszukiwać. Gdybyś zamierzał mnie zabić, zrobiłbyś to w chwilę po tym, jak mnie rozbroiłeś, nie czekałbyś, żeby sobie najpierw ze mną pogawędzić o sposobach i środkach.
            - Nie mam żadnych możliwości wyboru! – pobladłem na twarzy. – Musze Cię zabić! On zabije mnie! Zabije moją matkę! – wrzasnąłem.
Dumbledore doskonale wiedział, że się boję. Wiedział też, że chcę przejść na tą dobrą stronę, ale ta niewidzialna siła trzyma mnie po złej stronie medalu.
Spojrzałem na jego zmęczona posturę, a później działo się wszystko bardzo szybko. Na wieżę przyszli śmierciożercy razem ze Snape’m. Stałem zdezorientowany nie wiedząc co zrobić. Najchętniej uciekłbym stamtąd jak najdalej i ponownie zaszył się gdzieś razem z Hermioną. Myśl o dziewczynie tylko spotęgowała moje zdenerwowanie. A co jeśli coś jej się stało? Przeszło mi przez myśl, a moje serce przeszył niewyobrażalny ból. I dopiero wtedy zrozumiałem, że mimo, że obiecałem, zakochałem się właśnie w takiej dziewczynie jak Hermiona Granger i za boga nie żałowałem swojego czynu.
            - Avada Kedavra! – usłyszałem tylko i zobaczyłem jak poczciwy starzec spada w dół. Jego włosy rozwiał wiatr, a ja byłem jak w amoku. Zostałem gdzieś pociągnięty. Uciekałem razem z nimi, mimo, że nic nie zrobiłem. Kiedy zeszliśmy po schodach usłyszałem lament wielu ludzi, którzy najwidoczniej ujrzeli martwe ciało Albusa. Poczułem się bezużyteczny. Przecież mogłem go uratować! Nawet zasłonić własnym ciałem! On był potrzebny na tym świecie, a ja nie. Ja byłem tylko śmierciożercą, czyli potworem w ludzkim ciele.
Zobaczyłem ją kiedy biegliśmy w stronę zakazanego lasu. Poruszyła się niespokojnie jakby chciała pobiec w moją stronę i rzucić się mi w ramiona, ale nie zrobiła tego. Wiedziała, że to zniszczy już wszystko doszczętnie. Pokiwała głową na znak bym szedł. Rozumieliśmy się bez słów i chyba za to ją najbardziej kochałem. Najchętniej podbiegł bym do niej i złożył na jej różanych wargach, które od dawna mnie kusiły, delikatny pocałunek, którym wyraziłbym wszystkie uczucia jakie się we mnie kłębiły. Ale nie mogłem. Zostałem pociągnięty za rękaw przez Snape. Po raz ostatni rzuciłem jej tęskne spojrzenie i uciekłem, jak tchórzem, którym w końcu byłem, prawda?

