Z dedykacją dla Zou, która zniknęła bez śladu.
Stoję
na brzegu morza wpatrując się w jego głębię. Fale delikatnie szumią, a wiatr
unosi moje już siwe włosy. Patrzę na
swoje pomarszczone ręce, które niegdyś były gładkie. Dłońmi dotykam, skóry na
twarzy. Zmarszczki pokrywają każdy jej milimetr. Mam pięćdziesiąt siedem lata. Jestem stary i
potrafię się do tego przyznać, a moje życie jest spokojne i pełne rutyny,
jednak nie przeszkadza mi to. Zamykam
oczy i cofam się kilkadziesiąt lat wstecz, do momentu, kiedy moje życie
odmieniło się na zawsze. Gdzie pewna dziewczyna zmieniła mnie na lepsze i
pokazała co to miłość, przyjaźń i zaufanie. Cofam się do czasów, gdzie moje
życie nabrało sensu.
Otwieram
oczy i zatrzymuję się. Stoję na błoniach i patrząc na zamek skąpany w blasku księżyca, wiem dokładnie, kim jestem.
Nazywam
się Draco Malfoy i mam siedemnaście lat.
Oto
moja historia.
***
Byłem
w Slytherinie i byłem z tego dumny. Siedziałem w Wielkiej przy stole domu Węża patrząc z wyższością na
stół Gryffindoru jak i dwóch pozostałych domów. Uważałem się za lepszego od
wszystkich, bo miałem pieniądze, urodę, czystą krew i sławę. Każdy w szkole
mnie znał osobiście lub nie, ale każdy o mnie słyszał. Każdy chciał się ze mną
zadawać nie wliczając Gryfonów, którzy najchętniej omijali mnie szerokim
łukiem, nie chcąc mieć ze mną nic wspólnego. Zresztą, ja też nie miałem ochoty
nawet na nich patrzeć. Uważałem ich za niż społeczny*, bandę szlam i zdrajców
krwi, których powinno się traktować gorzej niż śmiecia, których właściwie tak
traktowałem. Nigdy nie przegapiłem okazji ubliżania sławnemu Harremu Potterowi
oraz jego pożal się boże przyjaciołom. Przyjaciele... Nigdy ich nie miałem.
Ojciec od małego wpajał mi bym nie ufał nikomu tylko sobie, bo ludzie są
zdradliwi i źli, chyba nie zdawał sobie sprawy, że mówi sam o sobie. No
właśnie, mój ojciec. Człowiek
psychicznie chory, nie mający żadnych skrupułów i potworny egoista. W
sumie...
egoizm, chyba odziedziczyłem właśnie po nim. Ale wracając do tematu,
ojciec nigdy nie okazywał jakich kol wiek uczuć mi, albo mojej matce.
Uważał,
że jeśli masz pieniądze i władzę, możesz wszystko. Wpajał mi te
wszystkie chore
idee, które wsiąkały we mnie niczym woda w gąbkę. Byłem małym dzieckiem,
a
ojciec był dla mnie wzorem do naśladowania, którego uważałem za
najwspanialszego człowieka na ziemi. Jednak mimo wszystko nie miałem
jakiś
wspaniałych z nim kontaktów. Lucjusza, bo tak miał na imię, bardzo
często nie było w domu. Kiedy byłem małym chłopcem nie wiedziałem gdzie
jest i co robi.
Czasami zadawałem tylko pytania mamie ‘’ Gdzie jest tatuś? ‘’, albo ‘’
Kim są Ci panowie w maskach? ‘’, kiedy w
Malfoy Manor było zebranie śmierciożerców. Jako mały chłopczyk nic nie
rozumiałem. A kiedy ojciec był zły, bo coś nie poszło po jego myśli i
bił, torturował
i gwałcił matkę, myślałem, że to normalne i, że każdy mąż tak traktuje
swoją żonę. Dopiero,
kiedy podrosłem, a ojciec zaczynał rzucać cruciatusy na lewo i prawo w
tym i na
mnie, zrozumiałem, że to nie jest normalne zachowanie ojca i męża, lecz
co ja moglem zrobić? Miałem tylko osiem lat i byłem małym chłopcem.
Od
jedenastego roku życia uczęszczałem do Hogwartu. Uczyłem się pilnie i dostawałem
prawie zawsze same Wybitne. Jednak zawsze byłem tym drugim. Nigdy nie mogłem
pokonać jej. Hermiony Granger. Ale o niej później. Tak jak mówiłem od jedenastego
roku życia chodziłem do szkoły Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie. Starałem się
być we wszystkim najlepszy, dostawać najlepsze stopnie i pochwały od
nauczycieli. Musiałem, bo nie mogłem zawieść ojca. Nie chciałem zobaczyć na
własnej skórze jego wybuchu gniewu gdyby się dowiedział, że dostałem z jakiegoś
przedmiotu T. Dla mnie jak i dla niego
to było po prostu nie wyobrażalne. Tak więc uczyłem się i dawałem z siebie
wszystko.
Od
zawsze
fascynował mnie quidditch, a kiedy doszły mnie słuchy, że Harry Potter
został szukającym w wieku jedenastu lat w drużynie Gryffindoru, szlak
mnie
trafił. Zawsze był ważniejszy ode mnie. I mimo, że nie miał czystej
krwi,
rodziców, urody to miał niezliczoną ilość fanek, a każdy w magicznym
świecie
znał przynajmniej jego imię i nazwisko już nie mówiąc o tym czego
dokonał. Tak
więc, kiedy tylko dowiedziałem się, że Potter dostał pozycje szukającego
wziąłem się za ostre treningi, kiedy byłem na wakacjach w Malfoy Manor.
Ćwiczyłem dnie i noce, a matka nie mogła odpędzić mnie od miotły i mimo,
że
wiele razy prosiła, bym przestał choć na chwilę, nie słuchałem jej i
nadal
ćwiczyłem wykańczając swój organizm. Ojciec miał to gdzieś co robię i
czym się
zajmuję. Najważniejsze było dla niego bym miał dobre stopnie, nie plamił
dobrego imienia naszego nazwiska, a kiedy był w domu schodził mu z drogi
i nie
pokazywał się na oczy. Dopiero pod koniec wakacji przy obiedzie zapytał
mnie czemu to wszystko robię. Na początku zdziwiłem się i za bardzo nie
wiedziałem o co mu chodzi. Dopiero chwilę później zrozumiałem, że chodzi
mu o
te wszystkie treningi i ćwiczenia. Odpowiedziałem spokojnie, że chce
zostać
szukającym w drużynie Slytherinu, a kiedy ta wiadomość dotarła do jego
uszu o
mało nie podskoczył na krześle. Zmierzył mnie lodowatym wzrokiem i jakby
nigdy nic wstał od stołu i wyszedł. Nie wracając do wieczora. Mama
spojrzała na
mnie wtedy smutnym wzrokiem i do godziny dziewiętnastej cała się
trzęsła, chyba
bojąc się, że czeka ją jakaś kara po jego powrocie. Jakie było moje
zdziwienie,
kiedy Lucjusz wszedł do domu lewitując najnowsze nimbusy 2001.
Ucieszyłem się,
nie powiem. Ale kiedy powiedział mi, że nie muszę się zamęczać ostrymi
treningami, a pieniądze i sława zastąpią cały mój trud i bez problemu
osiągnę
swój cel, mina mi zrzedła. Chciałem udowodnić, że jestem w czymś dobry
i, że
potrafię. Tymczasem mój ojciec zawsze chciał iść w życiu na łatwiznę i
chyba
nie zdziwicie się jeśli Wam powiem, że na początku roku zostałem
szukającym
Slytherinu, co?
Było
jeszcze wiele sytuacji, kiedy mój ojciec zachowywał się jak najgorszy palant,
ale ta opowieść nie jest o nim, ani o moim dzieciństwie, dlatego nie
zagłębiając w dalszą przeszłość, powróćmy do czasów kiedy chodziłem do szóstej
klasy.
Jednak
i w tej części mojej opowieści pojawi się Lucjusz. Sami widzicie, że ten
człowiek już na zawsze pozostanie w mojej pamięci.
Wstałem
od stołu i razem z Crabbem i Goylem poszliśmy pod salę od eliksirów. Mieliśmy
zajęcia z Slughornem, bo Snape zaczął uczyć nas OPCM, w końcu dopiął swego, czyż nie?
Oparłem
się o zimną ścianę i czekałem aż zadzwoni dzwonek, a my będziemy mogli w końcu
wejść do klasy. Moi niby przyjaciele zaczęli szeptać coś między sobą, ale
szczerze mało mnie to obchodziło. Uważałem, że zamiast mózgów mają główki od
szpilki i nie mogą pleść niczego sensownego.
-
Ratuj się kto może, królowa szlamu zaszczyciła nas swoją obecnością! –
zadrwiłem, kiedy zobaczyłem jak zza rogu wyłaniała się drobna postać z
burzą kręconych loków na głowie. Hermiona Granger we własnej osobie.
Panna-Ja-Wiem-To-Wszystko-Granger. Nigdy jej nie lubiłem i może wynikało
to z
tych wszystkich idei jakie wpajał mi ojciec, a może i nie. Nigdy się nad
tym
nie zastanawiałem.
Właściwie
to nigdy nie zamieniłem z nią choćby słowa, nie licząc kąśliwych uwag, które
rzucałem w jej stronę, gdy tylko widziałem ją w pobliżu, lecz zawsze starała
się, grać twardą Gryfonkę i zawsze mnie ignorowała. Naprawdę była naiwna jeśli
myślała, że nie widzę jak po każdym nazwaniu ją szlamą, jej oczy stają się szklane. Nie obchodziło mnie, a właściwie
cieszyłem się, że boli ją co to mówię. Większość z Was pomyśli pewnie teraz, że
byłam jakiś chory umysłowo, nic bardziej mylnego. Potrzebowałem się na kimś
wyżyć, potrzebowałem patrzeć jak ktoś cierpi tak samo jak ja, chciałem przelać
swój ból właśnie na kogoś innego i napajać się widokiem smutku w czyiś oczach.
Traf chciał, że wybrałem akurat ją. Nie pytajcie dlaczego, sam nie wiem. Chyba
dlatego, że to właśnie na niej najmniej mi zależało. Było mi obojętne nawet to
czy żyje czy nie. A po za tym była dla mnie tylko nic nie wartą szlamą, która
nie powinna istnieć.
- No proszę, Pan wielki Arystokrata
zaszczycił nas swoją obecnością i przyszedł na zajęcia eliksirów! – odpyskowała
mi uśmiechając się złośliwie.
O
tak, zauważyłem, że stała się bardziej pyskata i potrafiła się mi odciąć. Już
nie była tą małą, słabą Gryfoneczką za jaką ją uważałem, teraz była silna, a ta
cecha aż od niej emanowała. Przyznam, że potrafiła nieraz tak mi dociąć, że nie
wiedziałem co odpowiedzieć. Tak i było w tym przypadku. Bo co miałem jej
powiedzieć? ‘’Mój tata kazał być mi śmierciożercą i muszę zabić Dumbledora na
rozkaz Czarnego Pana i dlatego nie chodzę na zajęcia’’, chyba najpierw, by mnie
wyśmiała, później stwierdziła, że mówię poważnie, a na sam koniec uciekła w
popłochu i powiadomiła o tym kogo trzeba, a przecież cała akcja miała być
tajemnicą. Czasem chciałem się komuś wygadać i powiedzieć o swoich problemach,
ale nie miałem takiej osoby, której ufałem na tyle, by móc bez problemu zacząć
się zwierzać. Zresztą... Byłem typem samotnika i chyba już zawsze taki
pozostanę.
-
Wiem, że się o mnie martwisz, ale
nie musisz tego okazywać na każdy możliwy sposób – odgryzłem się jej,
wywołując
rumieńce złości na jej policzkach. Kiedy się jej lepiej przyjrzeć, to
każdy mógł zauważyć, że cały czas się rumieniła! Kiedy się śmiała, gdy
była smutna, gdy ją
coś zawstydziło, kiedy była zdenerwowana... Nie żebym ją obserwował, co
to, to
nie, ale w głębi duszy uważałem, że to słodkie. Lubiłem taką dziewczęcą
niewinność i musiałem przyznać, że podniecało mnie to. O zgrozo! Gdyby,
któryś ze Ślizgonów dowiedziałby
się, że podnieca mnie dziewczęcość u samej Hermiony Granger, nie miałbym
życia.
Szatynka
zadarła dumnie głowę i pomaszerowała w kąt korytarza, wyjęła opasłe tomisko i
zajęła się czytaniem. Zazdrościłem jej tego, że nie musi się niczym martwić, a
jej jedynym problemem jest to czy zaliczy na Wybitny wszystkie SUMy.