***

Spędzałem wakacje w domu, w którym panoszył się Lord Voldemort. Szczerze przyznam, że nie były to najlepsze wakacje mojego życia, zresztą kogo by były? Chyba tylko mojego ojca i reszty śmierciożerców, których uważałem za chorych umysłowo. Codziennie rano wstawałem z łóżka modląc się, by go nie spotkać w salonie. Zawsze był. Siedział na czele przy ogromnym stole, a w okół niego reszta śmierciożerców Ci wyższej i tej niższej rangi.
Co wieczór spoglądałem w niebo i patrzyłem na setki milionów gwiazd. Przypominała mi się wtedy Hermiona i jej roześmiana twarz. Tęskniłem za nią. Patrząc przez okno i zastanawiałem się co robi, czy o mnie myśli i czy jest bezpieczna. Zwolennicy Czarnego Pana, mordowali mugoli i czarodziei nieczystej krwi, codziennie rano słyszałem wiwaty radości, kiedy mówili o kolejnym zabitym człowieku. A kiedy ostatnio znalazłem jakieś papiery na których pisało, że kolejną na liście ofiar jest Hermiona, nie wytrzymałem. Napisałem do niej list, mimo niebezpieczeństwa, że mogą złapać mnie na gorącym uczynku. Ryzykowałem w imię miłości i to dawało mi siłę. Pewnie chcecie bym napisał Wam ten list, ale nie pamiętam jego treści. Wiem tylko, że odpowiedź przyszła następnego dnia, a wieczorem w połowie sierpnia spotkaliśmy się w parku na obrzeżach mugolskiego Londynu. Wymknąłem się z domu, kiedy wszyscy planowali kolejny atak, nigdy nie uczestniczyłem w tych zebraniach i chyba nikogo nie dziwiła moja nieobecność.
            - Hermiona – szepnąłem, kiedy zobaczyłem ją opierającą się o drzewo. Stała tyłem do mnie, zupełnie nieświadoma, że przyszedłem. Jej włosy rozwiał wiatr, a mi zrobiło się gorąco i ręce zaczęły mi się pocić. Miałem pewne obawy przed tym spotkaniem, jednak kiedy się odwróciła w moją stronę, wszystkie ze mnie wyparowały.
            - Draco! – wręcz krzyknęła, podbiegając i rzucając mi się na szyję. Oplotła mnie w pasie nogami, a ja przyciskałem ją mocno do siebie, uważając przy tym, by nie zadać jej bólu. Nie chciałem, by kiedykolwiek przeze  mnie cierpiała, nie chciałem by coś jej się stało.
            - Muszę Ci coś powiedzieć – szepnęła mi do ucha, a ja napiąłem wszystkie mięśnie. Nie wiedziałem co mnie czeka, stałem na granicy przepaści, jeden niewłaściwy ruch, a spadłbym w dół.
            - Tak? – musiałem wiedzieć. Czułem, że chce powiedzieć mi coś ważnego, co na pewno mi się nie spodoba. Jednak mogła mnie zadziwić, tak jak wtedy, gdy podczas jednych wieczorów w Pokoju Życzeń przeprosiłem ją za te wszystkie wyzwiska, a ona powiedziała, że nigdy nie miała o to do mnie żalu. I wybaczyła, tak po prostu.
            - Nie wracam w tym roku do Hogwartu – na te słowa ją puściłem, a ona stanęła na własnych nogach. Spojrzałem na nią ze zdziwieniem jak i niedowierzaniem. Czekałem na chwilę w której wybuchnie śmiechem i powie, że był to żart, ale nic takiego się nie stało. Ona mówiła poważnie. Zacząłem chodzić w tą i z powrotem analizując fakty, które dochodziły do mnie w spowolnionym tempie.
            - Dlaczego?  - zapytałem, chcąc wiedzieć czemu chce mnie zostawić samego, bo w końcu czułem się tak jakby miała mnie zostawić, już na zawsze i chyba to najbardziej mnie bolało.
         - Harry ma misję do wypełnienia, dzięki niej zniszczy Voldemorta – nie chciała zagłębiać się w szczegóły. Wiedziałem, że nie może mi mówić wszystkiego. Musiała ukrywać prawdę, tak samo jak ja. Jednak ja wiedziałem, że coś jest nie tak. Czytałem z niej jak z otwartej księgi, ponieważ jej oczy były odzwierciedleniem jej duszy.
            - A co masz Ty z tym wspólnego? – miałem nadzieję, że odwiodę ją od pomysłu, który rodził się w jej głowie. Wiedziałem, że coś planuje, a to coś mi się nie spodoba. Ona też o tym wiedziała, widziałem to po tym jak przygryzała wargę. Przez te kilka miesięcy poznałem ją całą. Wiedziałem jak się zachowuje w danej chwili, wiedziałem jak reaguje na poszczególne bodźce. Znałem ją na wylot i już nic nie mogło tego zmienić.
            - Zrozum, to mój przyjaciel. Muszę mu pomóc – wiedziałem, że to powie. Wezbrała się we mnie nie wyobrażalna złość. A czy Potter w czym kol wiek jej kiedyś pomógł?! Nigdy. To mi się wyżalała, może nie dosłownie, ale metafory mówiły same za siebie. Niestety taka była Hermiona. Niosła z sobą pomoc dla wszystkich i nikogo nigdy nie zostawiła w potrzebie. Miała bardzo dobre serce, które było otwarte na wszystko i na wszystkich.