Tak
jak
już wspominałem byłem śmierciożercą. Nie chciałem tego. Jednak nie
mogłem się przeciwstawić woli ojca. Mówił, że jest to dla mnie zaszczyt i
powinienem
być z tego dumny tak jak on. Ale ja nie byłem. Nie chciałem zabijać
bezbronnych
mugoli czy mordować brudno krwistych czarodziei. Owszem, brzydziłem się
nimi i
nie obchodziło mnie to czy ktoś ich zabija czy nie, jednak ja... ja nie
potrafiłem od tak, wyciągnąć różdżki i rzucić Avade nawet na taką
Granger.
Byłem za słaby i zdawałem sobie z tego sprawę.
W
lato ubiegłego roku, wypalono mi na lewym przedramieniu Mroczny Znak, a
kilka
dni później dano mi zadanie do wykonania... Miałem zabić Albusa
Dumbledora... I
nie, nie mogłem powiedzieć ‘’NIE’’, ojciec oraz Voldemort powiedzieli
wyraźnie,
albo ja zabiję go, albo oni zabiją mnie i moją matkę. Cóż miałem robić.
Nie
chciałem, żeby Narcyzie się coś stało, tak więc zgodziłem się, choć
wiedziałem,
że od początku jestem skazany na porażkę. Na wszystkie sposoby
próbowałem go uśmiercić, zaczarowałem medalion, wsypałem trucizny do
wina, ale moje starania
spełzły na niczym. Później pojawił się on – Severus Snape i ofiarował mi
swoją
pomoc. Oczywiście nie chciałem jej przyjąć, ale ten się uparł i jak
zwykle nie
miałem nic do gadania.
Był
kwiecień, a moje starania uśmiercenia dyrektora Hogwartu zaczęły mnie przerażać
i przerastać. Nie chciałem tego robić, ale wiedziałem, że muszę wykonać tą
misję. Wiedziałem, że muszę go zabić przed zakończeniem roku, wiedziałem, ale nie
potrafiłem, to było silniejsze ode mnie.
-
Hermiona! Mówiłem, żebyś na mnie
poczekała! – usłyszałem głos, tej wyleniałej wiewiórki. Co na nosie miał
więcej
piegów niż rozumu w głowie. Tak, Ronalda Weasley’a to ja nienaiwdziłem.
Zdziwiłem się, że nie przyszedł ze swoim guru – Harrym Potterem. W końcu
oni
jako przyjaciele na śmierć i życie nie odstępowali się na krok.
Zresztą...
Pasowali do siebie. Potter miał pieniądze, a nie miał rodziny. Weasley
miał
rodzinę, nie miał pieniędzy, dopełniali się idealnie. Tylko
Granger... Granger zawsze stała na boku, odrabiała im prace domowe,
pomagała
im, a oni traktowali ją jak niezbędny dodatek. Nie, żebym jej żałował Po
prostu nie mogę pojąć tego, że ona naprawdę nie widzi tego jak oni ją
traktują czy tylko
udaje. Nie wiedziałem i postanowiłem nie wtykać nosa w nie swoje sprawy.
Nie
potrzebowałem kolejnych problemów.
-
Przepraszam Ron, ale musiałam coś
sprawdzić w bibliotece – odpowiedziała mu, a mi zachciało się śmiać. Jak
można cały czas mówić ‘’przepraszam’’, ‘’proszę’’, ‘’dziękuję’’,
powtarzała te
słowa w kółko, a każdy z dorosłych za nią szalał, bo uważali, że jest
taka
słodka i urocza, ja osobiście w niej nic nie widziałem. Tego, że cały
czas
siedziała w bibliotece już nawet nie komentowałem. Dla chyba wszystkich
normalne było, że Hermiona Granger, spędzała każdą wolną chwilę w
bibliotece i
nikogo to nie dziwiło.
Zadzwonił
dzwonek,
a drzwi do klasy otworzyły się, wszyscy łącznie ze mną weszliśmy do
środka i pozajmowaliśmy swoje dotychczasowe miejsca. Rozpoczęła się
długa
lekcja, która ciągnęła się w nieskończoność. Oczywiście Granger zarobiła
dla
swojego domu ok. pięćdziesięciu punktów, jeśli dobrze policzyłem.
Slughorn
nudził o amortencji. Co to jest, z czego ją się robi, jakie skutki
powoduje
przedawkowanie jej i tak dalej i tak dalej. Jakby nikt o tym nie
wiedział.
Pominę już fakt, że kiedy Horacy wspomniał, że osoba która wypije
eliksir,
silnie zadurza się w tej, która go jej podała, wszystkie dziewczyny,
prócz Granger
spojrzały na mnie tęsknie i z działaniem wypisanym na twarzy.
Wiedziałem, że
muszę uważać co piję i jem, dla własnego bezpieczeństwa. Lekcja się
skończyła,
a ja szybko udałem się na siódme piętro do Pokoju Życzeń, tak jak
zawsze.
Miałem tam Szafkę Zniknięć, którą musiałem naprawić, by w czerwcu móc
wpuścić
śmierciożerców do szkoły, taki był plan. Kiedy stanąłem przed pustą
ścianą,
pomyślałem o tym co chcę zobaczyć w środku i przeszedłem trzy razy
wzdłuż niej.
Chwilę później ukazały mi się ogromne drzwi, prowadzące do Pokoju
Przychodź - Wychodź. Pracowałem nad tą szafkę od początku roku,
naprawiłem ją już na tyle,
by mogła przenieść nieżyjące ciało do drugiej szafki, która spoczywała u
Borgina i Burkesa. W ręku trzymałem małego słowika, który poćwierkiwał
cicho.
Ściągnąłem koc z szafy, a kurz rozniósł się po całym pomieszczeniu.
Otworzyłem drzwiczki i położyłem ptaka na półce, by później je zamknąć.
Zamknąłem oczy i
skupiłem się na tym co mam zrobić.
- Harmonia Nectere Passus – wyszeptałem i otworzyłem oczy. Otworzyłem
drzwiczki – pusto.
Ucieszyłem się, że może w końcu mi się udało, że w
końcu dopnę swojego celu.
-
Harmonia Nectere Passus – szepnąłem po raz drugi, kiedy zamknąłem drzwiczki.
Usłyszałem cichy huk. Z zaciekawieniem ponownie otworzyłem Szafkę Zniknięć. W
środku znajdował się ten sam słowik, ale z jedną drobną różnicą, był martwy.
Ze złości zacisnąłem pięści i całą siłą woli zmusiłem
się, by nie kopnąć czegoś stojącego blisko mnie. Złapałem torbę i wybiegłem z
Pokoju Życzeń, kierując się do łazienki Jęczącej Marty, tam gdzie zawsze
chowałem się w gorsze dni.
Wszedłem i zamknąłem za sobą szczelnie drzwi, nie
usłyszałem wycia Marty, więc ucieszyłem się z tego powodu. Zawsze kiedy tylko
tu przychodziłem, ona stała nade mną i prawiła swoje morały, które wcale do mnie nie trafiały.
Stanąłem przy umywalkach i ściągnąłem
bawełnianą
kamizelkę, która miałem na sobie pozostając w białej koszuli. Rękawy
podwinąłem
do łokci, a gdy spojrzałem na lewą rękę, moim ciałem wstrząsnął spazm
dreszczy, a po policzku potoczyła się pierwsza, samotna łza. Oparłem się
o krawędzie umywalki i popatrzyłem w lustro. Szare oczy wyprute z
emocji,
przydługa grzywka opadająca na czoło... Niby zwykły chłopak, a jednak
taki
inny. Nieraz chciałem być nawet zwykłym mugolem, który ma siedemnaście
lat, a
jego jedynym problemem jest to czy dana dziewczyna nie da mu kosza.
Tymczasem
ja musiałem dojrzeć dużo wcześniej od moich rówieśników. Na moich
barkach
spoczywało tyle ciężaru, któremu nie dawałem rady.
Moje rozmyślenia przerwało skrzypnięcie drzwi i
ciche nucenie jakieś mugolskiej piosenki. Podniosłem głowę, którą wcześniej
opuściłem i spojrzałem w w lustro, w którym zobaczyłem siebie i ją. Hermionę
Granger.
-
Co tu robisz? – syknąłem odwracając się w jej stronę. Chciałem być sam, a ona
mi w tym przeszkodziła. Dużo osób przekonało się na własnej skórze jak to jest
drażnić Smoka. Byłem bardzo impulsywny, nie mogłem świadczyć za swoje odruchy.
Gryfonka wzdrygnęła się niezauważalnie i skierowała
na mnie swoje duże czekoladowe tęczówki. Nie widziałem w nich strachu, smutku,
przerażenia, rozczarowania, których się spodziewałem. W jej oczach rozbłysk
błysk zainteresowania i ciekawości. Nie rozumiałem jej, była taka nie
przewidywalna i na pewien niewytłumaczalny sposób mnie intrygowała.
-
Oh, cześć Malfoy – odpowiedziała, uśmiechając się przyjaźnie., co zupełnie zbiło
mnie z tropu. To ja przez te wszystkie lata, obrażałem ją na każdym kroku i w
każdej możliwej chwili, wyzywałem, poniżałem, szydziłem, a ona teraz uśmiechała
się do mnie przyjaźnie, jakby o niczym nie pamiętała. – Przepraszam, pewnie
chcesz być sam. Ja już może pójdę... – znowu użyła słowa ‘’przepraszam’’,
jednak tym razem nie rozdrażniło mnie to. Patrzyłem z zaciekawieniem w jej duże
oczy i analizowałem jej nietypowe zachowanie. W prawdzie nigdy nie byłem z nią
sam na sam, nigdy z nią nie rozmawiałem, tak normalnie, ale głowę dałbym sobie
uciąć, że gdyby taka sytuacja miała nastąpić, to ona nawrzeszczałaby na mnie i wyszła z
naburmuszoną miną, a tu taka niespodzianka...
-
Nie przeszkadzasz, zostań – wypaliłem sam siebie nie rozumiejąc. Najpierw
mówię, że ją nienawidzę, ubliżam, a później chcę, by ze mną została. To było
niedorzeczne, a jednak prawdziwe.
Uśmiechnęła się do mnie szeroko i przerzuciła swoje
puszyste włosy przez jedno ramię. Poczułem zapach bzu, zapewne był to jej
szampon, którego zapach rozpylił się podczas manewru jaki wykonała. Jej wzrok
padł na moje lewe przedramię, podążyłem spojrzeniem za nią i z paniką
zauważyłem, że właśnie zobaczyła mój Mroczny Znak. Spodziewałem się
wszystkiego, nagłego wybuchu złości, pisku przerażenia, ucieczki, ale nie
tego, że ona uśmiechnie się do mnie ciepło i powie:
-
Nie zasłaniaj go – powiedziała, gdy zacząłem opuszczać rękaw. – Wiem, że jesteś
jednym z nich – dodała spokojnie. Jak to wiedziała? Zadawałem sobie pytania,
nie znając na nie odpowiedzi. Wszystko wskazywało na to, że ona o wszystkim
wiedziała i nie wydała mnie, nikomu.
-
Skąd Ty... – zacząłem nie bardzo wiedząc jak dobrać słowa. Chciałem ją wyśmiać
prosto w twarz, ale nie potrafiłem. Coś dziwnego nie pozwalała mi tego zrobić.
-
Po protu wiem – odpowiedziała spuszczając wzrok na podłogę. Zrozumiałem, ze nie
chce dalej ciągnąć tego tematu. Zapadła krępująca cisza, a ja plułem sobie w
brodę, że nie pozwoliłem jej odejść. Byłem za bardzo ciekawski, a ta cecha
mojego charakteru często była błogosławieństwem jak i przekleństwem zarazem.
-
Harry zaczyna coś podejrzewać, śledzi Cię – powiedziała nagle ni stąd ni zowąd
ponownie przenosząc na mnie wzrok. – Nie powinnam tego mówić, ale nie chcę by
stało Ci się coś złego, bo nie życzę nikomu źle, nawet komuś kto nienawidzi
mnie z całego serca.
Zrobiło mi się głupio i nienaturalnie gorąco.
Dopiero teraz zdałem sobie sprawę, że z jej ust nigdy nie padło słowo
‘’nienawidzę Cię’’, to zawsze ja powtarzałem jej to w kółko, a ona musiała
słuchać wszystkich moich wywodów na temat jej krwi. Bo to przecież właśnie
przez jej brudną krew ją nienawidziłem. Byłem tego nauczony. Od małego ojciec
wpajał mi tych durnych zasad, jednak teraz nawet zrzucenie winny na ojca, nie
pozwalało mi zmyć z mojej duszy wyrzutów sumienia. Zaśmiałem się w duchu, Draco
Malfoy i wyrzuty sumienia.
-
Dlaczego to robisz? – zapytałem. Musiałem wiedzieć. Bałem się, że coś kombinuje
w stosunku do mnie. Przecież ona nigdy nie zdradziłaby swojego przyjaciela, a
jednak właśnie to robiła i to dla kogo, dla swojego największego wroga.