            - Chcesz przez to powiedzieć, że wyjeżdżasz razem z nim na jakąś misję bóg wie gdzie i na dodatek będziesz narażać na niej życie, dla kogoś takiego jak Potter?! – warknąłem. Nie chciałem na nią krzyczeć, ale wydawało mi się, że do niej nie dociera to co mówię, wstała i patrzyła na mnie z wesołymi iskierkami w oczach, które nigdy jej nie opuszczały. Nawet w takim momencie, kiedy ja byłem załamany ją nie opuszczała radość. Cieszyła się wszystkim, ptakiem, który śpiewał na drzewie, szumem fal nad jeziorem, powiewu wiatru, dosłownie wszystkim.
            - Wrócę, obiecuję – powiedziała podchodząc do mnie bliżej. Wiedziałem, że nie kłamie i dotrzyma słowa, jednak ja nie chciałem by gdzie kol wiek jechała, nie chciałem się z nią żegnać. Pragnąłem by już zawsze była przy mnie i nigdy mnie nie zostawiała.
Prowadzony pod wpływem jakiegoś dziwnego impulsu zacząłem schylać się w jej stronę. Hermiona na początku wytrzeszczyła na mnie oczy i patrzyła na to co chcę zrobić z niedowierzaniem. Patrzyłem w jej oczy, a później przeniosłem wzrok na jej pełne usta. Nawet nie zauważyłem, kiedy zacząłem przymykać oczy, a Hermiona zaczęła przechylać głowę w bok. Nie pamiętam co działo się później, ale smaku jej ust nie zapomnę do dziś. Całowaliśmy się wolno i subtelnie wyrażając całą swoją tęsknotę kiedy się nie widzieliśmy. Chciałem przez tej jeden pocałunek powiedzieć jej, że bardzo jej potrzebuję i by mnie nie zostawiała.
Wplotła swoje smukłe palce w moje blond włosy i przeczesywała je jakby wstydliwie, przyciskałem ją mocno do siebie, bojąc się, że to sen, który pęknie jak bańka mydlana. Chciałem by ta chwila trwała wiecznie, gładziłem ją lewą ręką po talii, a drugą trzymałem na jej karku, gładząc go delikatnie kciukiem. W końcu kiedy zabrakło nam powietrza oderwaliśmy się od siebie, co prawda dość niechętnie.
            - Kocham Cię – te słowa wypłynęły z moich ust mimowolnie. Czy żałowałem, że jej to powiedziałem? Nie. Wiedziałem, że postąpiłem słusznie, a to, że poczułem lekkość na sercu oznaczało, że mój organ życia, także popiera moją decyzję. – Teraz powinnaś odpowiedzieć, ja Ciebie też – powiedziałem, kiedy milczenie Hermiony zaczęło mi ciążyć. Nie widziałem tego błysku w jej oczach, a jedyne co ujrzałem to smutek. Czy z robiłem coś nie tak?
            - Obiecałeś, że się we mnie nie zakochasz – odezwała się słabo. W jej oczach zabłysły łzy, odwróciła się do mnie plecami bym ich nie zobaczył. Zaszłem ją od tyłu i oplotłem w pasie rękami kładąc głowę na jej ramieniu, całując delikatnie jej spiętą skórę na szyi. Odchyliła delikatnie głowę do tyłu, mrużąc oczy.
            - Przepraszam, że jeśli nie tego ode mnie oczekiwałaś. To było silniejsze ode mnie. Ty tak na mnie działasz – szepnąłem jej do ucha, muskając je przy okazji. Tak bardzo chciałem, by czuła to samo co ja.
Odwróciła się w moją stronę i przejechała ciepłą dłonią po moim bladym policzku. Przymknąłem oczy, to było takie miłe uczucie. Kochałem jej delikatność.
            - Draco, my nie możemy być razem – od razu otworzyłem oczy i spojrzałem w jej tęczówki. Dlaczego ona w nas nie wierzyła?
                - Dlaczego? – zapytałem, chcąc znać odpowiedź.
            - To nie ma prawa istnieć. Pochodzimy z dwóch różnych światów, jesteśmy jak ogień i lód, nie pasujemy do siebie.
            - Jesteś pewna? Dlaczego nie chcesz dać nam szansy?
            - Draco! Jest tyle niebezpieczeństw, które stoją na, na przeszkodzie. Jak Ty to sobie wyobrażasz? Związek teraz? Kiedy wojna zbliża się wielkimi krokami? Już niedługo staniemy po dwóch różnych stronach bitwy. Będziemy walczyć przeciwko sobie! – zapłakała gorzko, a ja przygarnąłem ją do swojej piersi. Byłem tak bardzo zaślepiony miłością do niej, że te wszystkie przeszkody wydawały się dla mnie tylko igłą w sianie. Zupełnie niewidoczne i mało ważne. Liczyła się tylko i wyłącznie ona.
            - Proszę daj mi szansę. Daj nam szansę – byłem tak bardzo zrozpaczony. Właśnie ta dziewczyna dawała mi siłę, a bez niej stawałem się tylko słabym chłopcem, który jest nikim.
Odsunęła się ode mnie delikatnie,  by później spojrzeć w oczy i złożyć na mych ustach delikatny pocałunek. Byłem szczęśliwy czując jej wargi na swoich, bo wiedziałem, że właśnie przez tą pieszczotę daje mi zgodę, na to, byśmy byli razem.
            - Ja Ciebie też – szepnęła jeszcze na sam koniec. Nie musiała tego mówić, czułem to całym sobą. Wiedziałem, że darzy mnie tym samym uczuciem co ja ją. Ten pocałunek otworzył mi oczy. Jednak cieszyłem się, że mi to powiedziała. Miałem stu procentową pewność, że mogę być szczęśliwy.


***

A kiedy nadeszła wojna i stanęliśmy po przeciwnych stronach, na naszych ustach błąkał się uśmiech, bo wiedzieliśmy, że nasza miłość nie zginie, a o tą prawdziwą warto walczyć. Tak więc stawaliśmy do walki, nie po to, by pokonać Voldemorta. Po to, by walczyć o szczęście, wolność i miłość, która wypełniała nas od środka. Bardzo dobrze pamiętam, kiedy zamiast niewinnych czarodziejów zabijałem śmierciożerców i ich szok w oczach, kiedy wypowiadałem śmiertelne zaklęcie w ich stronę. Nie żałowałem i nie cofnąłem się przed niczym. Wiedziałem, że robię to dla niej, a ona była by ze mnie dumna. Wszystko się waliło, zielone światła latały od człowieka do drugiego człowieka. Walka trwała, a każdy walczył zawzięcie, starając się nie stracić własnego życia.
Rozglądałem się za Hermioną. Nie mogłem jej nigdzie zobaczyć. Dopiero po pewnym czasie ujrzałem burzę jej kasztanowych loków. Walczyła z jednym z zakapturzonych postaci. Dopiero później, gdy kaptur opadł mu z głowy ujrzałem mojego ojca. Strach rozsadzał mnie od środka, rzuciłem się biegiem w ich stronę. Wiedziałem, że mimo iż Hermiona była bardzo dobrą czarownicą to nie była doświadczona w czarnej magii w przeciwieństwie do niego.
            - Avada Kedavra! – usłyszałem tylko. Stanąłem jak wryty, a później z moja gardła wydarł się przeraźliwy krzyk rozpaczy, zagłuszony przez odgłos walki. Zobaczyłem jak ona, moja mała Hermiona, upada bezwładnie na ziemię. Mój ojciec rzucił się gdzieś dalej w wir walki, a dla mnie jakby czas się zatrzymał. Stałem i patrzyłem, dopiero po chwili podbiegłem do niej i rzuciłem się na kolana. Nie liczyło się dla mnie teraz to, że jest środek wojny, a ktoś w każdej chwili może miotnąć mnie zaklęciem. Liczyła się tylko ona, jej martwe ciało spoczywające w moich ramionach. Nie pamiętam bym kiedy kol wiek, tak głośno płakał. Nie wstydziłem się moich łez. Płakałem, bo właśnie zginęła osoba, którą kochałem najbardziej na świecie, bez której tego świata sobie nie wyobrażałem, a właśnie uświadomiłem sobie, że będę musiał nauczyć się żyć bez niej. Zrozumiałem, że Hermiona walczyła w imię naszej miłości i szczęścia. Wiedziałem, że kochała mnie równie mocno co, ja ją. A kiedy wojna się skończyła i Harry Potter przezwyciężył zło w okół mnie zebrało się mnóstwo ludzi, przyjaciele Hermiony szlochali gorzko, nie mogąc znieść świadomości, że ona już nigdy nie uśmiechnie się do nich promiennie. A ja? A ja trzymałem ją w ramionach i płakałem najgłośniej ze wszystkich, szepcząc jej imię niczym litanię. I właśnie w tym momencie zrozumiałem czym jest prawdziwa przyjaźń, bo czym jest miłość zrozumiałem już dużo wcześniej, kiedy Hermiona powiedziała, że kocha mnie równie mocno co ja ją.

***


Minęło odtąd czterdzieści lat i wciąż pamiętam dokładnie dzień w którym zginęła.I chociaż jestem już starszy nadal ją kocham  Nabieram powietrze w płuca, a gdy je wypuszczam znów mam pięćdziesiąt siedem lat. Ale to nieważne. Uśmiecham się lekko, spoglądając ku niebu, świadom tego, że ona gdzieś tam jest i uśmiecha się do mnie z góry, bo mimo tego, że umarła, pamięć o niej nadal tli się w moim sercu.



~~***~~

Dodaję miniaturkę przez co rozdział będzie trochę później. Cały one shot opiera się na książce ''Jesienna miłość'' niektóre teksty są po po prostu wyrwane z tej opowieści, mam nadzieję, że nie macie mi tego za złe, bo użyczyłam je tylko dlatego, by dopełnić całość. 
* Zou, mam nadzieję, że się nie obrazisz, że użyłam Twojego zwrotu, ale tak mi się spodobał, że aż musiałam go zastosować we własnej notce. :)

Pozdrawiam,
Lacarnum I.