-
Co takiego? – odpowiedziała pytaniem na pytaniem, a ja z szokiem zauważyłem, ze
odkąd przebywamy razem w tym pomieszczeniu ani razu jej nie obraziłem. Jednak w tym momencie żadna kąśliwa uwaga nie
chciała mi przejść przez gardło, uważałem, że było to nie na miejscu.
-
Dlaczego mi pomagasz? – chciałem wiedzieć. Moja ciekawość osiągała powoli punkt
zenitu. Może i nie powiedziała mi tego wprost, ale z kontekstu jej wypowiedzi
zrozumiałem, ze właśnie ona, Hermiona Granger wyciągnęła do mnie pomocną dłoń,
którą w pewnym sensie ująłem. I nie pytajcie mnie dlaczego, bo właśnie przy tej
dziewczynie traciłem głowę.
-
Bo każdy czasami tej pomocy potrzebuje – odpowiedziała zagadkowo. Nie
zrozumiałem na początku intencji jej słów. Dopiero później dotarło do mnie, że
ona także ma problemy i ona też szuka czyjegoś wsparcia, lecz nie powiedziała
mi o tym. Nie chciała się nikomu żalić. W zamian wolała pomóc komuś,
zapominając przy okazji o swoich problemach.
-
Skąd wiesz, że ja jestem w takiej potrzebie? – nasza rozmowa była oficjalna.
Obydwoje byliśmy mądrymi ludźmi i pełnymi tajemnic. Chyba właśnie to nas do
siebie ciągnęło. Ten dreszczy niewiedzy i to, że codziennie poznawaliśmy siebie
na nowo.
-
Po prostu wiem – udzieliła takiej samej odpowiedzi jak kilka minut temu. Była
taka tajemnicza. Kiedy byłem mały uważałem, że nie wytrzymam w jednym
pomieszczeniu ze szlamą choćby kilku sekund, bo uduszę się od brudnego
powietrza. Takie uwagi rzucałem w jej stronę nie jeden raz, a ona zawsze
patrzyła na mnie niewzruszona, dopiero kiedy się odwracałem roniła kilka łez,
których, jak myślała, nie widziałem.
Usiadła pod jedną z ścian i spojrzała na okno, za
którym powoli robiło się ciemno. Gwiazdy zaczęły bić niewyobrażalnym blaskiem,
a księżyc z każdą kolejną chwilą stawał się coraz wyrazistszy. Dzień ustępował
nocy. Lubiłem tę porę, przypominała ona mnie. Tak samo jak ona byłem mroczny i
każdy mnie się bał. Siałem lęk i obawę przed kolejny nowym dniem, tak jak ona.
-
Nasze problemy są jak gwiazdy. Przez pewien czas są, a później znikają,
kiedy nadchodzi nowy, lepszy dzień. – odezwała się, nie odwracając
wzroku od
gwieździstego nieba. Widziałem jak poświata księżyca oświetlała jej
sylwetkę, a
w je oczach odbijają się setki ciał niebieskich tworząc wiązankę
najróżniejszych
kształtów.
-
Ale nieraz noc trwa dłużej i gwiazdy są dłużej na niebie – powiedziałem i
usiadłem obok niej. Nigdy nie sądziłem, że będę potrafił siedzieć obok szla...
zresztą sami wiecie obok kogo. Sami widzicie, że już zaczynało się dziać ze mną
coś niedobrego.
-
Prędzej czy później noc mija, a na niebo wschodzi słońca – uśmiechnęła
się.
Widziałem jak w jej oczach pojawia się charakterystyczny błysk.
Wiedziałem, że
mówi o nas. O mnie i o niej. Ja byłem tym niebem, pustym i samotnym, a
ona była
tym słońcem, które pomogło niebu, przezwyciężyć samotność. Ja też
lubiłem metamorfozy, jednak z nią wiedziałem, ze w tej walce nie wygram.
I tak zaczęły się nasze codzienne spotkania. Zawsze
o ten samej godzinie, obydwoje przychodziliśmy do łazienki Jęczącej Marty lub do
Pokoju Życzeń. Z czasem nasze spotkania stały się moim niezbędnym i bardzo
ważnym dodatkiem do życia. Nigdy wprost nie powiedzieliśmy jakie mamy problemy.
Wystarczało nam to, że byliśmy. Ja nigdy nie powiedziałem jej o zadaniu, które
mam do wykonania, a ona nigdy nie powiedziała co jej doskwiera, mówiła wszystko w
metaforach, a ja zachodziłem w głowę o co jej może chodzić. Nie zawsze
rozmawialiśmy, czasem siedzieliśmy tak po prostu i delektowaliśmy się ciszą.
-
Obiecasz mi coś? – zapytała kiedyś znienacka. Zdziwiłem się. Nie wiedziałem,
czy mogę jej obiecać cokolwiek. Nie wiedziałem, czy dam radę dotrzymać słowa.
-
Co takiego? – nie wiedziałem co chce mi powiedzieć. Bałem się, że każe mi
obiecać, że zniknę z jej życia i już nigdy się nie pojawię albo każe mi zrobić
coś czego nie będę potrafił wykonań.
-
Obiecaj, że się we mnie nie zakochasz – wypaliła, a jej policzki zdobił
szkarłatny rumieniec. W pierwszym momencie miałem zamiar roześmiać się i zapytać
czy to jakiś żart. Bo jak ja – Draco Malfoy, mógłby zakochać się w Hermionie
Granger? Jednak widząc poważną minę Gryfonki, także spoważniałem i
powiedziałem:
-
Obiecuję – bo przecież to nie możliwe, bym w ogóle kogoś pokochał.
***
Dni mijały w zawrotnym tempie, a ja nawet się nie
obejrzałem, a nadszedł czerwiec, którego tak bardzo nie chciałem.
-
Co teraz będzie? – zapytała Hermiona, kiedy leżeliśmy na puszystym dywanie w Pokoju Życzeń.
-
Zdamy SUMy, wyjedziemy do domów na wakacje, wrócimy do szkoły... – zacząłem,
uśmiechając się łobuzersko. Przy niej nigdy nie opuszczał mnie dobry humor.
Szturchnęła mnie lekko w bok.
-
Draco, ja mówię poważnie – powiedziała odwracając się w moją stronę. – Co teraz
będzie? – ponowiła pytanie.
-
Nie wiem Hermiona, na prawdę nie wiem – odpowiedziałem, a ona więcej tego
wieczoru się nie odezwała. Doskonale ją rozumiałem, też nie mogłem sobie z tym
wszystkim poradzić.
***
Stałem na Wieży Astronomicznej i mierzyłem różdżką w
starca, który stał przede mną zupełnie bezbronny. Nie chciałem tego robić. Nie
chciałem go zabić.
-
Tak czy owak jest mało czasu – rzekł Dumbledore. – Pomówmy więc o tym, jakie
masz możliwości wyboru Draco.
-
Jakie mam możliwości! – żachnąłem się. – Stoję tutaj z różdżką w ręku... zaraz
cię zabiję...
-
Mój drogi chłopcze, przestańmy się oszukiwać. Gdybyś zamierzał mnie zabić,
zrobiłbyś to w chwilę po tym, jak mnie rozbroiłeś, nie czekałbyś, żeby sobie
najpierw ze mną pogawędzić o sposobach i środkach.
-
Nie mam żadnych możliwości wyboru! – pobladłem na twarzy. – Musze Cię zabić! On
zabije mnie! Zabije moją matkę! – wrzasnąłem.
Dumbledore doskonale wiedział, że się boję. Wiedział
też, że chcę przejść na tą dobrą stronę, ale ta niewidzialna siła trzyma mnie
po złej stronie medalu.
Spojrzałem na jego zmęczona posturę, a później
działo się wszystko bardzo szybko. Na wieżę przyszli śmierciożercy razem ze
Snape’m. Stałem zdezorientowany nie wiedząc co zrobić. Najchętniej uciekłbym
stamtąd jak najdalej i ponownie zaszył się gdzieś razem z Hermioną. Myśl o
dziewczynie tylko spotęgowała moje zdenerwowanie. A co jeśli coś jej się stało?
Przeszło mi przez myśl, a moje serce przeszył niewyobrażalny ból. I dopiero
wtedy zrozumiałem, że mimo, że obiecałem, zakochałem się właśnie w takiej
dziewczynie jak Hermiona Granger i za boga nie żałowałem swojego czynu.
-
Avada Kedavra! – usłyszałem tylko i zobaczyłem jak poczciwy starzec spada w
dół. Jego włosy rozwiał wiatr, a ja byłem jak w amoku. Zostałem gdzieś pociągnięty.
Uciekałem razem z nimi, mimo, że nic nie zrobiłem. Kiedy zeszliśmy po schodach
usłyszałem lament wielu ludzi, którzy najwidoczniej ujrzeli martwe ciało
Albusa. Poczułem się bezużyteczny. Przecież mogłem go uratować! Nawet zasłonić
własnym ciałem! On był potrzebny na tym świecie, a ja nie. Ja byłem tylko
śmierciożercą, czyli potworem w ludzkim ciele.
Zobaczyłem ją kiedy biegliśmy w stronę zakazanego
lasu. Poruszyła się niespokojnie jakby chciała pobiec w moją stronę i rzucić
się mi w ramiona, ale nie zrobiła tego. Wiedziała, że to zniszczy już wszystko
doszczętnie. Pokiwała głową na znak bym szedł. Rozumieliśmy się bez słów i
chyba za to ją najbardziej kochałem. Najchętniej podbiegł bym do niej i złożył
na jej różanych wargach, które od dawna mnie kusiły, delikatny pocałunek,
którym wyraziłbym wszystkie uczucia jakie się we mnie kłębiły. Ale nie mogłem.
Zostałem pociągnięty za rękaw przez Snape. Po raz ostatni rzuciłem jej tęskne
spojrzenie i uciekłem, jak tchórzem, którym w końcu byłem, prawda?
***
Spędzałem wakacje w domu, w którym panoszył
się Lord
Voldemort. Szczerze przyznam, że nie były to najlepsze wakacje mojego
życia,
zresztą kogo by były? Chyba tylko mojego ojca i reszty śmierciożerców,
których uważałem za chorych umysłowo. Codziennie rano wstawałem z łóżka
modląc się, by
go nie spotkać w salonie. Zawsze był. Siedział na czele przy ogromnym
stole, a
w okół niego reszta śmierciożerców Ci wyższej i tej niższej rangi.
Co wieczór spoglądałem w niebo i patrzyłem na
setki
milionów gwiazd. Przypominała mi się wtedy Hermiona i jej roześmiana
twarz. Tęskniłem za nią. Patrząc przez okno i zastanawiałem się co robi,
czy o mnie myśli
i czy jest bezpieczna. Zwolennicy Czarnego Pana, mordowali mugoli i
czarodziei
nieczystej krwi, codziennie rano słyszałem wiwaty radości, kiedy mówili o
kolejnym zabitym człowieku. A kiedy ostatnio znalazłem jakieś papiery na
których pisało, że kolejną na liście ofiar jest Hermiona, nie
wytrzymałem.
Napisałem do niej list, mimo niebezpieczeństwa, że mogą złapać mnie na
gorącym
uczynku. Ryzykowałem w imię miłości i to dawało mi siłę. Pewnie chcecie
bym
napisał Wam ten list, ale nie pamiętam jego treści. Wiem tylko, że
odpowiedź
przyszła następnego dnia, a wieczorem w połowie sierpnia spotkaliśmy się
w
parku na obrzeżach mugolskiego Londynu. Wymknąłem się z domu, kiedy
wszyscy
planowali kolejny atak, nigdy nie uczestniczyłem w tych zebraniach i
chyba
nikogo nie dziwiła moja nieobecność.
-
Hermiona – szepnąłem, kiedy zobaczyłem ją opierającą się o drzewo. Stała tyłem
do mnie, zupełnie nieświadoma, że przyszedłem. Jej włosy rozwiał wiatr, a mi
zrobiło się gorąco i ręce zaczęły mi się pocić. Miałem pewne obawy przed tym
spotkaniem, jednak kiedy się odwróciła w moją stronę, wszystkie ze mnie
wyparowały.
-
Draco! – wręcz krzyknęła, podbiegając i rzucając mi się na szyję. Oplotła mnie
w pasie nogami, a ja przyciskałem ją mocno do siebie, uważając przy tym, by nie
zadać jej bólu. Nie chciałem, by kiedykolwiek przeze mnie cierpiała, nie chciałem
by coś jej się stało.
-
Muszę Ci coś powiedzieć – szepnęła mi do ucha, a ja napiąłem wszystkie mięśnie.
Nie wiedziałem co mnie czeka, stałem na granicy przepaści, jeden niewłaściwy
ruch, a spadłbym w dół.
-
Tak? – musiałem wiedzieć. Czułem, że chce powiedzieć mi coś ważnego, co na
pewno mi się nie spodoba. Jednak mogła mnie zadziwić, tak jak wtedy, gdy
podczas jednych wieczorów w Pokoju Życzeń przeprosiłem ją za te wszystkie
wyzwiska, a ona powiedziała, że nigdy nie miała o to do mnie żalu. I wybaczyła,
tak po prostu.
-
Nie wracam w tym roku do Hogwartu – na te słowa ją puściłem, a ona
stanęła na własnych nogach. Spojrzałem na nią ze zdziwieniem jak i
niedowierzaniem.
Czekałem na chwilę w której wybuchnie śmiechem i powie, że był to żart,
ale nic
takiego się nie stało. Ona mówiła poważnie. Zacząłem chodzić w tą i z
powrotem
analizując fakty, które dochodziły do mnie w spowolnionym tempie.
-
Dlaczego? - zapytałem, chcąc wiedzieć
czemu chce mnie zostawić samego, bo w końcu czułem się tak jakby miała mnie
zostawić, już na zawsze i chyba to najbardziej mnie bolało.
-
Harry ma misję do wypełnienia, dzięki niej zniszczy Voldemorta – nie chciała
zagłębiać się w szczegóły. Wiedziałem, że nie może mi mówić wszystkiego.
Musiała ukrywać prawdę, tak samo jak ja. Jednak ja wiedziałem, że coś jest nie
tak. Czytałem z niej jak z otwartej księgi, ponieważ jej oczy były
odzwierciedleniem jej duszy.
- A
co masz Ty z tym wspólnego? – miałem nadzieję, że odwiodę ją od pomysłu, który
rodził się w jej głowie. Wiedziałem, że coś planuje, a to coś mi się nie
spodoba. Ona też o tym wiedziała, widziałem to po tym jak przygryzała wargę.
Przez te kilka miesięcy poznałem ją całą. Wiedziałem jak się zachowuje w danej
chwili, wiedziałem jak reaguje na poszczególne bodźce. Znałem ją na wylot i już
nic nie mogło tego zmienić.
-
Zrozum, to mój przyjaciel. Muszę mu pomóc – wiedziałem, że to powie. Wezbrała
się we mnie nie wyobrażalna złość. A czy Potter w czym kol wiek jej kiedyś
pomógł?! Nigdy. To mi się wyżalała, może nie dosłownie, ale metafory mówiły
same za siebie. Niestety taka była Hermiona. Niosła z sobą pomoc dla wszystkich
i nikogo nigdy nie zostawiła w potrzebie. Miała bardzo dobre serce, które było
otwarte na wszystko i na wszystkich.
-
Chcesz przez to powiedzieć, że wyjeżdżasz razem z nim na jakąś misję bóg wie
gdzie i na dodatek będziesz narażać na niej życie, dla kogoś takiego jak
Potter?! – warknąłem. Nie chciałem na nią krzyczeć, ale wydawało mi się, że do
niej nie dociera to co mówię, wstała i patrzyła na mnie z wesołymi iskierkami w
oczach, które nigdy jej nie opuszczały. Nawet w takim momencie, kiedy ja byłem
załamany ją nie opuszczała radość. Cieszyła się wszystkim, ptakiem, który śpiewał na drzewie, szumem fal nad jeziorem,
powiewu wiatru, dosłownie wszystkim.
-
Wrócę, obiecuję – powiedziała podchodząc do mnie bliżej. Wiedziałem, że nie
kłamie i dotrzyma słowa, jednak ja nie chciałem by gdzie kol wiek jechała, nie
chciałem się z nią żegnać. Pragnąłem by już zawsze była przy mnie i nigdy mnie
nie zostawiała.
Prowadzony pod wpływem jakiegoś dziwnego impulsu
zacząłem schylać się w jej stronę. Hermiona na początku wytrzeszczyła na mnie
oczy i patrzyła na to co chcę zrobić z niedowierzaniem. Patrzyłem w jej oczy, a
później przeniosłem wzrok na jej pełne usta. Nawet nie zauważyłem, kiedy
zacząłem przymykać oczy, a Hermiona zaczęła przechylać głowę w bok. Nie
pamiętam co działo się później, ale smaku jej ust nie zapomnę do dziś.
Całowaliśmy się wolno i subtelnie wyrażając całą swoją tęsknotę kiedy się nie
widzieliśmy. Chciałem przez tej jeden pocałunek powiedzieć jej, że bardzo jej
potrzebuję i by mnie nie zostawiała.
Wplotła swoje smukłe palce w moje blond włosy i
przeczesywała je jakby wstydliwie, przyciskałem ją mocno do siebie, bojąc się,
że to sen, który pęknie jak bańka mydlana. Chciałem by ta chwila trwała
wiecznie, gładziłem ją lewą ręką po talii, a drugą trzymałem na jej karku,
gładząc go delikatnie kciukiem. W końcu kiedy zabrakło nam powietrza
oderwaliśmy się od siebie, co prawda dość niechętnie.
-
Kocham Cię – te słowa wypłynęły z moich ust mimowolnie. Czy żałowałem, że jej
to powiedziałem? Nie. Wiedziałem, że postąpiłem słusznie, a to, że poczułem
lekkość na sercu oznaczało, że mój organ życia, także popiera moją decyzję. –
Teraz powinnaś odpowiedzieć, ja Ciebie też – powiedziałem, kiedy milczenie
Hermiony zaczęło mi ciążyć. Nie widziałem tego błysku w jej oczach, a jedyne co
ujrzałem to smutek. Czy z robiłem coś nie tak?
-
Obiecałeś, że się we mnie nie zakochasz – odezwała się słabo. W jej oczach
zabłysły łzy, odwróciła się do mnie plecami bym ich nie zobaczył. Zaszłem ją od
tyłu i oplotłem w pasie rękami kładąc głowę na jej ramieniu, całując delikatnie jej
spiętą skórę na szyi. Odchyliła delikatnie głowę do tyłu, mrużąc oczy.
-
Przepraszam, że jeśli nie tego ode mnie oczekiwałaś. To było silniejsze ode
mnie. Ty tak na mnie działasz – szepnąłem jej do ucha, muskając je przy okazji.
Tak bardzo chciałem, by czuła to samo co ja.
Odwróciła się w moją stronę i przejechała ciepłą dłonią
po moim bladym policzku. Przymknąłem oczy, to było takie miłe uczucie. Kochałem
jej delikatność.
-
Draco, my nie możemy być razem – od razu otworzyłem oczy i spojrzałem w jej tęczówki. Dlaczego ona w nas
nie wierzyła?
-
Dlaczego? – zapytałem, chcąc znać odpowiedź.
-
To nie ma prawa istnieć. Pochodzimy z dwóch różnych światów, jesteśmy jak ogień
i lód, nie pasujemy do siebie.
-
Jesteś pewna? Dlaczego nie chcesz dać nam szansy?
-
Draco! Jest tyle niebezpieczeństw, które stoją na, na przeszkodzie. Jak Ty to
sobie wyobrażasz? Związek teraz? Kiedy wojna zbliża się wielkimi krokami? Już
niedługo staniemy po dwóch różnych stronach bitwy. Będziemy walczyć przeciwko
sobie! – zapłakała gorzko, a ja przygarnąłem ją do swojej piersi. Byłem tak
bardzo zaślepiony miłością do niej, że te wszystkie przeszkody wydawały się dla
mnie tylko igłą w sianie. Zupełnie niewidoczne i mało ważne. Liczyła się tylko
i wyłącznie ona.
-
Proszę daj mi szansę. Daj nam szansę – byłem tak bardzo zrozpaczony. Właśnie ta
dziewczyna dawała mi siłę, a bez niej stawałem się tylko słabym chłopcem, który
jest nikim.
Odsunęła się ode mnie delikatnie, by później spojrzeć w oczy i złożyć na mych
ustach delikatny pocałunek. Byłem szczęśliwy czując jej wargi na swoich, bo
wiedziałem, że właśnie przez tą pieszczotę daje mi zgodę, na to, byśmy byli
razem.
-
Ja Ciebie też – szepnęła jeszcze na sam koniec. Nie musiała tego mówić, czułem
to całym sobą. Wiedziałem, że darzy mnie tym samym uczuciem co ja ją. Ten
pocałunek otworzył mi oczy. Jednak cieszyłem się, że mi to powiedziała. Miałem
stu procentową pewność, że mogę być szczęśliwy.
***
A kiedy nadeszła wojna i stanęliśmy po przeciwnych
stronach, na naszych ustach błąkał się uśmiech, bo wiedzieliśmy, że nasza
miłość nie zginie, a o tą prawdziwą warto walczyć. Tak więc stawaliśmy do
walki, nie po to, by pokonać Voldemorta. Po to, by walczyć o szczęście, wolność
i miłość, która wypełniała nas od środka. Bardzo dobrze pamiętam, kiedy zamiast
niewinnych czarodziejów zabijałem śmierciożerców i ich szok w oczach, kiedy wypowiadałem
śmiertelne zaklęcie w ich stronę. Nie żałowałem i nie cofnąłem się przed
niczym. Wiedziałem, że robię to dla niej, a ona była by ze mnie dumna. Wszystko
się waliło, zielone światła latały od człowieka do drugiego człowieka. Walka
trwała, a każdy walczył zawzięcie, starając się nie stracić własnego życia.
Rozglądałem się za Hermioną. Nie mogłem jej nigdzie
zobaczyć. Dopiero po pewnym czasie ujrzałem burzę jej kasztanowych loków.
Walczyła z jednym z zakapturzonych postaci. Dopiero później, gdy kaptur opadł
mu z głowy ujrzałem mojego ojca. Strach rozsadzał mnie od środka, rzuciłem się
biegiem w ich stronę. Wiedziałem, że mimo iż Hermiona była bardzo dobrą
czarownicą to nie była doświadczona w czarnej magii w przeciwieństwie do niego.
-
Avada Kedavra! – usłyszałem tylko. Stanąłem jak wryty, a później z moja gardła
wydarł się przeraźliwy krzyk rozpaczy, zagłuszony przez odgłos walki.
Zobaczyłem jak ona, moja mała Hermiona, upada bezwładnie na ziemię. Mój ojciec
rzucił się gdzieś dalej w wir walki, a dla mnie jakby czas się zatrzymał. Stałem
i patrzyłem, dopiero po chwili podbiegłem do niej i rzuciłem się na kolana. Nie
liczyło się dla mnie teraz to, że jest środek wojny, a ktoś w każdej chwili
może miotnąć mnie zaklęciem. Liczyła się tylko ona, jej martwe ciało
spoczywające w moich ramionach. Nie pamiętam bym kiedy kol wiek, tak głośno
płakał. Nie wstydziłem się moich łez. Płakałem, bo właśnie zginęła osoba, którą
kochałem najbardziej na świecie, bez której tego świata sobie nie wyobrażałem, a
właśnie uświadomiłem sobie, że będę musiał nauczyć się żyć bez niej. Zrozumiałem,
że Hermiona walczyła w imię naszej miłości i szczęścia. Wiedziałem, że kochała
mnie równie mocno co, ja ją. A kiedy wojna się skończyła i Harry Potter
przezwyciężył zło w okół mnie zebrało się mnóstwo ludzi, przyjaciele Hermiony
szlochali gorzko, nie mogąc znieść świadomości, że ona już nigdy nie uśmiechnie
się do nich promiennie. A ja? A ja trzymałem ją w ramionach i płakałem
najgłośniej ze wszystkich, szepcząc jej imię niczym litanię. I właśnie w tym
momencie zrozumiałem czym jest prawdziwa przyjaźń, bo czym jest miłość
zrozumiałem już dużo wcześniej, kiedy Hermiona powiedziała, że kocha mnie
równie mocno co ja ją.
***
Minęło odtąd czterdzieści lat i wciąż pamiętam dokładnie
dzień w którym zginęła.I chociaż jestem już starszy nadal ją kocham Nabieram
powietrze w płuca, a gdy je wypuszczam znów mam pięćdziesiąt siedem lat. Ale to
nieważne. Uśmiecham się lekko, spoglądając ku niebu, świadom tego, że ona
gdzieś tam jest i uśmiecha się do mnie z góry, bo mimo tego, że umarła, pamięć
o niej nadal tli się w moim sercu.
~~***~~
Dodaję miniaturkę przez co rozdział będzie
trochę później. Cały one shot opiera się na książce ''Jesienna miłość''
niektóre teksty są po po prostu wyrwane z tej opowieści, mam nadzieję,
że nie macie mi tego za złe, bo użyczyłam je tylko dlatego, by dopełnić
całość.
* Zou, mam nadzieję, że się nie obrazisz, że
użyłam Twojego zwrotu, ale tak mi się spodobał, że aż musiałam go
zastosować we własnej notce. :)
Pozdrawiam,
Lacarnum I.